Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

The following takes place between 2001 and 2010 - czyli dlaczego 24 godziny to serial kultowy

Autor: Łukasz Kołakowski
9 lutego 2017

Kiedy w 2001 roku pierwszy raz padły te słowa, nikt jeszcze nie spodziewał się że właśnie rozpoczęły one jeden z najważniejszych, jeśli nie najważniejszy serial pierwszej dekady XXI wieku. Oto telewizja FOX zaczęła emisję pełnych ośmiu dni życia Jacka Bauera. Dni, które zmieniły jego, ale przede wszystkim dni, które zmieniły telewizję. Dlatego teraz, kiedy FOX, choć już bez Kiefera Sutherlanda w obsadzie, postanowił reanimować tę markę w 24: Dziedzictwo, mamy znakomitą okazję na przypomnienie, dlaczego pokochaliśmy oryginał. I dlaczego w dalszym ciągu jest to serial, który próbę czasu przetrwał i do dziś w kreowaniu ekranowego napięcia absolutnie nie ma sobie równych.

https://www.youtube.com/watch?v=RDe-_d1dF64

Zobacz również: Seria niefortunnych zdarzeń - recenzja pierwszego sezonu

Przy czym od razu należy zaznaczyć, że tekst ten jest raczej dla osób, które potrafią się pomylić i zamiast prostym Halo? czy Słucham? odebrać telefon mówiąc do słuchawki This is Bauer a tylko krzywym uśmiechem reagują gdy ktoś, mówiąc o największym twardzielu popkultury o inicjałach JB, wspomina jakiegoś tam Jamesa Bonda czy Jasona Bourne’a. Krótko mówiąc, fan wspomina, więc będą SPOILERY. Kluczowe spoilery! Jeśli więc komuś 24 godziny są obce, niech po prostu sobie stąd pójdzie i zacznie je oglądać. Bo o tym serialu, którego największym atutem jest wszechobecny i wyrzucający raz po raz szczękę na podłogę suspens, inaczej opowiadać się po prostu nie da.

Pilot serialu 24 Godziny wyemitowano w telewizji FOX dnia 6 listopada 2001 roku. Pewnego dnia w Los Angeles wybiła północ, a agent CTU (Counter Terrorist Unit) Jack Bauer, został zwołany, aby zapobiec pierwszemu zagrożeniu terrorystycznemu. Był nim planowany zamach na kandydata na prezydenta USA Davida Palmera. I choć pilot ten nie potrafił zainteresować tak bardzo, jak np. w konkurencyjnych o miano najważniejszego serialu pierwszej dekady XXI wieku Zagubionych, to ogromnym błędem byłoby odebranie mu szansy. Szybko bowiem intryga nabierała drugiego, trzeciego i czwartego dna oraz plątała naszego bohatera w rozgrywkę wagi państwowej, ale także, a może i przede wszystkim, rozgrywkę prywatną.

Zobacz również: Stranger Things - zapowiedź i data premiery drugiego sezonu

I to właśnie bohaterowie są pierwszym z czynników, który wynosi ten serial na poziom klasyka. Bo choć cały czas będę powtarzać, że jego największym atutem jest akcja, która niezmiennie trzyma nas na krawędzi fotela i nie daje chwili wytchnienia, to jednak znalazło się tu miejsce na wykreowanie kilku, jak nie kilkunastu, pamiętnych bohaterów. Rządzi oczywiście Jack Bauer, który przy wielokrotnym ratowaniu Stanów Zjednoczonych przebył zawał serca, uzależnienie od heroiny, niezliczone ilości tortur, przesłuchań czy chińskie więzienie. Przy okazji wielu swoim współpracownikom czy przyjaciołom osobiście musiał posłać kulę, a jeśli nie on, to można samemu jego istnieniu przypisać winę, jeśli chodzi o śmierć innych. Serial znakomicie pokazuje jak bardzo tego typu obowiązki niszczą ludzi, ale także, że tacy jak Bauer są przecież niezastąpieni.

I nie tylko on, bo równie dużą sympatią darzymy dwie postacie pojawiające się w serii najczęściej po głównym bohaterze, czyli Chloe O’Brian i Tony’ego Almeidę. Powrót tego drugiego będzie dla wielu najbardziej oczekiwanym i najważniejszym elementem Dziedzictwa. Bo tak jak kupił nas Jack Bauer, tak jego przyjaciele są naszymi przyjaciółmi. A ta dwójka była najważniejsza. Chloe wygląda niepozornie, szczególnie na początku (ten sweterek), jednak jest kobietą, której mgnieniu oka powierzyłbym całe swoje życie i byłbym o nie spokojny. Grająca ją Mary Lynn Rajskub radzi sobie fantastycznie z przedstawieniem tego typu postaci. Najlepszy przykład to moment, gdy Chloe pierwszy raz zabija człowieka. Zastrzelenie goniącego ją terrorysty przy słabszym zapoznaniu z postacią byłoby momentem, który nie byłby w stanie wywołać nic prócz wzruszenia ramion. Rajskub sprawiła, że był to jedna z najmocniejszych chwil w serialu.

Zobacz również: Poznaj bohaterów 24: Legacy! Nowe zapowiedzi serialu!

A skoro jesteśmy już przy śmierci… W drugim akapicie napisałem o krzywym uśmieszku, jaki w fanach 24 wywołuje przypominanie Jasona Bourne’a czy Jamesa Bonda. Bo jest jeszcze jedno powszechne zdanie, o którym opinia zmienia się o 180 stopni przy zapoznawaniu się z serialem FOX. Jeśli jakiś fan Gry o Tron mówi Ci, jak to jego ulubiony serial bezlitośnie każe kopać w kalendarz kolejnym bohaterom, bądź pewien: temu człowiekowi 24 godziny są obce. Hit HBO śledziłem do czwartego (podobno najlepszego) sezonu i żadna przedstawiona tam śmierć nie była w stanie równać się z tym, jak moje trzewia reagowały na pożegnania nawet z mocno drugoplanowymi postaciami z przygód Jacka Bauera. I tu przykłady można mnożyć. Od postaci, które jeszcze chwile wcześniej były najważniejsze, jak Michelle Dessler czy David Palmer (szczególnie że następuje to po tak wielkim trzęsieniu ziemi, jakim jest S05E01), po ludzi, którzy wzbudzali naszą sympatię, zawsze sumiennie wykonując swoje obowiązki, jak Curtis Manning czy Edgar Styles. Jednak wielkim czyni ten serial to, jak dobrymi scenami są śmierci postaci które interesowały nas naprawdę dużo mniej. Gdybym miał wskazać TOP 10 scen z 24 Godzin, niewątpliwie pojawiły by się w nim momenty zgonów Paula Raines’a czy Ryana Chapelle’a. Nie czuliśmy do nich jakiegoś wielkiego sentymentu, jednak gdy umierali w imię wyższego dobra, samemu mając na to zerowy wpływ, nie mogliśmy przejść obok tego obojętnie.

Ale 24 Godziny trzymają widza na krawędzi fotela nie tylko wtedy, gdy ktoś umiera. Serial ma cechę wspólną z wieloma innymi powstającymi blisko przełomu wieków. Historię chciały one opowiadać tak, aby zaskakiwać widza jak najczęściej. Każdy sezon to kolejna intryga i kolejne zagrożenie dla USA. Zawsze są zdrajcy, ale Ci pierwsi są zazwyczaj marionetkami w rękach najważniejszych szych. Podobnie jest z tymi czarnymi charakterami, którzy od początku chcą mieć na rękach krew jak największej ilości amerykanów. Taka konstrukcja każdego z sezonów prowadzi do naprawdę wielu kluczowych twistów. I trzeba powiedzieć, że choć małe mankamenty są, to 24 radzi sobie z tym stopniowaniem napięcia znakomicie. W pierwszym sezonie na początku wydaje się, że nie może być szwarccharakteru nad Irę Gainesa, jednak rozwiązanie szybko rozwiewa tego typu domysły. Czasem fabuła potrafi w tym zabrnąć za daleko. No bo trudno czasem wyjaśnić, w jaki sposób Abu Fayed w sezonie 6. ucieka CTU, a i bodaj najważniejszy twist w całym serialu, czyli ten z pociągającym za sznurki prezydentem w sezonie piątym też wydaje się nieco naciągany, jednakże ogólnie fabuła wypada zdecydowanie na plus. No i oferuje galerię fantastycznych czarnych charakterów, z Habibem Marwanem z sezonu 4. na czele. W ogóle seria oznaczona numerem 4 jest w tym przypadku moją ulubioną.

No i oczywiście należałoby wspomnieć o najważniejszym. O tym, co rozpoczęło ten tekst i co sprzedawało na samym początku serial 24 godziny. Że wydarzenia dzieją się tutaj w czasie rzeczywistym. I jest to zabieg, przez który trzeba przejść do porządku dziennego nad małymi uproszczeniami, jednak gdy już się to zrobi, daje niezliczone ilości napięcia. Każdy odcinek to godzina z życia postaci, więc przestoje trwają co najwyżej kilka minut. Scenariusz dzięki temu musi pamiętać o wszystkich wątkach, nic nie może odrzucić, zapomnieć, wracać za dwa sezony. Jeśli chce się zacząć wprowadzać nowe postaci, trzeba w odpowiedni sposób (najczęściej na amen) pożegnać z tymi starymi. Z największej siły tego rozwiązania scenariusz korzysta zresztą niezwykle często. Jeśli jakaś postać wspomni, dla przykładu, że za pół godziny wybuchnie bomba nuklearna, widzowi nie pozostaje nic innego jak spojrzeć na zegarek, bo dokładnie wie, o której godzinie ważne serialowe wydarzenie będzie miało miejsce. To trzyma na krawędzi fotela dużo lepiej niż niejeden cliffhanger.

Wszystkie te czynniki złożyły się na jeden z najlepszych seriali, jakie miałem okazję widzieć w swoim życiu. Nie tylko zresztą ja, bo swego czasu równie był on równie dużym fenomenem, zarówno wśród krytyków, jak i widzów. 2 Złote Globy, aż 20 nagród Emmy i wiele innych wyróżnień nie może być przecież przyznane byle czemu. Dużym uznaniem cieszył się również w Polsce. W 2003 roku jedno ze stołecznych kin zorganizowało bowiem maraton, gdzie około dwustu osób miało okazję śledzić pierwszy uwieczniony przez FOX dzień z życia Jacka Bauera praktycznie bez przerwy. Dlatego, choć pierwsze opinie o witającym się z rodzimą telewizją już dziś Dziedzictwie są raczej chłodne, chcę, aby ten zegar znów zaczął tykać. I tykał jak najdłużej.

ilustracja wprowadzenia: fot. kadr z serialu 24 godziny

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.