Organizowane w ramach 72. Festiwalu Filmowego w Cannes spotkania z ikonami kina zawsze cieszą się dużą popularnością. W tym roku jednak rande-vous, na którym miał pojawić się Sylvester Stallone, przeszło w popularności najśmielsze oczekiwania. Nawet przeniesie go do jednej z największych sal nie zagwarantowało miejsc dla wszystkich fanów Sly’a.
Cieszący się niesłabnącą popularnością aktor zagwarantował sobie kolejną rzeszę fanów wznowieniem cyklu o Rockym i Rambo oraz trylogią
Niezniszczalni. Dlatego łatwo jego osobę i postacie, które gra, nazwać żywotnymi.
„Historia mężczyzn i kobiet oraz całych cywilizacji, które są niszczone, pokazuje jedno - zawsze dźwigamy się z kolan. Nigdy nie odcinam się od tego, co czują inni, co przezywają. Strach, izolacja, potrzeba zwycięstwa - to wszystko jest w nas. To jest to, co definiuje bycie człowiekiem” - mówił Stallone. Jego zdaniem dwie najpopularniejsze kreacje, które stworzył na ekranie, są od siebie zupełnie różne. „Rambo radzi sobie z ciemną stroną natury, izolacją i samotnością. Rocky jest optymistą, choć świat jest przeciwko niemu. On dąży do tego, żeby być wyjątkowym”.
Dla aktora historia w Rockym jest parafrazą jego własnego życia.
“Nikt nie chciał angażować mnie jako aktora z powodu wady wymowy, jaką mam od dziecka. Nawet otrzymanie pracy w reklamach było prawie niemożliwe. Wiedziałem, że jest ciężko, kiedy sam Arnold Schwarzenegger powiedział mi, że mam akcent” - śmiał się z tego wspomnienia Stallone, który uważa, że trzeba w życiu mieć jeden dobry pomysł, żeby wszystko się odmieniło. Tym pomysłem był właśnie scenariusz do filmu
Rocky.
“Na papierze to nie powinno działać. Mieliśmy dwadzieścia pięć dni zdjęciowych, budżet poniżej jednego miliona dolarów. Ja sam nie wiedziałem, co do końca robię. To był jeden wielki eksperyment” - wspomina aktor. “Nie mieliśmy przebieralni, profesjonalnego operatora, dźwiękowców, a potem film zdobył Oscara. Nigdy nie wiesz, skąd weźmie się sukces”.
Sylvester Stallone / Fot: Déborah Néris /FDC
Nominowany do dziewięciu Oscarów film otrzymał trzy statuetki, w tym tą najważniejszą - za najlepszy film. Było to ogromne zaskoczenie, ponieważ film początkowo nikomu się nie podobał. Wszyscy narzekali, że główną rolę gra tam właśnie nikomu nie znany Stallone. Producenci chcieli obsadzić innych, bardziej znanych aktorów, “woleli nawet, żeby tą rolę grał kangur, a nie ja” - żartował Sly.
Kultowa scena, w której Rocky biegnie po schodach przed ratuszem w Filadelfii, powstała ze względu na obostrzenia budżetowe. “Kiedy wbiegłem na górę, zdałem sobie sprawę, jak wielki to wysiłek. Więc dodałem pierwszy moment, gdy bohater nie daje rady tego zrobić, upada. Drugi raz miał biec z psem na rękach, ale daliśmy sobie z tym spokój, bo pies był za ciężki. Ten moment przeszedł do historii, bo jest to psychologiczne zwycięstwo. Ludziom, który wbiegają po schodach tak jak Rocky, daje to poczucie spełnienia. Życie jest pełne porażek, ale sprawiają one, że stajemy się mądrzejsi”.
Zapytany o swoją karierę z przełomu lat 80. i 90., aktor ze wstydem przyznał, że nie do końca miał panowanie nad tym co robił. “Praca aktora polegała wtedy na wypełnianiu wolnych dat w kalendarzu, agent podsuwał mi scenariusze na dwa-trzy lata w przód. Historie nie miały takiego znaczenia, jak dziś, dlatego najważniejsi byli aktorzy i kto w jakim filmie gra. Tak funkcjonował przemysł filmowy w tamtych czasach. Ale to się na szczęście zmieniło. Dziś wiem, że jestem stworzony do pewnego rodzaju ról. Moje wybory zawsze były ograniczone przez to, w jakiego rodzaju filmach mogę wystąpić. Mogę grać Rambo, a Tootsie może zagrać Dustin Hoffman. Inni aktorzy mogą grać pewne rzeczy, których ja nie potrafię” - wyznał Stallone. “Nawet córka pyta mnie, dlaczego występowałem w takim szajsie. Ja jej wtedy odpowiadam, że dzięki temu zapłaciłem za jej studia” - śmiał się aktor.
Filmowy Rocky stał się w pewnym momencie ikoną właśnie przez swoją sylwetkę. Inspiracją do tego były dwie role, które zobaczył jako dziecko. Pierwszą był Kirk Douglas w
Spartakusie, drugą - Steve Reeves w
Herkulesie i królowej Lidii. “Kiedy zobaczyłem go na ekranie wiedziałem, że tak będzie wyglądała moja przyszłość”. Jednak w tamtym czasie Stallone nie był jedyną osobą, która imponowała mięśniami. “Z Arnoldem Schwarzeneggerem szczerze się nienawidziliśmy. On był idealny, wielokrotny mister uniwersum. Ale każdy potrzebuje w życiu przeciwnika, żeby motywował go do lepszej pracy. Gdybym nie miał Arniego, to pewnie wymyślił bym kogoś innego”. Dziś aktorzy są dobrymi przyjaciółmi. Zagrali razem w
Niezniszczalnych i
Planie ucieczki. Ten ostatni film zdaniem Stallone powinien był powstać o wiele wcześniej, kiedy byli u szczytu sławy.
Bohater spotkania wspominał też, jak doszło do powstania serii
Niezniszczalni. “Poszedłem z żoną na koncert, na którym występowały gwiazdy z dawnych lat. Wszyscy byli okropni, ale bilety były wyprzedane. Pomyślałem sobie wtedy, że nikt nie zapłaci za zobaczenie mnie samego w filmie akcji, ale gdyby zebrać wszystkich nas z tamtych czasów, będzie hit. I to się sprawdziło”.
Jesienią tego roku do kin trafi ostatnia część przygód Johna Rambo. W Cannes Stallone zaprezentował fragment nowego filmu, ale wydarzeniem dnia była premiera odrestaurowanej wersji oryginalnego filmu z 1982 roku -
Rambo: pierwsza krew. Jak wspomina odtwórca głównej roli, oparta na książce produkcja miała pokazać, że całe pokolenie weteranów z Wietnamu nie może poradzić sobie z rzeczywistością. “Ja chciałem tylko opwiedzieć pewną historię. Polityczny kontekst, który pojawił się po premierze, nigdy nie był zamierzony. Gdy usłyszałem, jak prezydent Ronald Reagan ogłosił że Rambo jest republikaninem, załamałem ręce”.
Rambo 5: Last Blood ma być krwawym pożegnaniem aktora z tą kultową rolą.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe : Daniele Venturelli / Getty Images