Ergun to wyrzutek z planety Ziemia. Za sprzeciw tyranii zostaje z niej wygnany i skazany na wieczną tułaczkę między gwiazdami. Stąd i jego przydomek. Charakter postaci jest więc podobny do dziesiątek innych, narodzonych na przestrzeni lat w kulturze masowej, lecz dzięki kresce autora i jego wyobraźni, wychodzi on tu poza ramy stereotypu kosmicznego awanturnika. Szkoda jedynie, że zaledwie w dwóch historiach.
Żyjący bóg rozpoczyna się od kraksy okrętu głównego bohatera na planecie She. Ergun trafia w sam środek wojny między kobietami-kwiatami, a tytułowym bogiem i jego siłami. Klasyczny konflikt między społecznością bliską naturze, a militarystycznym watażką. Ale czy to wszystko? Pod maską zła kryje się dość nieoczekiwane oblicze i motywacje, a i sam bohater nie jest tu wybawcą z kosmosu, lecz człowiekiem z krwi i kości. Ulegającym pokusom, zwłaszcza niewieścim.
Druga część albumu to mocno surrealistyczna, a zarazem przepełniona grozą podróż i walka bohatera o życie. We Władca ciemności naprzeciwko Erguna stają postaci rodem z koszmarów. Diabły, mroczni kapłani, nie wspominając o katedrze rodem z inferna i rycerzach w czerwonym dwupłatowcu. Budzi to moje skojarzenia z Berserkierm, choć Comes kładzie akcenty w innych punktach. I sam zastanawiam się, do jakiej szuflady wrzucić tę opowieść? Horror SF? Weird fiction? A może najlepiej nie kategoryzować i cieszyć się znakomitą lekturą?
Narracja Comesa jest pełna dramaturgii, poezji i emocji. I pisząc te słowa, zdaję sobie sprawę, że wielu to odstraszy. Twórcy udało się jednak uniknąć tonażu, który niestety występuje w wielu komiksach europejskich. Ambitne treści zaskakują tu swoją zwiewnością, choć nie prostotą. Dzieje się tak też dzięki rysunkom. To, jak akcja przebiega w kadrach i jej płynność proszą się o miejsce w podręcznikach do nauki tworzenia powieści graficznej. Do tego Comes tworzy na granicy gatunków, w każdym radząc sobie po mistrzowsku.
Żyjący bóg to z jednej strony powabne kobiety-kwiaty, a z drugiej ich adwersarz w pełnopłytowej zbroi, oczywiście przepuszczonej przez przerysowany filtr weird fantasy. Obok scen batalistycznych z oldschoolowym sznytem pojawia się fantasmagoryczna subtelność, a całość dopinają wątki SF. Jak najbardziej dosłowne. Władca ciemności to zupełnie inna bajka. Daleko od kosmosu w stylu SF, a czerpiąca garściami z dark fantasy z okultystycznymi ciągotami. To groza obłaskawiona, rodem z klasycznego horroru, ale w połączeniu z myślą przewodnią historii ma charakter. A teutoński element i pewien żołnierz z wąsikiem nieco rozluźniają mroczną atmosferę.
Zakładałem, że Ergun tułacz: Żyjący bóg / Władca ciemności będzie następnym klasykiem komiksu europejskiego, przed którym pochylę czoła, ale nie tak nisko jak przed arcydziełami Anglosasów. Tymczasem Lost In Time dało mi do rąk dzieło wybitne w swej klasyczne formie. Trzymające się pewnych kanonów retro SF, ale oferujące obok tego dużo więcej. Aż żal ściska serce, że to dość krótka przygoda, bo jej protagonista ma potencjał na bycie kimś wielkim. Niemniej to pozycja warta odnotowania i obecności na półce. I oby więcej Comesa na naszym rynku.
Tytuł oryginalny: Ergün: Errant - Le Dieu vivant suivi de / Le Maitre des tenebres
Scenariusz: Didier Comes
Rysunki: Didier Comes
Tłumaczenie: Jakub Syty
Wydawca: Lost In Time 2025
Liczba stron: 96
Ocena: 85/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.