Eden to film Rona Howarda oparty na prawdziwych wydarzeniach. Grupa ludzi ucieka od cywilizacji by stworzyć raj na ziemi. W obsadzie znalazły się wielkie gwiazdy Hollywood – Vanessa Kirby, Sydney Sweeney, Ana de Armas czy Jude Law. Warstwa techniczna filmu i scenariusz zasługują na docenienie, ale jest tu też bardzo dużo zgrzytów, i słabej pracy reżyserskiej. Eden to dobry film, który zmarnował potencjał na bycie wielkim.
Recenzje filmu Eden należy zacząć od rzeczy, które działają. Efektowne, nieco surrealistyczne podejście do zdjęć. Wykorzystanie mocno filtru o kolorze zgniłej zieleni, sprawia, że film wydaje się brudny, stary, zbutwiały, a przez to intrygujący i nietuzinkowy. Dodatkowo wspaniałe surowe widoki jednej z wysp archipelagu Galapagos. Do wizualiów naprawdę nie można się przyczepić. Eden to obraz nierównej walki człowieka z przyrodą, to film nie dający komfortu, uwierający, nieprzyjemny, przepełniony realizmem. Kilkukrotnie w trakcie seansu padają słowa, że ten tytułowy raj jest tak naprawdę piekłem na ziemi, że ucieczka od cywilizacji ma swoje dobre strony, ale jednak dużo więcej jest tych złych, uporczywych kwestii.
Ron Howard udowadnia, że wciąż ma oko, do filmów, ale jednocześnie jakby stracił nieco słuch. Za chwilę przejdę jeszcze do bardziej szczegółowego przedstawienia bohaterów tego dramatu, ale kwestia niemieckiego akcentu wciąż nie daje mi spokoju. Wszyscy mieszkańcy Edenu są z pochodzenia Niemcami, i reżyser zmusza ich do tego by udawali Niemców. Tyle tylko, że nie jest w tym konsekwentny. Ten akcent cały czas gdzieś ucieka. Ana de Armas nie raz w jednej scenie mówi jakby trzema głosami, Vanessy Kirby przez cały film niemal nie idzie zrozumieć, Jude Law jest karykaturą człowieka (trochę to zamierzone, ale na pewno nie aż na taką skalę). Sydney Sweeney, która wydaje się najbardziej angażować w swoją rolę także aż nazbyt często brzmi jak typowa Brytyjka, a nie przedstawicielka naszych zachodnich sąsiadów. W tym aspekcie Ron Howard całkowicie się pogubił i przez to jego film mocno traci na atrakcyjności.
W biblijnym Edenie Wąż starał się skłócić ze sobą Boga i człowieka. Ten motyw twórcy filmu chcieli wykorzystać poprzez role Any de Armas. Mam problem z jej oceną, z jednej strony widzę to przerysowanie i nienaturalność. Z drugiej, dawno nie widziałem tak dobrze odegranego czarnego charakteru, jej postaci zwyczajnie cały czas życzy się jak najgorzej. Irytuje widza każdym gestem, każdym słowem, każdym zachowaniem. Jeśli aktorka potrafi wzbudzić w widzu takie emocje to znaczy, że: po pierwsze scenariusz w tym miejscu został dobrze napisany, po drugie de Armas w znacznym stopniu wywiązała się ze swojego zadania. Kubanka jako ten mityczny Wąż wije się niesamowicie, manipuluje i niszczy życie wszystkim dookoła. Wielu pewnie powie, że nie ma w jej grze nic odkrywczego, ot kokietka, owijająca sobie mężczyzn wokół palca, zniewalająca ich swoim wdziękiem i wyuzdaniem. Ja widzę w tym wszystkim odrobinę głębi i kupuję to jako występ co najmniej dobry.
W ogóle Eden moim zdaniem najbardziej broni się warstwą filozoficzno-psychologiczną. Jest to film drogi, ale nie tej fizycznej. To droga jaką przechodzą poszczególni bohaterowie, najlepiej widoczna na przykładzie doktora Rittera (granego przez Jude'a Lawa). Myśliciel, chcący uciec od ludzi, pod wpływem różnych zbiegów okoliczności staje się tym wszystkim co zawsze krytykował, po kolei łamie wszystkie swoje zasady, zakopuje głęboko wartości, które mu przyświecały. Jeśli szukacie, nieco powolnego filmu o naturze ludzkiej, o tym jak otoczenie wpływa na nasze zachowanie, jak definiuje ludzkie życie to powinniście docenić ten aspekt filmu Eden. To jakby dwie historie znajdujące się na przeciwnych biegunach. Karykaturalni Jude Law i Vanessa Kirbi i dający się lubić, walczący o swoją rodzinę Sydney Sweeney i Daniel Bruhl.
Eden to kilka naprawdę efektownych, mocnych, a czasami wręcz przerażających scen. Najważniejsza jest oczywiście sekwencja porodu. Jednak mnie najbardziej poruszył moment odejścia bohaterów od wegetarianizmu i krzyk jednego z nich, że nie che już być głodny. Scenariusz naprawdę mógłby się obronić, gdyby nie chciano zmieścić w nim aż tak wiele materiału. Eden powinien być czterdzieści minut krótszy, nie powinien także zostać zmontowany w taki naiwny, całkowicie nieumiejętny sposób. Przez ten marny zabieg film wygląda jak zbiór krótkich opowiadań, przechodzimy od jednej opowiadanej historyjki do drugiej. Dzięki Bogu, że jest między nimi ciąg przyczynowo-skutkowy, ale czasami ma się wrażenie, że mimo tego iż zdawałoby się na wszystko jest czas, niektóre wątki są traktowane po macoszemu, a otwierane są zupełnie nowe, często zbędne.
Nie mogę napisać, że jestem zawiedziony seansem, wręcz przeciwnie, nie zgadzam się ze stwierdzeniami, że film jest kiepski. Ma ogromną ilość wad, ale też wiele rzeczy można z niego wyłuskać dla siebie. Moim zdaniem zmarnowano tutaj potencjał na film roku. Od strony technicznej pokazano wszystko tak jak zaplanowano. Jednak to reżyser nie uniósł odpowiedzialności, nie zapanował nad gwiazdami, nie przypilnował ich odpowiednio mocno. Po dobrze przyjętej produkcji – Trzynastu przyszedł czas na zderzenie się z dość sporą krytyką. Ja nie jestem dla Edenu aż tak bardzo surowy jak niektórzy, nawet więcej, zachęcam do obejrzenia. Oczywiście musicie przygotować się na dwie godziny powolnego tempa, no i przymykać oko na wady, o których wspominam. To na pewno jest komfortowy seans, ale dla niektórych przekazywanych treści według mnie warto się przemóc.
Absolwent dziennikarstwa, pochłaniacz filmów i seriali w ilościach hurtowych. Wielki fan fantastyki, zwłaszcza twórczości Brandona Sandersona