Kiedy na początku ubiegłego tygodnia lądowałem w Nicei, gęsty tłum fotoreporterów na lotnisku nie pozwalał przejść swobodnie do wyjścia. Na dzień przed oficjalnym otwarciem festiwalu, w Cannes i okolicach czuć było już gorączkę najwspanialszego święta kina w Europie, a może i na świecie. Kilka minut później w błysku fleszy do czekającej na nią limuzyny przespacerowała się Jessica Chastain. Zalotnie uśmiechającą do aparatu aktorkę można było zobaczyć na wielu stronach internetowych jeszcze tego samego dnia.
Jessica nie występowała w żadnym filmie z oficjalnej selekcji, co nie znaczy, że nie miała prawa tam być. Siedząc w ciemnej sali kinowej od rana do wieczora, dzieląc czas pomiędzy biurem prasowym, konferencjami prasowymi i naprędce spałaszowanym posiłkiem, wielu dziennikarzy zapomina, że przeciętnego widza interesuje kolorowa, elegancja strona Cannes, a nie to, co ktoś myśli o najnowszej filipińskiej, dwugodzinnej produkcji. Dlatego nazwiska takie jak Chastain, Joseph Finnes, siostry Kardashian, Orlando Bloom i Katy Perry to właśnie ów niezbędny lep na muchy, który zapewnia festiwalowi wysoką pozycję na świecie. A wymienione pokrótce gwiazdy to tylko czubek góry lodowej, która "lansuje się" przez dziesięć dni na Lazurowym Wybrzeżu.
Zobacz również: Trolle - Justin Timberlake stworzył utwór do produkcji
Dyskretny urok gwiazd
Wielkie nazwiska oznaczają zainteresowanie, zainteresowanie przekłada się na czytalność i "klikalność", co równa się reklamodawcom, którzy chcą podczas tej wielkiej gali być obecni. Od producentów kosmetyków i biżuterii, po marki samochodowe i sieci telekomunikacyjne, Cannes na prawie dwa tygodnie staje się wielkim bilbordem reklamowym. Skoro na czerwonym dywanie dwa razy dziennie odbywają się uroczyste premiery, z których zdjęcia i relacje wideo rozprzestrzeniają się po mediach lotem błyskawicy, gra jest warta świeczki. Z najgorętszych nazwisk w tym roku, które pokazywały swoje produkcje, wymienić należy Kristen Stewart i Marion Cotillard (obie miały aż dwa filmy), Mela Gibsona, Stevena Spielberga, Elle Fanning, Russela Crowe, Ryana Goslinga... Lista zajęłaby co najmniej jeszcze jedną stronę. Dlatego każdy komentarz moich koleżanek i kolegów, którzy dyskredytują pokazywane w Cannes filmy ze względów artystycznych (o czym później), kwituję odpowiedzią: ten festiwal tego potrzebuje, podobnie jak my, dziennikarze, łakniemy dobrych filmów. Z Filipin, Rumunii czy Finlandii.
Jak wielką machiną organizacyjną jest francuski festiwal zdajemy sobie sprawę podczas wieczorowych gali. Główna część La Criosette została długo wcześniej częściowo wyłączona z ruchu, przed pałacem jednym pasem przechadzać się mogą tylko piesi. Ale w odpowiednim czasie i ta sekcja zostaje zamknięta. Akredytowani fotoreporterzy ustawiają się po dwóch stronach czerwonego dywanu, trwają próby z kamerami, oświetleniem i dźwiękiem. Do położonych pod dwóch stronach Pałacu Festiwaloego punktów wejściowych ustawiają się kolejki – nawet na dwie godziny przed początkiem widowiska. Gdy zapala się zielone światło, maszyna zostaje wprawiona w ruch. Na dywan wkraczają pierwsi, elegancko ubrani goście – obowiązuje strój wieczorowy, panowie w smokingach i pod muszką, panie w sukniach i koniecznie na szpilkach (w ubiegłym roku wybuchła nawet afera, a organizatorom dostało się za seksizm w zabranianiu noszenia płaskiego obuwia; w tym roku był zakaz wnoszenia selfie-sticks, na który nikt nie protestował). W rytm grających z głośników przebojów kolejni szczęśliwcy, którzy zarezerwowali sobie bilety, lub udało im się je wyprosić od innych (wejściówek na filmy w Cannes nie można nigdzie kupić), maszerują powoli, obowiązkowo robiąc sobie zdjęcia telefonami komórkowymi. Dla wielu ciężko pracujących podczas festiwalu ludzi, jest to jedyna okazja, by ubrać się w elegancki strój i na dwie godziny zapomnieć o umowach, interesach, sprzedaży czy kupnie. Świat na czerwonym dywanie pochłania bez reszty i jest okazją do obcowania z czymś i kimś wyjątkowym.
Około trzech kwadransów przed początkiem projekcji zaczynają przyjeżdżać najważniejsze gwiazdy, przywożone limuzynami pod sam pałac. To najgorętszy moment wieczoru – podekscytowani fani, którzy czekają naprzeciw pałacu nierzadko cały dzień, domorośli fotografowie czy łowcy autografów mają nadzieję, że gwiazdy znajdą dla nich chwilę w drodze do Grand Theatre Lumiere, gdzie odbędzie się projekcja. Najważniejsi goście wieczoru, czyli reżyserzy i ekipa aktorska, wchodzi do kina na samym końcu. To bardzo dobrze przećwiczona rutyna, powtarzana wieczór w wieczór: przywitanie z fanami, pozowanie do zdjęć dla fotoreporterów po lewej, po prawej, chwila przed schodami, dojście do połowy, znów chwila dla reporterów, dojście do szczytu schodów, kolejne zdjęcia – na końcu Thierry Fremaux, dyrektor artystyczny Festiwalu wprowadza ekipę do środka, przy aplauzie zgromadzonej publiczności.
Jakby tego było mało, bardzo często cała procedura powtarza się po zakończeniu projekcji. Z wnętrza słychać jeszcze burzę oklasków, a ekipa, gratulując sobie schodzi po dywanie przy błysku fleszy. Czekające na nich limuzyny zabierają ich do hoteli – za około godzinę cały spektakl powtórzony zostanie kolejny raz.
Kto klaszcze, a kto gwiżdże
Zanim pierwszy raz pojechałem do Cannes, zawsze ciekawiło mnie dlaczego ktoś może gwizdać na filmie. Po czterech festiwalach jestem już trochę mądrzejszy, odrobinę podekscytowany, ale też trochę zniesmaczony tą "procedurą".
Dzień przed galową, wieczorną premierą filmu dla publiczności, a czasem rankiem tego samego dnia, z tytułem zapoznają się dziennikarze na specjalnych projekcjach dla prasy. Nie ma żadnych strojów wieczorowych, biletów, tylko pokaźna grupa żurnalistów, którzy osądzać i oceniać będą oglądany film. Zachowanie krytyków podczas projekcji, czyli jak długo klaskali, czy były gwizdy i buczenia, roznosi się po Cannes lotem błyskawicy, tym bardziej w czasie istnienia takich mediów jak Twitter czy Facebook. Wiele razy takie gorące reakcje po seansie mogą poważnie zaszkodzić pokazywanym podczas festiwalu filmom. Pamiętacie fatalnie przyjęty Sea of Trees Gusa Van Santa w ubiegłym roku? Pewnie nie, bo większość krajów zrezygnowała z dystrybucji tego tytułu, kiedy inne, lepiej oceniana filmy, wchodziły do kin (ostatnio Nasza młodsza siostra). W tym roku ofiary były trzy, a jedna – ranna nawet śmiertelnie.
Pierwszy tydzień trwania imprezy był niczym spacer w niebiosach – najlepsza od lat selekcja konkursu głównego owocowała nawet spontanicznymi wybuchami śmiechu i okaskami podczas projekcji (Tony Erdmann) oraz długimi oklaskami na koniec. Ale passę przerwał Olivier Assayas i Personal Shopper z Kristen Stewart. Oczy moich kolegów i koleżanek, wychodzących z pokazu, mówiły jedno: jest źle. Niewielka część wpływowej prasy broniła reżysera – Peter Bradshaw, krytyk „The Guardian”, dał filmowi maksymalną w pięciostopniowej skali ocenę. Był to jednak osamotniony głos rozsądku wśród dość negatywnych opinii. Następni poszli pod ostrzał, niesłusznie zresztą, Xavier Dolan za It's Just The End of The World oraz Nicolas Winding Refn za The Neon Demon. Opacznie zrozumiałe filmy wywołały frustrację odbiorców, a potem i twórców. Kanadyjski reżyser w rozmowie z LA Times zarzekał się nawet, że może nawet przestanie kręcić, bo opinie o jego najnowszym dziele po prostu go ubodły. Wydaje mi się jednak, że przełknie tą krytykę i powróci z jeszcze mocniejszym obrazem.
Zobacz również: Neon Demon - rececenzja filmu z Elle Fanning z #Cannes2016
Nie zmienia to faktu, że gdzieś Dolan ma rację. Kultura nienawiści, która czai się za rogiem na każdy film w Cannes, który nie daj boże nie spodoba się dziennikarzom, wymyka się czasem spod kontroli. Ostatni przykład jest do tego idealny – rozpoczynający się od pretensjonalnej planszy The Last Face Seana Penna wywołał niezamierzony śmiech zanim pojawiła się pierwsza scena. Ten tytuł był chyba jedynym filmem, który naprawdę zasłużył na długie gwizdy – katastrofy, jaka wyszła spod ręki tego uznanego aktora, nie bronili nawet Amerykanie, którzy zazwyczaj pobłażliwi są w stosunku do wielkich nazwisk. W kuluarach słyszałem również, że kolejni dystrybutorzy wstrzymują się z ogłaszaniem premiery kinowej tytuły na wielu rynkach. Czarna magia canneńskiej prasy zrobiła swoje.
I w końcu... filmy
Przewrotnie w tym roku, cyrk, który zjechał do Cannes, nie okazał się ważniejszy od samych filmów prezentowanych w konkursie. To najmocniejsza, najlepsza selekcja od lat. Z francuskimi produkcjami, które odstawały od reszty oraz wspomnianym Seanem Pennem. Obstawianie zwycięzców jest trochę jak wróżenie z fusów, ale spróbujmy.
Oto wszystkie filmy konkursowe i ich oceny w skali 1-100:
Paterson | reż. Jim Jarmush | 96 |
Toni Erdmann | reż. Maren Ade | 90 |
The Salesman | reż. Asghar Farhadi | 90 |
Elle | reż. Paul Verhoeven | 90 |
American Honey | reż. Andrea Arnold | 87 |
Służąca | reż. Park Chan-Wook | 85 |
Graduation | reż. Cristian Mungiu | 80 |
I, Daniel Blake | reż. Ken Loach | 75 |
Ma'Rosa | reż. Brillante Mendoza | 73 |
Loving | reż. Jeff Nichols | 72 |
Aquarius | reż. Kleber Mendonca Filho | 70 |
Sierranevada | reż. Cristi Puiu | 70 |
It's Only The End Of The World | reż. Xavier Dolan | 67 |
The Unknown Girl | reż. Jean-Pierre i Luc Dardenne | 50 |
Neon Demon | reż. Nicolas Winding Refn | 50 |
Ma Loute | reż. Bruno Dumont | 45 |
Staying Vertical | reż. Alain Guiraudie | 40 |
From the Land of the Moon | reż. Nicole Garcia | 35 |
Personal Shopper | reż. Olivier Assayas | 20 |
The Last Face | reż. Sean Penn | 10 |
Gdyby nagrody przyznawali dziennikarze, a nie jury pod przewodnictwem Georga Millera, Złota Palma trafiłaby do Maren Ade za Toniego Erdmanna. Ten film uzyskał legandernie wysoką średnią w rankingu magazynu Sceen. Zaraz za nim jest Paterson Jarmusha oraz dwie rumuńskie produkcje. Ranking nie uwzględnia niestety dwóch fenomelanych tytułów pokazanych ostatniego dnia festiwalu.
Nagrody aktorskie prawdopodobnie trafią do Sonii Bragii za Aquariusa i Adama Drivera, ale każdy z tytułów może zgarnąć też którąś z trzech głównych palm (Złota Palma, Grand Prix, Nagroda Jury) oraz laur za reżyserię czy scenariusz.
O tym, czy George Miller podzielił nasze zdanie, przekonamy się już wieczorem.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe
Dziennikarz filmowy i kulturalny, miłośnik kina i festiwali filmowych, obecnie mieszka w Londynie. Autor bloga "Film jak sen".