Ernie Pike to antologia historii wojennych opowiedzianych z perspektywy korespondenta, w których narrator przedstawia prawdę o tym, jak wygląda żołnierski los na różnych frontach. Bez filmowej pozłotki, ale i bez nadrealizmu. II wojna światowa była mało popkulturowa. Zwycięstwa Aliantów były okupione krwią, a Niemcy nie pomagali sobie czarną magią i wunderwaffe. Korespondent Ernie Pike przedstawia opowieści, w których brak widowiskowości, całej tej wojennej martyrologii. Są ludzie. I to po obu stronach.
Jako niedoszły historyk miałem etap fascynacji II wojną światową. Wówczas postrzegałem ją jako zbiór aktów heroizmu i zbrodni. Heroizmu po alianckiej, a zbrodni rzecz jasna po stronie Państw Osi. Dla nas Polaków, takie spojrzenie jest zresztą dość automatyczne. Tymczasem, czy chcemy czy nie, mundury w barwach feldgrau nosili nie tylko zbrodniarze i ludobójcy. Ernie Pike pokazuje to bez ogródek, za głównego „łotra” stawiając wojnę. Wojna jest tu żywiołem, który pochłania więcej ofiar niż naturalne katastrofy. Oesterheld unika na szczęście moralizatorskiego tonu. Komiks ma przesłanie pacyfistyczne, ale zakulisowe. Na pierwszym planie twórcy stawiają indywidualne opowieści, razem tworzące szerszy obraz rozmiaru konfliktu. Nie bez powodu wojna ta była bowiem światowa.
Zwykle w przypadku antologii podaję przykłady tych najlepszych opowiadań. Ale tu takich nie ma. Wszystkie są bowiem równie znakomite, w całej swej różnorodności. Niektóre kończą się pozytywnie. Inne mają w sobie nutkę romantyzmu. Jeszcze inne to pokaz heroizmu i braterstwa, ale takiego bez hollywoodzkiego mydlenia oczu. We wszystkich pojawia się absurd wojny, który niewidoczny jest z gabinetów narad wojennych. Zmarnowane ludzkie żywoty, ich ulotność i tło, będące czymś więcej niż bataliami czy odznaczeniami za ofiarność. A skoro o ofiarności mowa…
Lubię kino wojenne. Lubię Szeregowca Ryana, Full Metal Jacket, a Czas Apokalipsy uważam za bezbłędny majstersztyk. Ale jednocześnie wiem, że nawet takie hity musiały być naładowane pewnymi środkami przekazu, by ktokolwiek zwrócił na nie uwagę. Kino to inne medium niż komiks i Oesterheld mógł pozwolić sobie na większy autentyzm niż Kubrick czy Coppola. Nie ma tu pułkownika Kurtza i jego horroru. Horror jest bowiem tam, gdzie toczy się bitwa. Ernie Pike to komiks dla wiernych fanów historii. Może nie zalewa faktami, ale duch wiarygodności jest tu silny i wspomagany przez doskonale go oddającą szatę graficzną.
Hugo Pratt to jeden z najbardziej rozpoznawalnych europejskich rysowników. I ciężko jest nie ulec czarowi jego rysunków. Są klasyczne w swej formie, mało eksperymentalne i próżno w tym albumie szukać wizualnych szaleństw. Otrzymujemy za to znój i trud niemal wszystkich frontów II wojny światowej. Pratt z wirtuozerią gra emocjami wybijającymi się ponad wojenne widoki, choć tu również należy mu się ukłon. Wojna nie lśni nowością, jest brudna, zakurzona i podziurawiona kulami. Ernie Pike to pokaz kunsztu legendy.
Ernie Pike to komiks wojenny stawiający na humanitarny realizm. Oesterheld nie szczędzi nam bitewnych scen i wojennej zawieruchy, ale to jedynie sceneria dla jej nieszczęsnych uczestników, ukazywanych bez propagandowej martyrologii i popkulturowych głupotek. Krótkie formy opowieści są niezwykle treściwe, a część z nich szczególnie zaznacza się z pamięci. Jeden z najciekawszych komiksów końcówki tego roku, gdzie wojenna zawierucha jest tylko pretekstem do przedstawienia wspaniałych, złożonych historii.
Tytuł oryginalny: Ernie Pike - Integral
Scenariusz: Héctor Germán Oesterheld
Rysunki: Hugo Pratt
Tłumaczenie: Tomasz Pindel
Wydawca: Lost In Time 2024
Liczba stron: 364
Ocena: 90/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.