Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Berlinale 2017- recenzujemy The Other Side of Hope i The Party

Autor: Radek Folta
14 lutego 2017

Po wysypie w berlińskim konkursie głównym filmów nijakich, co najwyżej dobrych, w końcu przyszła pora na obraz, który ociera się o mistrzostwo. Aktualny, zabawny, lekki i potrzebny. Po którym zwyczajnie czujemy się lepiej. Niech żyje Aki Kaurismaki!

Toivon tuolla puolen 02

The Other Side of Hope

reż. Aki Kaurismaki

W pierwszych ujęciach filmu z góry węgla na statku w porcie w Helsinkach wyłania się postać ludzka. Mężczyzna wstaje, otrząsa pył z ubrania i wychodzi. Instynktownie wiemy, że jest nielegalnym imigrantem, który przybył do nowego kraju. Scena, która w wydaniu innego reżysera byłaby może zbyt poważna, albo nieodpowiednio zabawna, u Kaurismakiego jest pretekstem do nieskrępowanej salwy śmiechu. Fiński reżyser nie stracił nic ze swojego unikalnego stylu, a sześcioletnia przerwa zrobiła mu naprawdę dobrze. Jego dowcip się wyostrzył, zmysł obserwacji jest niezwykle uważny, a tematyka to strzał w dziesiątkę. The Other Side of Hope bez wątpienia stanie się hitem w wielu krajach.

Fala uchodźców przetaczająca się przez Europę przewija się w mediach i w kinie i Kaurismaki pokazuje swoją wersję. Khaled (Sherwan Haji) po przebyciu praktycznie całego kontynentu (otarł się o Polskę, gdzie w Gdańsku skini pobili go i ukryć się musiał na statku) trafia do Finlandii. Bierze kąpiel w publicznej łaźni i zgłasza się na Policję, by prosić o azyl. „Witamy, nie jesteś pierwszy” – mówi bez większych emocji na twarzy policjant. Pochodzący z Aleppo w Syrii mężczyzna opowiada swoją historię urzędnikom, którzy decydują się go deportować z powrotem do kraju, stwierdzając, że jest tam wystarczająco bezpiecznie. Khaled ucieka, by w końcu jego drogi przecięły się – drugi raz – z Wikströmem (Sakari Kuosmanen), który po odejściu od żony rozpoczął nowy biznes. Pozbył się koszul, którymi sprzedażą zajmował się wcześniej, wygrał pokaźną sumę w karty i kupił restaurację z trójką pracowników i psem. Dwóch bohaterów spotyka się przy tylnych drzwiach „eleganckiego” przybytku „Złota pinta” – i od razu dają sobie po nosie. W następnej scenie Khaled je zupę w restauracji Wikströma, a cała grupa zastanawia się, jak mu pomóc.

Toivon tuolla puolen 01

Emocje w filmie zmieniają się diametralnie – jest smutek, żal, samotność, szczęście, spełnienie – ale nie widać tego na twarzach aktorów. Właściwie cała ekipa jest, delikatnie mówiąc, oszczędna w środkach wyrazu. Zupełna beznamiętność wynagradzana jest w kilku genialnych momentach, jak na przykład Wikström uśmiechający się delikatnie po wygraniu stosu pieniędzy. Film Kaurismakirgo przypomina trochę nieme kino, w którym reżyser zabronił aktorom ekspresji, a mówią tylko dlatego, że nie wypada już pokazywać plansz z napisami. A kiedy już mówią wiemy, że jest to ważne. Dlatego tak istotna jest wizualna strona filmu, która komunikuje więcej niż tysiące słów. Zdjęcia ze statycznej kamery i w pieczołowicie skomponowanych kadrach tylko w tym pomagają. Nostalgiczne, modernistyczne meble w mieszkaniu oraz jego samochód Wikströma sugerują pewien bezczas. Plakat Jimmiego Hendrixa w jego restauracji pasuje tam jak pięść do nosa, ale jest idealnym komentarzem do poziomu przybytku. Kiedy właściciel decyduje się zmienić profil knajpy na bar sushi, wszyscy wkładają kimona i zaczynają serwować sushi z solonego śledzia. Takich motywów jest w filmie na pęczki – nie wypada ich wszystkich opowiedzieć, trzeba je po prostu zobaczyć. A ponieważ Kaurismaki kocha muzykę, także od strony dźwiękowej film jest trudny do zignorowania. Ulubiony zespół reżysera – Kati Outine – pojawia się na ekranie więcej niż raz.

Toivon tuolla puolen 04

Najważniejsze jednak w The Other Side of Hope jest to, że Aki opowiada, bez zbędnego zadęcia i sentymentalizmu, poruszającą historię przyjaźni i braterstwa ponad rasowymi podziałami. Na jednym biegunie stawia organizacje państwowe, które wbrew deklaracjom nie potrafią pomóc potrzebującym. Na drugim – zwykłych obywateli, których poczucie małej wspólnoty jest silniejsze niż uprzedzenia. Oczywiście, nie wszędzie jest tak różowo. A to grupa pijanych facetów zaczepia Khaleda na przystanku, wyzywając go od „wielbłądziarzy”. Później ktoś inny nazwie go Żydem. Na szczęście, zdaje się mówić reżyser, nie wszyscy są skończonymi troglodytami.

Ocena: 90/100

 theparty01

The Party

reż. Sally Potter

Kiedy zanim jeszcze pojawią się napisy, na ekranie otwierają się drzwi eleganckiego domu, a widza wita lufa pistoletu wiemy, już że czeka nas nieprzeciętna impreza. Sally Potter zaprasza na krótką, ale skondensowaną wizytę w domu w Londynie, gdzie 7 osób wyjawi sobie wszystkie sekrety.

Janet (Kriston Scott Thomas) organizuje przyjęcie, by uczcić swój awans. Otrzymała właśnie pozycję w rządzie (minister zdrowia) i celebruje z najbliższymi. Jej mąż Bill (Timothy Spall) siedzi z nieobecnym wzrokiem w pokoju gościnnym i raczy się winem, słuchając głośno winylowych płyt. Najpierw zjawia się tryskająca sarkazmem April (Patricia Clarkson) ze swoim partnerem Gottfriedem (Bruno Ganz), znawcą medytacji i wyznawca new-age. Potem wpada Martha (Cherry Jones), profesorka i wyzwolona lesbijka, zaraz za nią jej partnerka Jinny (Emily Mortimer), która musi podzielić się z nią bardzo dobrą nowiną. Ostatnia ma się zjawić Melissa, ale do drzwi puka tylko jej mąż Tom (Cillian Murphy), wyraźnie zdenerwowany, zaczynający imprezę od „wciągnięcia kreski” w toalecie. Wkrótce padną pierwsze słowa, które ranić będą bardziej niż szkło z rozbitej przez przypadek szyby.

theparty02

Sally Potter (OrlandoGinger i Rosa) postawiła na gwarantującą jakość obsadę, która zapewni wysoki poziom wykonania czegoś, co wygląda na sztukę teatralną. I faktycznie, dyskusje są przednie, riposty ostre jak brzytwy, a każdy z bohaterów jest wyraźny i unikalny. Grupa intelektualistów o lewicowych poglądach szybko zacznie ścinać się na różne tematy. Pieniądze, zdrada, polityka, macierzyństwo, medycyna – z minuty na minutę robi się coraz gorącej. Ta lekka, burżuazyjna farsa obchodzi mnie niestety mniej niż zeszłoroczny śnieg.

Widzieliśmy to już w kinie nie raz: jedno miejsce, zamknięte ramy czasowe, świetni aktorzy przerzucający się zabawnymi i prowokującymi linijkami. Kolejny raz czuję się, jakbym udał się do teatru, a nie do kina. Fakt, Potter z pomocą operatora i czarno-białych zdjęć stara się pokazywać różne kąty, uzyskując w wielu momentach ciekawy efekt. Ale ani przesłanie filmu, jeżeli jakiekolwiek jest, ani dobre aktorstwo nie sprawiły, że zapamiętam go na dłużej.

Ocena: 40/100

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Dziennikarz filmowy i kulturalny, miłośnik kina i festiwali filmowych, obecnie mieszka w Londynie. Autor bloga "Film jak sen".

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.