Fanem Jądra ciemności nigdy nie byłem. Wychodzę jednak z (może mało skromnego) założenia, że gdybym wcześniej wykazywał zainteresowanie kinem, lepiej szłoby mi przyswajanie szkolnych lektur. Wczorajsze podejście do reżyserskiej Czasu apokalipsy było moim pierwszym takim nieprzerwanym, uważnym i skupionym. Nie ma co ukrywać, Francis Ford Coppola, nakręcił w 1979 roku swoje opus magnum, które do dziś pozostaje punktem odniesienia w kulturze, a także dowodem na możliwość kręcenia kina ambitnego i totalnego. Tym bardziej należy docenić to, że dziś, w 2024 roku, możemy oglądać na dużym ekranie takie tytuły i rozważać ich aktualność.
Fabuła zapewnie znana jest wielu kinomanom i ludziom z pokolenia moich rodziców, ale przypomnieć warto. Głównym bohaterem filmu jest kapitan Willard (Martin Sheen), funkcjonariusz amerykańskich sił specjalnych. Mężczyzna przesiaduje w Sajgonie, bez żadnego konkretnego celu czy misji. Ta jednak się nadarza - oto dostaje rozkaz rozprawienia się z pułkownikiem Kurtzem (Marlon Brando), wybitnym wojskowym, który - jak twierdzą zleceniodawcy oszalał, zdezerterował i zaszył się w kambodżańskiej dżungli, gdzie następnie utworzył quasi-państwo. Willard przystaje na to i wyrusza w podróż do celu przez coraz mocniej wyniszczane wojną tereny.
Zanim zagłębimy się w samą historię, warto też minimalnie zarysować okoliczności powstawania filmu. Gdy Francis Ford Coppola prezentował film na festiwalu w Cannes (na którym zresztą zdobył główną nagrodę), stwierdził: “Mój film nie jest filmem. Nie jest o Wietnamie. To jest Wietnam”. Sam temat i wydźwięk Czasu apokalipsy dość mocno (i słusznie) uderzał w swoiste fundamenty amerykańskiej kultury, weryfikował wartości, które decydenci tego kraju nosili na sztandarach, więc już pod tym kątem projekt był - jak na swoje czasy - ryzykowny. Film kręcono na Filipinach, gdzie lokalny dyktator użyczał twórcom sprzętu wojskowego, a w trakcie zdjęć w kraj uderzył tajfun, zmuszający do zawieszenia pracy. To nie był koniec kłopotów: Coppola musiał sprzedać część swojego majątku żeby mieć więcej pieniędzy na budżet filmu, Martin Sheen doznał zawału serca, a Marlon Brando nie był ani dysponowany fizycznie, ani przygotowany do roli.
Choć to film bardzo mocno osadzony w tematyce militarno-wojennej, samej wojny w postaci strzelania do siebie i wzajemnego wybijania jest tu zasadniczo niewiele. Można to odczytać jako skręt Coppoli w tę stronę, która odsłania psychologiczne, psychiczne, jak również kulturowe aspekty działań wojennych. Willard z każdym kolejnym przebytym etapem podróży zdaje się nie tyle sympatyzować z Kurtzem, co widzieć na własne oczy rzeczy skłaniające do refleksji, doznawać przemyśleń co do słuszności misji. Generalnie jest raczej biernym obserwatorem postępującego szaleństwa, nie sprzeciwia się niczemu wprost, podąża do celu, ale będąc świadkiem wojennego spustoszenia i bezsensownych śmierci zaczyna rozważać, za jaką cenę wszystko się dzieje i do czego to prowadzi, dlaczego, jak sam stwierdza, “tnie się kogoś serią na pół, a potem przykleja mu plaster”. A także, czy w obliczu tego Kurtz naprawdę jest najgorszym złem. Swoją drogą, to śmieszne, tragiczne i wymowne naraz, że dla amerykańskich dowódców ucieleśnieniem zła jest Amerykanin, który porzucił swoje zaszczyty, wzorowość i bycie wybitną jednostką na rzecz (stosuję tutaj duży skrót myślowy) zorganizowania mikrospołeczeństwa wśród mieszkańców kambodżańskiej dżungli. Znając jednak historię Stanów Zjednoczonych i ich skłonność do “demokratyzujących interwencji” w innych krajach, nie jest to coś, co budzi zaskoczenie.
Czas apokalipsy jest filmem antywojennym, piętnującym kulturę wojny, zakodowaną w amerykańskiej mentalności. Jej reprezentanci (w postaci choćby Kilgore'a) z łatwością rzucają żarcikami, sloganami, powołują się na określone wartości i coraz łatwiej przychodzi im pozbawiać życia przeciwników. Oczywiście nie własnymi rękoma - używają do tego niedoświadczonych żołnierzy, mięsa armatniego, które albo zginie, albo zostanie okaleczone, albo wróci do kraju z PTSD. Im dalej w głąb akcji, tym Coppola coraz bardziej osacza głównego bohatera - widokami bezsensownych strat ludzi, którzy mieli przed sobą przyszłość, krwawymi mordami w imię nie do końca wiadomo czego, poza wybijaniem żółtków, uznawanych za zdziczałych i niepasujących do jedynej słusznej cywilizacji. To momenty, w których ludzka psychika jest w coraz bardziej skomplikowanym stanie, a postrzeganie dobra i zła - zaburzone. Reżyser bezbłędnie oddaje emocje znacznej większości bohaterów, zwłaszcza niejednorodnej załogi wspomagającej Willarda. To nie jest szwadron śmierci - raczej przypadkowi i na codzień beztroscy ludzie, którzy rozmawiają o rzeczach przyziemnych, chcą wykonać zadanie i wrócić. Ten zabieg narracyjny prosto i skutecznie uderza w podstawowe założenia toczenia wojny - robią to przede wszystkim politycy i wojskowi dowódcy, a najbardziej cierpią na tym cywile i młodzi, wysyłani na rzeź, nieprzygotowani na to, co zobaczą, żołnierze. Jako współcześni obserwatorzy konfliktu zbrojnego za naszą wschodnią granicą czy ludobójczych ataków Izraela na palestyńskich cywili, mamy dostęp do tego, jesteśmy widzami i możemy odczuć, że czas poświęcania niewinnych na rzecz imperialistycznych ambicji nie przeminął.
Sfera audiowizualna filmu robi zdecydowanie wszystko, żeby wraz z kapitanem poczuć się częścią tej podróży do piekła - Coppola zresztą nie ucieka od pokazywania mocnych scen mordów, bombardowań, czy widoku zwłok co chwilę. To głośne, świetnie udźwiękowione, widowiskowe, kino z absolutnie niesamowitym scenami batalistycznymi. Świetne ujęcia, spojrzenia na krajobrazy Wietnamu, gra oświetleniem, cieniami i kolorami tylko wzmacniają te efekty, nie mówiąc już o ścieżce dźwiękowej z udziałem The Doors, Rolling Stones czy Cwału Walkirii Richarda Wagnera. Robi to gigantyczną robotę, tak samo jak te mniej efektowne dźwięki muzyki, zwłaszcza gdy bohaterowie znajdują się na terenach dżungli.
Skoro o bohaterach mowa, ciężko tu mówić o jakichś błędach castingowych. Martin Sheen nie był pierwszym wyborem do roli Willarda, ale dobrze że na jego nazwisku stanęło - choć jego postać nie ma zbyt bogatej mimiki, świetnie oddaje obojętność, rezygnację i jednocześnie postępującą autodestrukcję. To Willard gra tu pierwsze skrzypce (także jako narrator) i ma najwięcej ekranowego czasu, ale drugi plan znakomicie uzupełnia historię. Czy to rubaszny i ekscentryczny Kilgore (wielka rola Roberta Duvalla), czy wcielający się w kompanów protagonisty Frederic Forrest, Laurence Fishburne, Sam Bottoms i Albert Hall, Dennis Hopper w roli fotoreportera, czy wreszcie sam Marlon Brando, wcielający się w budzącego grozę i jednocześnie fascynującego Kurtza. Powracając jeszcze na chwilę do Sheena - to Harvey Keitel miał zagrać Willarda. Rezyser jednak wraz z żoną podjął decyzję o odprawieniu aktora - nie pasował on bowiem do koncepcji biernego, pasywnego obserwatora wydarzeń, którym miał być ten bohater. Uważam to za bardzo dobrą i, co najważniejsze, skuteczną decyzję - Sheen rzeczywiście sprawdza się jako swoiste puste naczynie, w które wlewa się obserwowana rzeczywistość. Gdyby główny bohater bardziej obrazowo i dosłownie popadał w obłęd, film zapewne nie kupiłby mnie tak mocno.
Nowy projekt Coppoli, Megalopolis, nie ma lekko - zamiast o filmowych aspektach, więcej mówi się o obrzydliwym zachowaniu reżysera wobec statystek, czy użyciu sztucznej inteligencji w zwiastunach. Jakby tego było mało, pierwsze prognozy finansowe zapowiadają katastrofę. Z drugiej jednak strony, powtarza nam się pewien schemat, gdzie reżyser stawia na swoją determinację i pieniądze, żeby doprowadzić projekt do końca za wszelką cenę. Czas apokalipsy przeszedł do historii i zupełnie rozumiem dlaczego. To wielkie, totalne i oniryczne w swoim klimacie kino obrazujące apokalipsę nie tyle militarną, co emocjonalną i mentalną, jądro ciemności, do którego za pomocą kolejnych bezsensownych konfliktów zbrojnych coraz mocniej zbliża się świat. Czy Megalopolis zbliży się choć w niewielkim stopniu do filozoficznej przyziemności Czasu apokalipsy? Tego się wkrótce dowiemy.
Dziennikarz filmowy, który uwielbia kino gatunkowe. Od ckliwych komedii po niszowe horrory. W redakcji Movies Room odpowiedzialny za recenzje oraz rankingi.