Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

„Mad Max” wczoraj i dziś – analizujemy pamiętną serię Goerge’a Millera

Autor: Bartosz Kęprowski
7 stycznia 2016

Niekończąca się opowieść Mad Maxa

Już prawie dwa tygodnie po premierze „Mad Maxa: Na drodze gniewu”, jednak obłoki piasku nie zdążyły jeszcze opaść na skąpaną w słonecznym żarze ziemię, a ryk rozgrzanych do czerwoności silników ciągle rozbrzmiewa w uszach. Nowa produkcja George’a Millera zatrzęsła posadami całego kina rozrywkowego, zbierając rekordową liczbę pozytywnych recenzji oraz zdobywając same wysokie noty. Z racji niebywałego sukcesu nowej części „Mad Maxa” oraz powrotu serii na srebrny ekran po bez mała trzydziestoletniej przerwie, postanowiliśmy przedstawić długą i krętą drogę produkcji obrazu Millera, jak również zestawić go z poprzednimi dokonaniami reżysera. Skupimy się na wydobyciu podobieństw oraz różnic, a mówiąc krócej przeanalizujemy serię od podszewki.

Atrakcje postapokaliptycznej rzeczywistości według George’a Millera

Kilka słów o produkcji filmu „Mad Max: Na drodze gniewu”

Zanim przejdziemy do omawiania serii, najpierw prześledźmy szaloną drogę nowego „Mad Maxa” na srebrny ekran. Kolejna część sagi planowana była zaraz po premierze filmu „Mad Max pod Kopułą Gromu”. Czwarta odsłona, według ówczesnych planów George’a Millera, miała być bezpośrednią kontynuacją „trójki”. Niestety z powodów finansowych projekt został zawieszony na niemal dwadzieścia lat! Pierwsze oficjalne informacje zapowiadające realizację „czwórki” pojawiły się dopiero w 2003 roku, kiedy ujawniono, że obraz znajduje się już w fazie preprodukcji. Ustalono budżet, ogłoszono, że powstał scenariusz, oraz ponownie zatrudniono do głównej roli Mela Gibsona. Wszystko szło po myśli twórców, zdjęcia miały ruszyć lada moment, gdy nagle z powodu wybuchu wojny w Iraku producenci zdecydowali się zrezygnować z projektu. Uznano, że kolejna część „Mad Maxa” mogłaby być drażliwa politycznie. Jednak George Miller postanowił nie rezygnować z podjętego przedsięwzięcia. W 2006 roku wspomniany reżyser w porozumieniu z brytyjskim autorem komiksów Brendanem McCarthym napisał zupełnie nowy scenariusz. Niestety z powodu rezygnacji z projektu Mela Gibsona, twórca stanął przed trudnym zadaniem. Miller zainspirowany filmem „Akira” (anime, które powstało na podstawie mangi pod tym samym tytułem) wpadł na genialny pomysł odświeżenia serii. W 2009 roku oznajmiono, że nowy „Mad Max” zostanie filmem animowanym zrealizowanym w technice 3D. Szczęśliwie reżyser szybko porzucił ten dość kontrowersyjny pomysł, z powodu niewystarczających możliwości, jakie mogła mu zaoferować powyższa technologia. Ponownie zdecydowano się na film aktorski. Zatrudniono do roli Maxa brytyjskiego aktora Toma Hardy’ego, a główną rolę kobiecą powierzono utalentowanej Charlize Theron. W 2011 roku na dobre ruszyła produkcja obrazu. Zdjęcia wykonano w Namibii, jednak przedłużyły się prawie o rok z powodu zmiany pustynnego krajobrazu w oazę, co było wynikiem silnych opadów dreszczu. W ramach ciekawostki można dodać, że niedawno ogłoszono tytuł sequela „Mad Max: Na drodze gniewu”, który brzmi następująco: „Mad Max: The Wasteland”.

Max Rockatansky i Jim Goose (Mel Gibson i Steve Bisley ) – czołowi bohaterowie pierwszej części serii

Odniesienia i nawiązania do poprzednich części

„Mad Max: Na drodze gniewu” to ciekawy twór, będący zarówno rebootem, jak i sequelem. Produkcja zawiera cechy obu. Z jednej strony na nowo opowiada historię tytułowego bohatera, a z drugiej – jeśli spojrzeć na przedstawioną rzeczywistość, w której przyszło żyć bohaterom – równie dobrze może służyć jako pełnoprawna kontynuacja przedstawiająca dalsze dzieje Maxa. O tym, że mamy do czynienia z rebootem świadczą też liczne nawiązania do poprzednich odsłon, szczególnie drugiej części serii. Bohater ponownie zmuszony poprzez okoliczności podejmuje się ucieczki cysterną z paliwem, ratując przy okazji grupę niewinnych ludzi przed samozwańczymi motocyklowymi gangami. Przypadek? Nie sądzę! Takich odwołań jest znacznie więcej. Miller czerpał pełnymi garściami ze swoich poprzednich dokonań. W „Na drodze gniewu” ponownie będziemy mieli do czynienia z motywem pozytywki, ucieczki do lepszego świata – raju – itp., itd. Znalazło się też miejsce dla cytatów żywcem wyjętych z poprzednich filmów (staruszka z dubeltówką, niewypalający obrzyn). Nie zabrakło również charyzmatycznych bohaterów. Furiosa może być poniekąd wzorowana na Savannah Nix. Grana natomiast przez Nicholasa Houlta postać Nuxa również znajduje swoje odbicie w jednym z bohaterów filmu „Mad Max pod Kopułą Gromu”. Odniesień do poprzednich części jest bez liku, co wskazuje na to, że mamy raczej do czynienia z pełnoprawnym rebootem, lecz nie jest to jedyny sposób postrzegania nowej produkcji George’a Millera.

Tom Hardy jako Max Rockatansky

Historia

Najwięcej zmian widać w samej historii oraz sposobie jej prowadzenia. Nie wiem, gdzie podziała się trójka scenarzystów najnowszej odsłony serii (Nick Lathouris, Brendan McCarthy i George Miller – tego ostatniego można rozgrzeszyć, bo zajęty był kręceniem produkcji) podczas filmowania, ale zaprezentowana widzom fabuła jest szczątkowa i pozbawiona jakiejkolwiek narracji. Spoglądając na trylogię, historia ulegała rozbudowaniu wraz z każdą kolejną częścią serii. W pierwszej odsłonie była pretekstowa i stanowiła tło dla ciekawej wizji świata reżysera oraz kolejnych scen akcji. Dwa następne odcinki nadały jej większego sensu i głębi. Obie części mogą poszczycić się stojącą na wysokim poziomie narracją. W każdej ktoś z głównych bohaterów otwierał oraz zamykał obserwowany przez nas obraz, spajając go w spójną całość za pomocą klamry w postaci refleksji na temat życia i natury ludzkiej. Taki sposób prowadzenia historii niesamowicie wciągał. Film przybierał formę legendy, którą każdy z widzów łapczywie słuchał, chcąc poznać jej finał. Niestety najnowsza część serii pod względem opowiadanej historii uległa znacznemu uwstecznieniu. Pod wieloma względami przywodzi na myśl pierwszą odsłonę szalonej sagi. Przedstawia przede wszystkim ciekawy, ale słabo zarysowany świat. Scenarzyści nie starają się wytłumaczyć widzom, jak powstał, a ponadto praktycznie nic nie mówią o bohaterach lub głównym antagoniście filmu (chciałbym się na przykład dowiedzieć, skąd te liczne blizny na jego plecach). W obrazie można doszukać się ogromnej liczby niezmiernie interesujących wątków, które giną niestety w natłoku efekciarskich scen akcji wśród piasku na bezkresnych pustyniach. Film wciąga i nie pozwala oderwać oczu od ekranu, jednak fabuła mocno rozczarowuje. Niemniej, jeśli porównać go do poprzednich części, to można zauważyć dającą duże nadzieje zależność. „Mad Max: Na drodze gniewu”, jak już wspominałem, przypomina pod względem historii pierwszą odsłonę trylogii. Jeśli Miller zamierza powtórzyć zastosowany poprzednio zabieg, polegający na stopniowym rozbudowywaniu fabuły wraz z każdą kolejną częścią – a jak wiemy z wywiadów, w niedalekiej przyszłości możemy spodziewać się pierwszych materiałów na temat następnej odsłony – to czekają nas świetnie zapowiadające się produkcje. Mam nadzieję, że nowy „Mad Max” to dopiero wstęp, początek czegoś wielkiego, co na stałe zapisze się w kinematografii. Ponadto warto również dodać, że w przeciwieństwie do trylogii, „Na drodze gniewu” nie jest filmem o tytułowym bohaterze! To tylko pozory. Max schodzi tutaj na drugi plan – owszem, postać ciągle jest jednym z głównych bohaterów obrazu, lecz najnowsza odsłona jest niemal w całości poświęcona Furiosie. To jej historię opowiada film.

Główny przeciwnik Maxa w drugiej części serii

Efekty specjalne

Nieznacznej zmianie uległy również efekty specjalne. Wiem, zaraz powiedziecie, że to przecież niemożliwe. Wystarczy zestawić najbardziej widowiskową scenę z całej trylogii z dowolnie wybraną z najnowszej odsłony. Poziom efektów jest wręcz nieporównywalny. Jednak jeśli przyjrzymy się nieco bliżej procesowi tworzenia dynamicznych i efektownych sekwencji akcji zrozumiemy, że George Miller niewiele zmienił w tym aspekcie. Tak samo jak w przypadku poprzedniczek, reżyser całej serii korzystał z tradycyjnych metod filmowania. W „Mad Maxie: Na drodze gniewu” widzicie prawdziwe samochody, eksplozje oraz wyczerpujące i niezwykle niebezpieczne popisy kaskaderskie. Niektórzy aktorzy musieli przez długi czas odpowiednio przygotowywać się do swoich ról, aby w ramach możliwości wypaść jak najbardziej realnie podczas odgrywania niezwykle widowiskowych scen. Owszem, nie zabrakło blue boxa oraz CGI, jednak oba posłużyły tylko i wyłącznie do poprawy jakości obrazu (korekty kontrastu czy barw) oraz wypełnienia sceny. Film kręcony był w warunkach jak najbardziej zbliżonych do prawdziwych, czyli w środowisku naturalnym, dzięki czemu końcowy efekt jest bardzo prawdopodobny i cieszy oko niejednego kinomana. Porzucono filmowanie w studiu na rzecz otwartej przestrzeni, aby dodać produkcji jeszcze większej wiarygodności. Jedną z nielicznych scen wygenerowanych komputerowo jest pościg w burzy piaskowej. Tutaj odpowiednio przygotowane studio okazało się niezbędne. Warto też zaznaczyć, że George Miller podobnie jak w trylogii nie wzbraniał się przed przyspieszaniem scen. Za przykład można podać fragment, w którym bohater podejmuje się ucieczki z siedziby Wiecznego Joe.

Kadr z filmu „Mad Max: Na drodze gniewu” przed cyfrową obróbką

Kadr z filmu „Mad Max: Na drodze gniewu” po cyfrowej obróbce

Wizja świata przedstawionego

Praktycznie żadnej zmianie nie uległ wykreowany przez twórców świat. Postapokaliptyczna rzeczywistość, mimo upływu trzydziestu lat oraz powstania licznych produkcji nieudolnie naśladujących oryginalną, jak na tamte czasy, wizję George’a Millera, nie zestarzała się ani trochę. Świat, w którym przyszło żyć bohaterom „Na drodze gniewu”, szokuje w równym stopniu, co kiedyś. Odpowiednio rozbudowany i wzbogacony o nowe elementy ciągle potrafi zachwycić kinomanów – zarówno fanów starej trylogii, jak i nowych widzów nie mających jeszcze styczności z rzeczoną serią. Trzeba przyznać, że wizja rzeczywistości George’a Millera jest po prostu ponadczasowa.

Mel Gibson jako tytułowy bohater serii

Stracona okazja czy nowy początek?

„Mad Max: Na drodze gniewu” to nic innego, jak zremasterowana wersja poprzednich dzieł Millera. Reżyser wyciągnął esencję trylogii i przełożył ją w nowe opakowanie. Dzięki temu wszyscy zwolennicy poprzednich części od razu poczują się na filmie jak u siebie w domu. Te trzydzieści lat praktycznie nic nie zmieniło. Obraz jest tak samo brutalny, zaskakujący, widowiskowy oraz kampowy, jak jego poprzedniczki. Charakteryzuje się równie interesującą wizją świata postapokaliptycznego i jest dobrym przykładem na to, że nie każdy sequel lub reboot musi być skazany na porażkę. Nieważne, ile lat minęło od pierwowzoru, nieistotny jest również brak aktorów z oryginału czy zmiana czasów, a co za tym idzie metod filmowania. Czasem wystarczy pasja i głowa na karku, aby stworzyć wiekopomne dzieło, o którym będzie się mówić przez kolejne dekady.

Mad Max 2

Na koniec odświeżamy zwiastuny wszystkich odsłon „Mad Maxa”!

https://www.youtube.com/watch?v=caHnaRq8Qlg

https://www.youtube.com/watch?v=UlwtiOyaoo0

https://www.youtube.com/watch?v=fiDwYy45rSY

https://www.youtube.com/watch?v=oF7IYv37v7Q

 

Miłośnik kina akcji lat 80., produkcji młodzieżowych oraz wysokobudżetowych filmów przygodowych, fantasy i science-fiction. Widz szczególnym podziwem darzący oldskulowe animacje, a także pełne magii i wdzięku obrazy Disneya. Ukończył Politechnikę Gdańską i z wykształcenia jest specjalistą w dziedzinie szeroko pojętej chemii.

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.