Co pięć lat Dystopolis nawiedza widmo w postaci masowego mordercy zwanego Kanibalem. Wiadomo od jakiego procederu wziął się jego pseudonim. Tym razem jego działania mają mieć o wiele większy rozmach i służby robią wszystko, by zapobiec kolejnej rzezi. W tym samym czasie do miasta przybywa policyjny rekrut imieniem Abdulla. Chłopak ma ambicje, ale i mroczną przeszłość. Jednak to on i nieporadny, trapiony traumami funkcjonariusz Billy są kluczem do pokonania Kanibala zanim jego posiłkiem zostanie ład w całym mieście.
Interesujące są realia świata Vandepitte'a. Główne miasto to wierzchołek cywilizacji. Dosłownie, bo najniższe poziomy oddziela od szczytów Krata, będąca czymś w rodzaju pola siłowego. Wszystko co złe, spada na dół. A czasem i wychodzi, czego dowodem może być główny łotr. Sam świat jest skażony i chyli się ku upadkowi, a serce ludzkości bije poza Ziemią. Vandepitte w lekki sposób mówi o społecznych nierównościach, maskując poważniejsze tematy szczególnym rodzajem groteski i humoru. Świat trawią problemy rodem z hard SF, choć autor opowiada wszystko w dynamicznym, space operowym stylu, skupiając się na typowo rozrywkowych motywach.
Największym złem nie są więc problemy społeczne, a Kanibal. Pościg za nim to wartka akcja, ale też wnikliwe śledztwo. Wszak może i jest on potworem, ale rozumnym i choć jego ambicje są konsumpcyjne, to motywacja napędzana jest nie tylko apetytem. Wszystko unurzane jest w czarnym humorze, który trafi do fanów absurdu i kulturowych powiązań. Dystopolis to bowiem prawdziwy kocioł wielu motywów, w których można wypatrzeć wielopoziomowość przestrzeni miejskiej i estetykę Piątego elementu. Do tego samo miasto robi wrażenie równie wielkie, co metropolie z Blade Runnera czy Akiry. Choć nie jest tu aż tak deszczowo, a Vandepitte stawia na mnogość kolorów raczej niż ponure barwy.
Założenia miejskich rysunków Vandepitte'a biją na głowę setki innych saj-fajowych metropolii. Zacznijmy od pereł architektury. Big Ben, Partenon i cała reszta budowlanego dziedzictwa ludzkości została wydobyta dosłownie z dna i umieszczona pośród futurystycznych drapaczy chmur. Największą zasługą autora jest jednak sama akcja. Nie unika on krwawej jatki, ale jest ona jedynie elementem obok wielu składowych tego świata. Vandepitte przypomina mi miejscami samego Moebiusa. To sama maestria przestrzeni i śmiałość w łączeniu różnych światów. Choć w bardziej kreskówkowym stylu, bez wizjonerskiego artyzmu, jak u legendarnego francuskiego twórcy.
Dystopolis zaprasza w swe podwoje w każdym kadrze, mimo że można tu zostać skonsumowanym przez krwiożerczego mordercę, a miasto stoi dosłownie na chybotliwych fundamentach. Miel Vandepitte tworzy niepokojący obraz przyszłości, unurzany w groteskowym humorze i fantastycznym przejaskrawieniu niektórych elementów. To historia inteligentna, ale nie intelektualna. Poważniejsze nuty są słyszalne, lecz jedynie w tle bardziej szalonych melodii. Świat przedstawiony zasługuje na kontynuację i po prostu nie może być ograniczony jednym albumem.
Tytuł oryginalny: Dystopolis
Scenariusz: Miel Vandepitte
Rysunki: Miel Vandepitte
Tłumaczenie: Olga Niziołek
Wydawca: Lost In Time 2025
Liczba stron: 152
Ocena: 85/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.