Moira MacTaggert przez lata była postacią niepozorną. Osobą związana przez Xaviera ze światem Dzieci Atomu. I pewnie długo byłaby na drugim planie, gdyby nie Jonathan Hickman obdarowujący ją genem X. Objawiającym się na dodatek w nie byle jaki sposób, bowiem mogła ona umierać i zmartwychwstawać, żyjąc setki lat w różnych rzeczywistościach. Zawsze obserwując i aktywnie uczestnicząc w losach swej rasy, niekoniecznie jako protagonistka. I najogólniej mówiąc przez to „obserwowanie” znalazła się na celowniku Mystique i powracającej do świata żywych Destiny. Nieuzasadniona nienawiść? Skądże znowu. Nie tylko ojcowie-założyciele Krakoi mają tu swoje sekrety.
Hickman świetnie rozegrał postać Moiry. Kobieta, która nigdy nawet nie wzbudzała żadnych podejrzeń, nagle stała się groźniejsza niż persony pokroju Cassandry Novy czy Apocalypse'a. Skrywana przed resztą społeczności mutantów była niegroźna, ale ujawnienie jej obecności i możliwości sprawiło, że misterny porządek Xaviera i Magneto mocno się zachwiał. I tym samym przekonał mnie, że Era Krakoi to nie epoka mlekiem i miodem płynąca, a istna burza na wielu płaszczyznach. Począwszy od zewnętrznych zagrożeń jak Orchis i Nimrod, aż po wewnętrzne gierki homo superior.
Inferno to komiks kobiet. Moira jest rdzeniem historii, ale motor całości stanowi Mystique, skutecznie rozgrywająca jaśnie panów założycieli, chroniąca swą ukochaną i wykraczająca poza schemat niejednoznacznie lojalnej zabójczyni. Daleko jej wątkowi do ckliwego romansu, ale to miłość do Destiny definiuje jej działania. Sama postać prorokini mutantów również czasem błądzi po omacku, ale cel jej i Raven jest jasny. Tu warto ukłonić się też w stronę Elixira, na pozór będącego jedynie rzecznikiem między mutantami i Krakoą. Hickman, nie zrywając z etykietką dobrego chłopaka, nadaje mu specjalne przywileje, o których pomarzyć mogą członkowie Cichej Rady.
Caselli i Schiti to stali bywalcy w fotelach rysowników Marvela. W Inferno stoi przed nimi jednak znacznie poważniejsze zadanie niż kolejne zwykłe superhero. Hickman wchodzi bowiem w klimaty epickiego SF, a przy tym nie odpuszcza peleryn i krakoańskiej zieleni. Do tego dochodzi intryga, która musiała być odpowiednio spreparowana, aby zadziałała. To sztuka, w której rekwizyty i scenografia zmieniają się co akt. Do tego stopnia, że dawne pejzaże z życia X-Men wydają się czasem naiwnej niewinności.
Inferno to kolejny punkt zwrotny w Erze Krakoi i Hickman mógłby instruować kolegów po fachu, jak przeprowadza się zmiany w skostniałych niejednokrotnie opowieściach. Dzieje się dużo, ale nie jesteśmy zalewani falą bezwartościowych wydarzeń. Nie ma tu zwycięzców ani przegranych. Jest za to bolesny konsensus, który psuje nieco arkadyjski klimacik Krakoi. I gdy wydawać się mogło, że takie tuzy jak Charles i Magneto nie ugną się przed nikim i wymanewrują każdego, upadają aż dwukrotnie. Hickman to nie scenarzysta komfortowy i przewidywalny, a kontynuacja Wolverine: X żywotów / X śmierci udowadnia, że inni idą jego śladem.
Tytuł oryginalny: Inferno
Scenariusz: Jonathan Hickman
Rysunki: Vakerio Schiti, Stefano Casello
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Egmont 2025
Liczba stron: 216
Ocena: 85/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.