Michał Pawlik to aktor filmowy i teatralny. Absolwent Wydziału Aktorskiego Akademii Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie. Występował m.in. w filmach Supernova, Żeby nie było śladów oraz w serialu Rojst. Szerokiemu gronu widzów dał się poznać w produkcji Chopin, Chopin! w reżyserii Michała Kwiecińskiego, gdzie zagrał Jana Matuszyńskiego – bliskiego przyjaciela Fryderyka Chopina. Z kolei od 5 listopada będzie można go oglądać w serialu Heweliusz. Porozmawiałam z nim o pracy aktora oraz o projektach, w których zobaczymy tego aktora. Zapraszam do lektury!
Hanna Kroczek: Zacznijmy od filmu Chopin, Chopin!. Grasz tam postać, która była bardzo ważna dla tytułowego bohatera, choć nie grała pierwszych skrzypiec. W jaki sposób starałeś się poznać swoją postać? W jaki sposób czerpałeś o nim informacje?
Michał Pawlik: Lubię być w pracy drobiazgowy, stworzyć cały świat wyobrażony w ramach tej postaci. Pierwszym krokiem było oczywiście szukanie informacji o samym Matuszyńskim. Okazało się, że jest ich bardzo mało. Artykuł w Instytucie Chopina, pojedyncze wspomnienia z listów artysty. W którymś momencie stwierdziłem, że trzeba sobie nadać kontekst i zobaczyć, kim był lekarz w XIX wieku i z jakimi wyzwaniami się mierzył. Tu oczywiście znalazłem więcej informacji. Bardzo intrygujący okazał się artykuł, który znalazłem, czyli leki ziołowe w leczeniu gruźlicy Fryderyka Chopina. Odkryłem, że zawód lekarza w tamtym czasie był wielkim powołaniem, z którym wiązała się ogromna bezradność. Głównie niwelowano objawy i liczono, że stan pacjenta się poprawi. Wiedza, jaką mamy dzisiaj, dopiero pełzała.
A scenariusz?
Równolegle zagłębiałem się też w scenariusz, który napisali Bartek Janiszewski i Michał Kwieciński. Chciałem dowiedzieć się, jaką mój bohater pełni funkcję w tej opowieści. Postawiliśmy na wizerunek człowieka chłodnego i logicznego, który kontrastuje z postacią Chopina. Moja praca aktorska opierała się na tym, żeby być odwrotnością działań Eryka.
Mówisz o współpracy z Erykiem. Wiele waszych scen pokazuje przyjaźń, życie prywatne bohaterów. Towarzyszy im dużo emocji. Czy, żeby wypaść autentycznie, starałeś się czerpać ze swoich własnych przyjaźni?
Myślę, że sięgnięcie po to, co osobiste, nadaje dużej autentyczności temu, co widz dostrzega na ekranie. Eryka nie znałem wcześniej, ale szybko złapaliśmy dobry kontakt. Okazało się, że na co dzień też jesteśmy dosyć kontrastowi. Było to coś, co, mam wrażenie, bardzo zaciekawiło nas w trakcie zdjęć. Nasza autentyczna relacja koleżeńska z planu przenosiła się również na ekran.
Jest jakaś scena, która wywołała w tobie najwięcej emocji? Muszę przyznać, że scena pożegnania między Matuszyńskim a Chopinem najdłużej ze mną została.
Ta scena była bardzo intensywna emocjonalnie, ale nawet istotniejszą była dla mnie jedna z pierwszych w filmie, gdy Matuszyński, pełen wewnętrznej troski, zmusza Chopina w chłodny i suchy sposób do zażycia leków. Śmiałem się na planie, że wywiera czułą presję. Bardzo dobrze ją pamiętam, bo sprawiła nam dużo frajdy. Miała być jedną z lżejszych, może nieco komediowych, scen filmu. Pokazuje dynamikę, ale też absurd tej relacji. Mamy dwóch przyjaciół, z których jeden jest geniuszem kreatywnym, absolutnie nieznoszącym przymusu, a drugi otacza go opieką, aby pierwszy mógł czuć się lepiej i żyć dalej.

fot. materiały prasowe
Wrócę jeszcze do sceny pożegnania? Jak się do niej przygotowałeś i jak wyglądał proces charakteryzacji?
Charakteryzacja naprawdę długo zajęła. Zamknąłem oczy w trakcie, a gdy je otworzyłem, zamurowało mnie. Aż gorzej się poczułem, widząc swoje odbicie. Na ekranie wyglądała bardzo przekonująco i dodatkowo pomogła mi wejść w rolę. Musiałem jeszcze nauczyć się chorego, płytkiego oddechu. Co ciekawe, gdy dowiedziałem się, że dostałem tę rolę, miałem ostre zapalenie oskrzeli. Strasznie dokuczał mi kaszel, nie mogłem w nocy spać. Postanowiłem zapamiętać ten stan i odwzorować go później na ekranie.
Czyli chorowanie miało w twoim wypadku też plusy.
Zdecydowanie [śmiech].
Wystąpiłeś również w serialu Heweliusz w roli Zawadzkiego. Znowu jest to projekt historyczny, ale w nowoczesnej formie. Jak odnalazłeś się w tym połączeniu stylów?
To już moja trzecia współpraca z Jankiem Holoubkiem i Kasprem Bajonem. Znałem dobrze ich styl opowiadania oraz klimat lat 90. też ze względu na Rojsta, w którym grałem przez dwa sezony. Tyle, że przy Heweliuszu było dużo więcej przygotowania fizycznego. Miałem za sobą własne doświadczenia rejsu morskiego, też bardzo trudnego, bo też w trakcie fali sztormowej. Wiedziałem jak uważny i skupiony powinienem być oraz że muszę zaufać szefowi kaskaderów, Maćkowi Maciejewskiemu. Nie popisywaliśmy się aktorsko, staraliśmy się w pełni wejść w tę historię i towarzyszącą jej emocjonalność. Praca w hali czy na basenie w Belgii wymagała skupienia i dobrego przygotowania.
Mieliście konsultacje ze specjalistami związanymi z morzem?
Mieliśmy szkolenie z samopomocy na morzu na Politechnice Szczecińskiej. Każdy, kto chce zostać kapitanem czy nawigatorem przechodzi takie szkolenie. Poznaliśmy tam ludzi zajmujących się bezpieczeństwem na promach, którzy oczywiście znali przypadek Heweliusza, ale nie mieli z nim bezpośrednich powiązań. Dużo nam jednak opowiedzieli. Zrozumieliśmy, że można mieć najlepsze procedury świata, ale jeżeli zawiedzie czynnik ludzki, nic nie pomoże.
Jakie wy, jako aktorzy, mieliście wrażenia z planu zdjęciowego? Zdjęcia zza kulis robiły ogromne wrażenie.
To było coś. Pierwsze spojrzenie na gotową scenografię, na pokład Heweliusza czy korytarze, budziło wielkie wrażenie. Całe przygotowanie i wejście na plan odbywało się etapami. Najpierw ćwiczyliśmy w makietach, potem we właściwej scenografii, która była sucha, potem w scenografii w przechyle, która też była sucha, żeby się z tym wszystkim po kolei oswajać. Momentem, który pokazał nam wszystkim prawdziwą skalę i produkcji, i żywiołu, było puszczenie natryskiwaczy i wielkich wentylatorów, które wytworzyły efekt sztormu. Kiedy pojawiła się woda, zniknęła ekscytacja i pojawił się przeszywający dreszcz.
Opuszczając plan, umiesz się odłączyć od tych emocji?
Racjonalnie wiedziałem, że jestem bezpieczny, że produkcja o wszystko zadbała. Ale kiedy wracałem do domu, moje ciało odczuwało stres, który odczuwałoby, gdyby ta sytuacja była prawdziwa. Nie rozumiało, że to tylko gra. Sporo czasu zajmowało wytłumaczenie sobie, że wszystko jest w porządku. Trzeba było znowu wrócić do takiej harmonii rozum-ciało. Z czasem oczywiście to przychodziło prościej, ale te pierwsze wrażenia były naprawdę mocne.

fot. materiały prasowe
A czy kiedy plan zdjęciowy jest tak dokładnym odwzorowaniem rzeczywistości, do tego tak wymagający fizycznie i emocjonalnie, to łatwiej jest wcielić się w postać?
Myślę, że o tyle jest, powiedzmy, łatwiej, że emocje wtedy pojawiają się same. Jedynym wyzwaniem było to, że na przykład na basenie Lites Studio, gdzie kręciliśmy te sceny już stricte na morzu, było potwornie gorąco. Termometry wskazywały 30 stopni, a kostiumy, dekoracje potęgowały ten upał. My musieliśmy jednak grać, jakbyśmy marzli w minus 10 stopniach. Było to wyzwaniem dla wszystkich. Marzyliśmy o tym, żeby uwolnić się z tych pianek.
Masz jakieś swoje rytuały, które pomagają ci przygotować się do roli, niezależnie od tego, jakie stoi przed tobą wyzwanie?
Na pewno jakiś rodzaj aktywności fizycznej, czyli redukcji stresu po planie, joga, bieganie. Pomaga mi zachować balans. Jest też tak, że jeżeli rola jest dosyć osobista, staram się ją komuś zadedykować. Na przykład w przypadku Matuszyńskiego dedykowałem ją mojemu dziadkowi, ponieważ miał podobne doświadczenia. Matuszyński był lekarzem polowym w trakcie powstania listopadowego, a mój dziadek był lekarzem AK-owcem i pomagał w trakcie II wojny światowej żołnierzom. W przypadku Zawadzkiego, w mojej rodzinie są osoby związane z morzem, więc tutaj też miałem osobiste połączenie
Gdybyś miał w kilku słowach określić, co daje ci aktorstwo?
Dla mnie aktorstwo stało się sposobem na poznanie własnego człowieczeństwa. Ten zawód powoduje, że znajduję się w sytuacjach i miejscach, w których nigdy bym się nie znalazł. Dzięki temu zawsze się dowiaduję czegoś o sobie, o swoich zaletach, ograniczeniach. Zawsze jakaś mądrość, którą wynoszę z danej pracy.
Masz już w planach jakieś kolejne, nadchodzące produkcje?
Mam, ale nie mogę jeszcze nic zdradzić. Zachęcam jednak do śledzenia, bo będzie ich parę w przyszłym roku.
Rozumiem, w takim razie będziemy czekać z niecierpliwością na kolejne tytuły. Bardzo dziękuję za rozmowę.
Dzięki.
Studentka dziennikarstwa, miłośniczka szeroko pojętej popkultury. Fanka filmów Marvela, krwawych horrorów i Szekspira. Od niedawna zapalona widzka dokumentów. Członkini Zespołu Edukatorów Filmowych. W wolnej chwili czyta książki, robi zdjęcia i chodzi na koncerty.