Marcin Zarzeczny to polski aktor filmowy, telewizyjny i teatralny, urodzony 11 grudnia 1984 roku w Kraśniku.Występował w popularnych polskich serialach, takich jak Klangor, M jak miłość, Komisarz Alex czy Ojciec Mateusz, a także w filmach Supernova czy Układ zamknięty. W 2025 roku zagrał rolę Aleksieja Orekhova w międzynarodowym serialu Agencja, gdzie współpracował z takimi gwiazdami jak Michael Fassbender i Richard Gere. Ponadto, Zarzeczny jest jedynym licencjonowanym trenerem Techniki Chubbuck na Polskę, Czechy i Słowację. Porozmawialiśmy z nim o jego nowych produkcjach i karierze. Zapraszamy do lektury!
Hanna Kroczek: Jak właściwie zaczęła się twoja międzynarodowa kariera?
Marcin Zarzeczny: Zawsze marzyłem o tym, żeby pracować w różnych miejscach na całym świecie. Od dziecka miałem potrzebę eksplorowania. Bardzo dużo też pracowałem na to, żeby mogło się to wydarzyć. Ciągle jestem na jakichś warsztatach. Patrzę na swoje historie, te, które wyszły i te, które nie wyszły. Myślę, że moja praca związana z samorozwojem i przyglądaniem się sobie zapewniła mi wielką formę wsparcia. Żeby różne drzwi mogły się pootwierać. Ale tak jak mówiłem, pamiętam, że od dziecka chciałem eksplorować, poznawać ludzi z innych krajów, i kultur. Od jakichś dziesięciu lat mam też agentkę w Londynie.
Czyli spełniasz marzenia małego siebie.
Tak, zgadza się.
To bardzo ujmujące. Ale bądźmy realistami. Czy łatwo jest się przebić polskiemu aktorowi na międzynarodowym rynku? Czy to raczej ciężka praca wymagająca ciągłych castingów, nauki języków oraz odpowiednich akcentów?
Ciekawe pytanie. Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy to to, że w zasadzie w polskiej i londyńskiej agencji mam tyle samo propozycji, czyli tak naprawdę niewiele. W przeciągu ostatnich, powiedzmy 14 czy 15 miesięcy, połowę swojej pracy spędziłem właśnie na planach zagranicą. Moim marzeniem była praca zagranicą i mogę z dumą powiedzieć, że się spełniło. Oczywiście na co dzień wkładam w nie bardzo dużo pracy, na przykład na warsztatach samorozwojowych. Pamiętam, że po ukończeniu jednych z nich w kwietniu, podjąłem decyzję o zamknięciu agencji, którą prowadziłem przez dwa lata. Pamiętam też, że na tym warsztacie usłyszałem ważną rzecz, wziąłem ją ze sobą do domu i przemyślałem. Myślałem nad miłością do aktorstwa i chęcią projektów zagranicznych. Dwa dni później dostałem zaproszenie na casting do stałej roli w serialu. Wygrałem ten casting i zagrałem w brytyjskim serialu Out There, który niedawno miał premierę.
Wspomniałeś o tym, że aktorzy z Polski są najczęściej obsadzani w rolach mieszkańców Europy Wschodniej, co brzmi jak szufladkowanie takich artystów. W The Agency wcielasz się w postać białoruskiego informatora CIA, który jest oskarżony o podwójne szpiegostwo i podejrzanym w sprawie zaginięcia jednego z agentów. Scena, która najmocniej zapada w pamięć w drugim odcinku, to brutalne przesłuchanie twojego bohatera. Jak wygląda przygotowanie do takiej sceny i samo nagranie jej?
Zaczęliśmy pracę jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć. Pojechałem do Londynu na próby, spędzałem tam czas, próbując wczuć się w atmosferę tej historii – zarówno od strony profesjonalnej, jak i historycznej. Było to dla mnie ogromne wyzwanie, ale jednocześnie czułem, że zagłębiam się w coś wyjątkowego. Jeśli chodzi o przygotowanie aktorskie, pracuję metodą Ivany Chubbuck. Skupiłem się na tym. Szukałem znaku równości między sobą a moją postacią. Gdy bohater potrzebuje ratunku, ja również myślę o chwilach, gdy tego ratunku potrzebowałem. Wszystko przeżywałem razem z Alexeiem Orekhovem.
A gdy scena się kończy, co dzieje się z emocjami jej towarzyszącymi? Zostają z tobą nawet po klapsie czy nauczyłeś się od nich odcinać?
Nie da się odciąć emocji. Przeżywam tę historie też po zakończonym ujęciu jeśli jest taka potrzeba. Są to momenty, w których po zakończonej scenie, czy po zakończonym dniu zdjęciowym, po prostu trzeba pozwolić sobie czuć. Każdy przeżywa to inaczej, czasem nasz organizm potrzebuje się wypłakać. Mówimy przecież o bardzo trudnych scenach. Myślę, tak jak powiedziałem przed chwilą, że zawsze procesujemy coś swojego, niezależnie od tego, czy robimy to świadomie czy nie. Po prostu trzeba dać sobie uwagę i pozwolić sobie czuć to wszystko, co się dzieje.
fot. kadr z serialu The Agency
We wspomnianej scenie występuje też Michael Fassbender. Poza tym w obsadzie jest jeszcze Richard Gere czy Jeffrey Wright. Jak pracowało ci się z tymi aktorami?
Wspaniale. Nauczyłem się nie patrzeć na nich jak na wielkich aktorów, ikony, a po prostu jak normalnych, sympatycznych kolegów. Michael miał ogromny szacunek do metod, z jakimi pracuje i do mojego zaangażowania. Współdziałał z moim zaangażowaniem, bardzo mi się to podobało, czułem jego serdeczność. Po prostu świetny partner. Miałem też scenę z Johnem Magaro, którego zresztą bardzo ocenię za Past Life. To jeden z moich filmów ostatnich lat. Przed nagraniem miałem w sobie tak bardzo, bardzo dużo frajdy. Każdy walczył, prowadził rozgrywkę. Skupiłem się na tych uczuciach, tej energii. Myślę, że dlatego ta współpraca była tak przyjemna.
Mówiąc o współpracach, muszę zapytać o pracę z Joe’em Wrightem. Wyreżyserował drugi odcinek i brał udział w castingach, rozmawiał z kandydatami. Jak wyglądały twoje interakcje z Wrightem?
Też wspaniale. Joe Wright jest tak bardzo zajarany swoją pracą, że z przyjemnością się go ogląda. Jest po prostu dzieckiem w piaskownicy, który absolutnie angażuje się w to, co robi w danym momencie. Jest ufny, czujny, słuchający. Bardzo szybko stworzyliśmy własny kod. Podchodził, dawał mi jakiś konkretny znak i od razu wiedziałem dokładnie, o co mu chodzi. Niesamowita frajda. . Był taki moment, jak właśnie kończyliśmy ten szereg scen przesłuchania w kontenerze. Kiedy skończyliśmy kolejny dubel, powiedział, że wystarczy, mamy już dwa. Widział, jak wymagający jest ten dzień zdjęciowy. Ale mnie to nie wymęczało. Bardzo trudne emocjonalnie sceny, ale miałem w czasie ich kręcenia naprawdę bardzo, bardzo dużo przyjemności.
Czyli prawdziwe partnerstwo na planie.
Tak, prawdziwe partnerstwo, ale też docenienie i wsparcie, które dostawałem od ekipy. W trakcie scen to w ogóle było niesamowite. Joe podchodził i mówił, że fajnie, że super. Dużo rozmawialiśmy. Po prostu byliśmy w jednej łodzi i płynęliśmy w tym samym kierunku. To było ekstra. Nie było jakiejś hierarchii, nie było udowadniania czegokolwiek. Przybijaliśmy sobie piątkę i szliśmy dalej. To było super.
Mówiąc o The Agency, jak wyglądał sam proces castingu do tej roli?
Na Święta Wielkanocne w tamtym roku miałem do nagrania trzy self-tape'y do różnych produkcji. Przyjechałem wtedy do rodziców i miałem w sobie wewnętrzną walkę – z jednej strony była złość, bo to były święta, czas dla rodziny, a z drugiej wdzięczność, bo jednak dostałem zaproszenie na casting. Dzięki Bogu udało mi się nagrać te materiały. W tamtym czasie skończyłem zdjęcia do drugiego sezonu serialu, niemal w połowie jesieni. Po wszystkim zaplanowałem razem z mamą wyjazd do Hiszpanii. Miesiąc po Wielkanocy dostałem informację o spotkaniu z reżyserem i casting directorami w Londynie. Casting miał się odbyć na żywo, ale w międzyczasie mieliśmy wyjazd do Hiszpanii, więc pierwsze spotkanie odbyło się na Zoomie. Wróciłem do Polski o północy, a następnego dnia o 11:00 miałem rozmowę online z reżyserami. Nie byłem na to gotowy – dopiero co wróciłem z wakacji, nie zdążyłem jeszcze wylądować. Po rozmowie usłyszałem, że najlepiej będzie, jeśli spotkamy się twarzą w twarz w Londynie. Pojechałem tam i miałem kolejne spotkanie na żywo. Byłem już wtedy bardziej świadomy castingu, bardziej osadzony w tym co się działo.
Pamiętam, że w trakcie powrotu do Warszawy, w samolocie, uświadomiłem sobie, że wchodząc w rolę przez jedno z ćwiczeń z Chubbuck mówiłem do wyobrażonej osoby, której nikt nie widział poza mną. Co musieli sobie pomyśleć reżyser i reżyserki na castingu? Mogli pomyśleć, że przyjechał jakiś zwariowany aktor z Polski. Ale to było też ciekawe doświadczenie, bo pierwszy raz tak bardzo zatraciłem się w przygotowaniach. I bardzo dobrze, bo pomogło mi to naprawdę zaangażować się w opowiedzenie historii postaci.
Teraz cofnijmy się kilka lat wstecz. Chciałam zapytać o twój monodram Zwierzenia bezrobotnego aktora. Jak powstał ten dramat?
Nie miałem pracy, a bardzo chciałem pracować. W marcu 2012 roku wygrałem casting do głównej roli w komedii. Zdjęcia miały się rozpocząć na początku 2013 roku, ale dostałem telefon od reżysera, który powiedział , że jednak zdjęcia się nie odbędą w terminie, muszą zostać przełożone o 9 miesięcy. Czułem, że one nie odbędą się nigdy w takiej formule. I tak też było.
Byłem załamany, ale pomyślałem sobie, że skoro czeka mnie dziewięć miesięcy bez pracy, to muszę coś stworzyć. Wcześniej już chodził mi po głowie pomysł na monodram o bezrobociu wśród aktorów. W tamtym czasie często rozmawiałem ze znajomymi o tym, jak bardzo chcemy robić rzeczy, które kochamy, ale z różnych powodów nam się to nie udaje. Ten temat mocno ze mną rezonował i postanowiłem opowiedzieć tę historię – dla siebie, ale też dla innych, żeby dodać im otuchy.
fot. kadr z serialu The Agency
Czyli ta sztuka była dla ciebie formą terapii?
Myślę, że była oczyszczająca i sprawiła, że w końcu miałem pracę. Organizowałem sobie czas, jeździłem po Polsce, a nawet występowałem w Islandii, Iranie i Niemczech. Tam też dostałem nagrodę za ten monodram. Fragmenty Zwierzeń bezrobotnego aktora ukazały się nawet w amerykańskich magazynach literackich. To było dla mnie dowodem, że można poradzić sobie w sytuacjach, które wydają się beznadziejne. Chciałem pokazać, że z trudnych momentów można stworzyć coś wartościowego.
Twoja historia na pewno daje ludziom nadzieję i inspiruje ich do spełniania marzeń.
Taką mam nadzieję. Dlatego w moim monodramie zawarłem sytuacje, o których na co dzień się nie mówi, bo ludzie się wstydzą. Mówiłem o porażkach i absurdalnych momentach życia.
Na przykład pojechałem na rozmowę do jednego teatru, przejechałem 200 km, a na miejscu sekretarka powiedziała mi, że dyrektor nie ma jednak czasu się ze mną spotkać. Nie mogłem się z tym pogodzić, więc schowałem się miedzy paltami w szatni i czekałem na dyrektora. Kiedy wszedł, przez pięć minut tłumaczył mi, że nie ma dla mnie czasu. W końcu powiedziałem: "Że może zamiast odmawiania spotkania wykorzystamy te pięć minut na rozmowę?". To nie przyniosło mi roli, ale stało się anegdotą, którą wykorzystałem w monodramie. Takie historie mogą wydawać się żenujące, ale w rzeczywistości są opowieściami o determinacji. Myślę, że to właśnie one stanowią wartość – pokazują, że upór i walka o swoje marzenia mają sens.
Myślę, że takie wstawki sprawiają, że twoja opowieść staje się bardziej ludzka i autentyczna.
Tak, i to jest dla mnie ważne. Żyjemy w czasach, gdzie panuje presja na perfekcję, szczególnie w mediach społecznościowych. Wszystko wydaje się idealne – zachody słońca, życie ludzi na Instagramie – a potem patrzysz na swoje życie i myślisz, że jest mniej barwne. Ale prawda jest inna. Prawdziwe życie to zarówno wzloty, jak i upadki.
Nie da się być wrażliwym i dostrzegać tylko to co miłe. Jeśli nie chcemy widzieć trudnych momentów, to nie zobaczymy też tych dobrych. To dwie strony tej samej monety. Dlatego warto otwierać się na całość – na to, co piękne, i na to, co bolesne, bo to właśnie daje nam pełny obraz życia.
Czy masz już w planach jakieś nowe projekty?
Biorę udział w kilku castingach. Wydarzyła się też wspaniała historia. Dostałem maila z USA z zaproszeniem zagrania głównej roli w krótkim metrażu. Twórcy tej produkcji widzieli mnie w Agencji i na tej podstawie zaprosili do współpracy. Niestety termin zdjęć był zbyt krótki, żeby ta wspólna praca mogła się wydarzyć.
Jestem teraz na etapie poszukiwania agenta w Polsce. Obecny czas poświęcam przede wszystkim na działania PR-owe. Chodzę na różne spotkania, udzielam wywiadów. Kładę duży nacisk na swój rozwój. Chodzę na warsztaty, pracuję nad angielskim. Chodzę na siłownię, celebruję swoje sukcesy.
Czyli nie czujesz presji. Jesteś po prostu otwarty na to, co się wydarzy.
Tak, zdecydowanie. Czuję, że mój czas powinien iść nie tylko w pracę. Raczej w inwestowanie w siebie. Jestem też zaskoczony, że jestem w takim momencie życia. Nie spodziewałem się tego wszystkiego. Staram się to zaakceptować, że nie trzeba ciągle pracować i ciągle tworzyć roli. Okazuje się, że istnieją inne formy życia.
Dziękuję ci za wywiad. Bardzo miło było z tobą porozmawiać.
Wzajemnie.
Ilustracja wprowadzająca: kadr z serialu The Agency
Studentka dziennikarstwa, miłośniczka szeroko pojętej popkultury. Fanka filmów Marvela, krwawych horrorów i Szekspira. W wolnej chwili czyta książki, robi zdjęcia i chodzi na koncerty. Od niedawna zapalona widzka dokumentów.