Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

lenovov

Berlinale 2016 – nasza relacja z festiwalu filmowego, dzień 1

Autor: Radek Folta
14 lutego 2016

Sobota, 13.02

66. edycja filmowej imprezy rozgrywającej się w stolicy Niemiec ma dla nas, Polaków, kilka miłych akcentów. W konkursie głównym festiwalu znajduje się polsko-szwedzka produkcja „Zjednoczone Stany Miłości” Tomasza Wasilewskiego. W Jury konkursowym zasiada reżyserka Małgorzata Szumowska. Ale najważniejsze chyba jest to, że jest to pierwszy festiwal, który relacjonujemy dla nowej odsłony strony Movies Room.

Nie udało mi się dotrzeć na czas, żeby ocenić najnowszy film braci Coen, który otworzył imprezę, ale w paru zdaniach spróbuję za to opisać te tytuły, które udało mi się "złapać" drugiego dnia festiwalu.

Konkurs główny

lavenir01

„L'Avenir” („Things To Come”)

reż. Mia Hansen-Love

Sześćdziesięcioletnia Nathalie (Isabelle Huppert) nie spodziewa się, że późne lata jej życia mogą przynieść tyle zmian. Najpierw wykładowczyni filozofii zostaje opuszczona przez męża, następnie radzić sobie musi ze starzejącą się matką i jej kotem. W dodatku wydawnictwo, dla którego publikowała długie lata chce zmienić formułę jej książek. Spotkanie z byłym studentem, bystrym filozofem i pisarzem, który porzuca miejskie życie na rzecz komuny na odludziu i wytwarzania sera, urozmaica jeszcze tą panoramę zmian.

Wątki przedstawiane w filmie aż proszą się o ciężką formę i grobowy nastrój. Ale co najlepsze w „Things To Come”, to słodko-gorzki nastrój i mnóstwo sytuacyjnego humoru, który przybliża opowieść do życia. Bohaterka na przykład wędruje w błocie na wybrzeżu, szukając sygnału telefonicznego. Albo kot (nomen-omen) Pandora, który jest niekończącym się źródłem niemałego zamieszania, za nic nie słucha włąścicielki. Ten ludzki, humanistyczny ton, łagodzi poważniejsze wątki oraz bardziej erudycyjne momenty, kiedy postacie przerzucają się cytatami filozoficznymi albo dyskutują o różnych paradygmatach myślowych.

Film Hansen-Love świetnie podejmuje niełatwy temat starzenia się i samotności, nie uciekając w banały i uproszczenia. Scenariusz i dialogi są z jednej strony niezwykle bliskie życia, bo inspirowane były zarówno przez Hubbert, jak i oparte na obserwacjach rodziny reżyserki. Z drugiej zaś, filozoficzne dywagacje mogą dość mocno odizolować przeciętnego widza od oglądanej rodziny. Grająca główną rolę francuska aktorka wypada naturalnie i wiarygodnie, pozwalając zbliżyć się do postaci. Jedynie ostatni akt opowieści zawodzi w dostarczeniu mocniejszego punktu kulminacyjnego.

Ocena Movies Room: 72/100

boris01

„Boris sans Beatrice” („Boris without Beatrice”)

reż Denis Cote

Boris Malinovsky (James Hyndman) to arogancki, pewny siebie przedsiębiorca, którego żona Beatrice (Simone-Élise Girard) popada w depresję po starcie stanowiska w rządzie. Bohater na pokaz rezygnuje z pracy dla swojej firmy, aby zająć się małżonką, ale tak naprawdę ma tylko ochotę zdradzać ją na prawo i na lewo. Słabość Borisa wyjdzie na jaw, kiedy tajemniczy człowiek (Denis Levant) zdradza mu, co jest prawdziwą przyczyną choroby jego partnerki i co zrobić, by wróciła do zdrowia.

Świat opisywany przez Cote trzeba zaakceptować, aby na dobre wciągnąć się w opowieść. Balansując na granicy rzeczywistości i snu reżyser nie daje łatwych odpowiedzi, a w pewnych momentach jest nieznośnie patetyczny. Mimo świetnych zdjęć i naprawdę dobrego aktorstwa, „Boris...” nie pomaga w najważniejszym aspekcie – zaakceptowania i zrozumienia przemiany tytułowego bohatera.

Ocena Movies Room: 50/100

 

Berlinale Special

 creepy

„Creepy”

reż. Kiyuoshi Kurosawa

Inspektor Takakura ledwo uszedł z życiem, będąc ranionym przez seryjnego mordercę. Po tym wydarzeniu zamienił odznakę policyjną na spokojne stanowisko wykładowcy na wydziale kryminalistyki. Razem ze swoją żoną wprowadza się do małego domu na przedmieściu. Kiedy duchy starej pracy wracają wraz z kolegą z policji, który pragnie wyjaśnić nierozwiązaną sprawę sprzed sześciu lat, jego żona zaczyna nawiązywać bliższą znajomość z sąsiadem i jego córką. Śledztwo z przeszłości zaczyna niebezpiecznie przeplatać się z codziennością.

„Nasz sąsiad nie jest psychopatą, bo oni są zazwyczaj bardzo mili” - mówi do swojej małżonki Takakura, kiedy żaden z mieszkańców w okolicznych domach nie chce się bliżej zaprzyjaźnić z młodym małżeństwem. Co zatem począć z faktem, że w pewnym momencie znajomość zaczyna się stopniowo zacieśniać? Część obserwacji, które czyni reżyser, niewiele znaczyć będzie dla ludzi nie zaznajomionych z kulturą japońską, ale jeżeli pominiemy ten szczegół, czeka nas kinowa uczta. Reżyser nie epatuje niepotrzebną przemocą czy krwią, ale kiedy już coś takiego się pojawia, jest naprawdę upiornie. Na sam koniec nie mroczne wnętrza czy okropne detale będą decydowały o przerażającym stopniu tego filmu, tylko jak bezradni stają się zwykli ludzie w zderzeniu z psychopatą.

Przykład świetnego thrillera opartego na bestsellerowej książce, zrealizowanego z pieczołowitością i perfekcją, wciągającego do ostatnich minut i brzmiącego niezrozumiale czy fałszywie tylko w momentach, za które możemy obwinić różnice kulturowe. Dwugodzinny film Kurosawy na pewno przypadnie do gustu fanom kina azjatyckiego, ale także miłośnicy powolnie rozwijających się dreszczowców nie powinni przejść obok „Creepy” obojętnie.

Ocena Movies Room: 80/100

nationalbird01

„National Bird”

reż. Sonia Kennebeck

Dokumenty politycznie zaangażowane to na berlińskiej imprezie chleb powszedni. Ten film zasłużył jednak prezentację w cyklu „pokazy specjalne” z kilku przyczyn. Po pierwsze, powstawał przez trzy lata zupełnie poza radarem środowiska filmowego, z błogosławieństwem samego Wima Wendersa (jest producentem). Po drugie, co z tym związane, dotyka bardzo świeżego i drażliwego w USA tematu – dronów operujących poza granicami kraju. Skupiając się na opowieściach i historiach trzech osób, które pracowały dla Amerykańskich Sił Powietrznych, reżyserka opisuje pewien fenomen technologiczny, militarny i socjologiczny. Jej bohaterowie dają świadectwo tego, że wojna ma dekonstrukcyjny wpływ na charakter człowieka, nawet jeżeli prowadzona jest tysiące kilometrów od domu. Trzy postaci nie tylko decydują się mówić (do pewnego stopnia) o tym, czym zajmowały się pracując dla rządu Stanów Zjednoczonych, ale też wyrażają swoją głośną krytykę prowadzonej przez ich kraj polityki w krajach takich jak Afganistan. Gdzie wysyłanie wszystkowidzących dronów i bombardowanie każdego podejrzanego samochodu jest łatwym sposobem na walkę z terroryzmem. Ujęcia z lotu ptaka przeplatają pustynny krajobraz Afganistanu z amerykańskimi przedmieściami. Twórcy dokumentu retorycznie pytają, co byłoby, gdyby to nad naszymi głowami fruwały metalowe ptaki uzbrojone w pociski rakietowe.

Kennebeck radzi sobie nieźle ze strukturą całości, przeplatając trzy wątki dość naturalnie. Większość narracji nie ma większego dramatyzmu, więc kiedy pojawia się motyw FBI pukającego do drzwi jednego z bohaterów i groźba więzienia oraz oskarżenie o zdradę stanu, robi się trochę na siłę paranoicznie i duszno. Z drugiej strony spotkanie Lucy z Afgańczykami, którzy stracili rodziny w atakach przy użyciu dronów, jest zaskakująco mało ckliwe. Dokument ten w końcu nie mówi nic zupełnie nowego, o czym nie wiedzielibyśmy z prasy czy innych dokumentów. Potwierdza także utartą opinię o tym, że rząd USA kontroluje i podsłuchuje swoich obywateli.

Ocena: 75/100

Dziennikarz filmowy i kulturalny, miłośnik kina i festiwali filmowych, obecnie mieszka w Londynie. Autor bloga "Film jak sen".

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.