Dominik Tracz: W „Prostej sprawie” grasz postać bardzo archetypiczną - honorową, dążącą uparcie do sprawiedliwości. Jak ci się grało taką postać?
Mateusz Damięcki: Generalnie gram to, co krawiec kraje, jak mu materii staje. Gram to, co mam napisane. Na bazie scenariusza, który dostaję, nie mógłbym zrobić czegoś diametralnie innego, więc już na etapie wejścia do projektu wiedziałem mniej więcej, co to za bohater. Dlatego w samej grze nie ma mojej wielkiej zasługi czy mocy sprawczej. Często tak komentuje się pracę aktora, mówiąc: jak świetnie stworzył Pan tego bohatera! No nie do końca. Ja stworzyłem go w dziewięćdziesięciu procentach na podstawie tego, co zostało mi dane, czyli scenariuszu i sugestiach reżysera. Dlatego uważam, że mówienie o tworzeniu bohatera przez aktora jest zawsze sporym nadużyciem. Oczywiście znajdziemy też ten pierwiastek, który powoduje, że spośród dziesiątek aktorów Cyprian (Olencki - reżyser serialu) właśnie mnie zatrudnił.
Jak zapatrujesz się na swoją postać? Czy jest coś wyjątkowego w portretowaniu właśnie takiego bohatera?
To, że mój bohater jest archetypiczny, czarno-biały, jest dla mnie świetne, bo po wielu postaciach w produkcjach obyczajowych, przypominających nas samych - niezdecydowanych i zagubionych, mogłem zetknąć się z kimś zupełnie innym, kimś pokroju bezimiennego superbohatera lub rewolwerowca z westernów Clinta Eastwooda. Może właśnie stąd nasza fascynacja takimi osobami - bo sami w życiu tacy nie jesteśmy, choć bardzo byśmy chcieli. Zresztą sam serial zatytułowany jest dość przekornie - „Prosta sprawa”. Widzowie mogą zapytać: dlaczego? Przecież mamy intrygę, tajemnicę. Ano prosta dla bohatera, który działa zadaniowo. Obrał sobie pewien cel i dąży do jego wykonania.
Czy oddanie tak zero-jedynkowej postaci sprawiało ci trudności?
Problem pojawia się w momencie, kiedy musisz tak zagrać tego bohatera, żeby go nie zepsuć. Przy tego typu postaci musisz pilnować się, żeby za dużo nie grać i pozostać w tej swojej surowości wyrazu. Przypomina mi się anegdota z czasów, gdy przygotowaliśmy się z chłopakami (Piotrem Adamczykiem i Cyprianem Olenckim - przyp. red.) do serialu. Pojechaliśmy do Jeleniej Góry, żeby zapoznać się z otoczeniem i pewnego wieczoru, kiedy dyskutowaliśmy na temat mojej roli, powiedzieli: Mateusz, w zasadzie mamy dla ciebie jedną sugestię - nie graj; nie graj, tylko bądź z tą górą mięśni, którą przygotowujesz, dobrze posługuj się pistoletem, mało mów i dużo rób.
Powiedziałeś, że opierasz się w głównej mierze na scenariuszu. Czy poza nim dopuszczasz do siebie też pewne swoje wizje na sportretowanie bohatera? Inspirowałeś się kimś?
Dobrze powiedziałeś wcześniej, że mamy do czynienia z archetypem, a to oznacza, że mieliśmy już do czynienia z podobnymi postaciami w historii kina. Jest nawet takie powiedzenie utarte w teatrze, że po Szekspirze nie było już nikogo, kto byłby w stanie napisać wszystko, co jest do napisania, jeśli chodzi o relacje międzyludzkie. Mało tego - sam Szekspir czerpał przecież z antyku, który stanowił kolebkę dramatu. Mój bohater to właśnie taki wręcz klasyczny mściciel, polski Batman, co jest w nim najlepsze. Przynajmniej dla mnie to cholernie atrakcyjne, bo przecież każdy dzisiaj chciałby być tak pewny wszystkiego, co robi i do czego dąży. Tak jak mówię, dla mnie to był bardzo ważny bohater, bo ja dzielę włos na czworo, nie wiem, zastanawiam się, wątpię, szczególnie mając dzieci - co będzie dla nich najlepsze? Tymczasem na ekranie gram faceta, dla którego w prawo to w prawo, a w lewo to w lewo. Faceta, który potrafi błyskawicznie podejmować decyzje.
Co według ciebie najbardziej wyróżnia “Prostą sprawę”?
Bardzo lubię w tym serialu to, że nie obraża inteligencji widza. Mój bohater w pewnym momencie wyrzuca na rękę środki przeciwbólowe i je zażywa. I nie pokazujemy szeregu scen, w których nasz bezimienny skręca się z bólu. Tak też ustaliliśmy z Cyprianem – mamy dość pokazywania. Bo przecież tak już jest w polskim filmie, że skoro bohater w jednej scenie ma dwie rękawiczki, a w drugiej jedną, to musimy jeszcze dokręcić scenę, jak on gubi tę rękawiczkę. Tylko po co? Uważam, że to jest główny dylemat polskiego kina, że wszystko musi zostać wyjaśnione widzowi, bo tak jest wygodnie, bo każdy musi wszystko załapać. Rozumiem to z punktu widzenia producenckiego, ale reżyserom, którzy są z natury rzeczy artystami, często trudno jest przez to przejść. Dlatego uwielbiam, że w „Prostej sprawie” wierzymy w widza i pokazujemy prawdziwy charakter Cypriana, że jesteśmy w stanie rozpoznać jego artystyczny podpis w sposobie kręcenia scen i wyboru rozwiązań reżyserskich. To mocny dowód, że w Polsce da się kręcić fantastyczne kino gatunkowe o rozmachu produkcji na najwyższym poziomie.
„Prostą sprawę” można już oglądać na Canal+ Premium i w serwisie Canal+ online!
Nie polubiłem się od razu z Kubrickiem, przez długi czas nie znałem Coppoli, Lynch z początku wydał mi się dziwny. A jednak od małego kochałem film. Tą pasją dzielę się teraz na różne sposoby, choć oficjalnie studiuję prawo, a wyżej wymienionych staruszków traktuję dziś jak duchowych przewodników. Skontaktuj się ze mną! [email protected]