Wyjściowy koncept fabuły nie jest skomplikowany. Wszystko zaczyna się od przerwanych oświadczyn Clarka i Lois, gdzie na trzeciego wpycha się Godzilla. Jaszczur długo nie pozostaje sam, bo w wyniku pewnych wydarzeń świat DC nawiedzają pozostali tytani z Monsterverse. Do tej międzywymiarowej wymiany dochodzą jeszcze klasyczni komiksowi złole, z Luthorem na czele, którzy dla odmiany odwiedzają świat potworów. W Lexie budzi się nawet pierwiastek recyklingowy dotyczący MechaGodzilli. Przy takim zestawie wydarzenia muszą być epokowe, czyż nie? No... nie do końca.
DC od kilku lat prześciga samo siebie w epickości historii, zwłaszcza w dużych crossoverach. W tym przypadku to jednak inna para kaloszy, a nie kolejny wewnętrzny event. Mamy do czynienia ze spotkaniem dwóch ogromnych franczyz, z których jedna szerzej znana jest z kinowego ekranu. I nie mam tu na myśli świata DC, bo każdy wie, jak dotąd było z ich filmami. Przy zabiegu połączenia światów należy być więc ostrożnym, by energia gdzieś nie uleciała i strat nie poniosła żadna ze stron. Tymczasem sporo potencjału ucieka. Dialogi bez polotu, przewidywalne starcia i brak głębszej podbudowy tak ikonicznego mariażu. Sytuację ratują pojedyncze elementy, sprawnie grające na motywach obu uniwersów.
Ciekawie rozpisane są tu niektóre relacje między herosami i gigantami. Superman i Godzilla to dość szorstka znajomość, ale tak bywa, gdy na jednym ringu stoją dwie ikony popkultury. Autor sprawnie ukazał rozwój ich relacji, obfitujący w zapierające dech momenty, lecz nie tworzy przy tym pustej rywalizacji. Motorem napędowym jest Godzilla, którego dusza jest znacznie bardziej drapieżna niż poczciwego Supka. Ale i on przez chwilę zapomina o tym, że stanowi symbol pokoju i heroizmu. Zupełnie inna sprawa jest z Kongiem i Supergirl. Małpiszon zawsze miał miękkie serducho do blondwłosych wrażliwych niewiast, a i Kara uwielbia zwierzątka. Nawet jeśli są wielkości drapacza chmur. Ciekawie wygląda też podejście Grodda i jego akolitów do swego gigantycznego kuzyna. Nieco na wyrost jest jednak podarowanie Kongowi pewnej zielonej biżuterii. Ale to DC i w tym świecie każdy musi dostać choć na chwilę jakiś kolorowy pierścień. No chyba, że jest się wspomnianą Lois…
W takim zestawieniu ktoś musiał być górą. Zwykle wydawcy udaje się zrównoważyć wszystko tak, aby żadna strona nie była poszkodowana. Tu jednak dominują Kaiju. I to nie dlatego, że są tak świetne, a z powodu słabizny herosów. Dostajemy standardowy pakiet heroizmu DC. Humorek tam, gdzie go nie trzeba. Koncertowa szarpanina w miejscu, gdzie powinno się jakoś podbudować całe to widowisko. I wreszcie usilne wpychanie bohaterów w rolę, do których nie pasują. Ot Lex Luthor. Złowrogi miliarder jakiś czas temu wyszedł już z roli gościa siejącego postrach w wielkim robocie. Najwyraźniej stare nawyki nie znikają... To wszystko pozwala jednak na cieszące oko rysunki.
Christian Duce to rysownik plakatowo-superbohaterski. Jego komiksy to mieszanka solidnego warsztatu z rozpasanymi wręcz scenami heroicznymi. Gdy autor dostał więc w swe ręce Godzillę i spółkę, dociska gaz. W wyniku tego dostajemy komiks, w którym spora część kadrów mogłaby być grafikami promocyjnymi nadchodzących filmów z obu uniwersów. Król Potworów jest tu zdecydowanym zwycięzcą i nawet Kal-El wygląda przy nim jak czerwono-niebieski pyłek. Odnoszę jednak wrażenie, że w wyniku opisanego wyżej zabiegu fabularnego Kong traci na swej dzikości i tym razem radioaktywny jaszczur jest ponad jego małpią wysokością.
W sumie jednak dostałem to, czego się spodziewałem. Ogromne widowisko, ale zawieszone gdzieś w przestworzach i pozbawione filarów nadających mu sens. W przeszłość DC obfitowało w międzywydawnicze crossovery, które dorobiły się statusu kultowych. Liga Sprawiedliwości kontra Godzilla kontra Kong nie dorówna jednak starciom Batmana z Dreddem czy Predatorem i nie może równać się ze spotkaniami Ligi Sprawiedliwości z Avengers. Niniejszy komiks to pozytywna czytanka, spełniająca podstawowe wymogi swej konwencji, ale nie wychodząca nawet o milimetr poza normę. Tworzony jest sequel tej historii i wieść niesie, że pewne mankamenty zostały naprawione, ale wolę sam się o tym przekonać. Bo na jednym spotkaniu nie mogło się zakończyć, prawda? I tylko gdzieś w głowie gra mi wers Staszewskiego - Tata Kazika kontra Hedora...
Tytuł oryginalny: Justice League versus Godzilla versus Kong
Scenariusz: Brian Buccellato
Rysunki: Christian Duce
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Egmont 2025
Liczba stron: 264
Ocena: 65/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.