Fruit Cup to całkiem emocjonująca gra planszowa. W sporym pudełku kryją się żetony i karty, ale prawdziwym hitem są plansze gracza w kształcie owoców oraz plastikowe elementy – 6 kubeczków w różnych kolorach i towarzyszących im 6 plastikowych łyżeczek. Mamy też małe, dobrze wykonane kolorowe klocki symbolizujące owoce, które będą trafiać do naszych kubków. Co trzeba zrobić, aby wygrać?
Rozgrywka we Fruit Cup jest w gruncie rzeczy bardzo prosta. Gracze wybierają swój kolor i dobierają dedykowaną mu planszę, kubek i łyżeczkę, a także zestaw owoców i żetony punktów, które lądują od razu na planszy. Następnie wybieramy poziom trudności – jeden z trzech, z czego pierwszy (Żabka) przeznaczony jest głównie dla małych dzieci, a przy drugim (Leniwiec) i trzecim (Tygrys) mogą już pogłówkować nawet dorośli. Trzeba mieć na wyposażeniu spostrzegawczość, refleks i umiejętności logicznego myślenia.
Po potasowaniu kart i ułożeniu z nich początkowego stosu na środku pola gry umieszcza się tzw. stoliki – duże, okrągłe kafelki z wizerunkami różnych zwierząt. Czas przygotowania gry jest bardzo krótki i właściwie od razu można przystąpić do właściwej rozgrywki. Każda runda składa się z trzech faz: przygotowanie sałatki, sprawdzenie poprawności wykonania zadania oraz przyznanie punktów. Zadaniem graczy jest jak najszybsze i jak najdokładniejsze usunięcie z kubków wybranych owoców za pomocą łyżeczki. Karta na stole definiuje, których elementów należy się pozbyć – na łatwiejszych poziomach mówi to wprost, a na trudniejszych trzeba najpierw rozwiązać zagadkę.
Nie ma w tej grze przestojów i czekania na swoją kolej, grają wszyscy gracze jednocześnie – liczy się bowiem czas. Szybkość popłaca, ale o błąd łatwo, bo wyrzucenie niewłaściwego owocka sprawia, że trzeba wrzucić do kubka wszystkie usunięte już elementy i zacząć od nowa. Kiedy uznamy, że w kubku są już wyłącznie prawidłowe klocki, odkładamy kubek na kafelek. Jeśli się jednak pomylimy, lądujemy na końcu kolejki. Gra premiuje ostatniego, czyli teoretycznie najsłabszego, najwolniejszego gracza. Jeśli wszyscy ukończyli zadanie przed nim, zawartość jego kubka nie będzie sprawdzana, ale jeśli ci szybsi popełnili błąd, wylądują za plecami outsidera. Czyli ostatni faktycznie mogą być pierwszymi, jak polska reprezentacja na EURO ;)
W ogóle Fruit Cup wydaje się premiować słabszych, bo większe szanse na zwycięstwo ma się w ostatnich rundach. Bywało więc tak, że ktoś, kto rozpoczynał grę od zwycięstw, ostatecznie ją przegrywał. Ma to swoje dobre i złe strony – najważniejsze jednak było to, by nie zniechęcić graczy, którzy od początku źle weszli w grę i nie pozbawiać ich szans na zwycięstwo. Nie wszystkie gry tak mają, więc mimo wszystko warto to docenić.
Najwięcej szalonej zabawy mieliśmy z kartami z przepisami. Te łatwe są w miarę czytelne i pokazują, ile kształtów i ile owoców w danym kolorze jest potrzebnych do zrobienia sałatki. Tu jednak zaczynają się schody, bo karta na różne sposoby pokazuje potrzebne elementy i czasem trzeba się dobrze zastanowić, zanim zacznie się ich wywalanie z kubków. Oprócz kolorowych owocków w danych kształtach mamy jeszcze białe kwadratowe kostki symbolizujące cukier i czasem to właśnie one będą brakującym ogniwem do rozwiązania zagadki.
Jaja zaczynają się przy trudnych kartach. Te na górze pokazują pożądane elementy, a na dole te, które należy wywalić, ale nie robią tego wszystkiego wprost, tylko za pomocą cyfr, symboli i dodatkowych oznaczeń. Czasem pokazują, że liczba którychś elementów musi być równa, a czasem mniejsza lub większa od innych. Czasem chodzi o kształty, czasem o kolory. Generalnie nie jest łatwo i trzeba główkować, a dopiero potem szybko machać łyżką. Zdarzało się, że mózg przegrzewał się nawet wytrwanym graczom i graczkom, a jeśli jeszcze w rozgrywce biorą udział dzieci, to możecie się nasłuchać pełnych ekscytacji krzyków i pisków, stąd twórcy sugerują, by młodsi grali łatwiejszymi kartami, podczas gdy dorosłym nakazują się męczyć.
Fruit Cup to szybka rodzinna gra, która sprawdzi się na wakacjach, na imprezach i na zlotach familii. Pudełko niby mówi o tym, że można grać w trybie solo, ale nie widziałem w tym żadnego sensu – cała magia polega na ściganiu się z innymi i wykonywaniu w głowie mniej lub bardziej skomplikowanych obliczeń. Cały czas czuć presję czasu, ale kolorowy, uroczy, bajkowo-zwierzęcy anturaż sprawia, że stresik nie jest zbyt dokuczliwy. No to co, łyżki w dłoń! Małpi Król czeka na swoją sałatkę!
PR-owiec, recenzent, geek. Kocha kino, seriale, książki, komiksy i gry. Kumpel Grahama Mastertona. W MR odpowiedzialny za dział komiksów, książek i gier planszowych.