Fermington w stanie Wisconsin. Do rodzinnego domu wraca Jack Xaver, znany niegdyś jako Crossjack. Niegdyś, bo wyleciał na zbity pysk z superbohaterskiej ekipy Trzecia Generacja za romans z kobietą jej lidera. Nic zatem dziwnego, że wraca w niesławie i nawet jego rodzice nie są szczęśliwi na widok syna marnotrawnego. Przejście na przymusową emeryturę nie oznacza jednak końca peleryniarskich kłopotów. Ginie jego arcywróg z wczesnych dni kariery, a to ledwie początek morderstw, za którymi kryje się coś znacznie większego. Do tego dochodzi miłość sprzed lat i jej obecny mąż - szef lokalnej policji. Czy Crossjack, przechrzczony na Local Mana, ma szansę sobie poradzić?
Kilka słów o głównych bohaterze. Jack Xaver obdarzony jest super-celnością, niczym Bullseye z Marvela, choć ma więcej krzepy. Na pierwszy rzut oka to materiał na niezłego herosa, ale tylko na pierwszy rzut oka. Jack bowiem ulega licznym, często niewieścim pokusom. Bywa nazbyt neurotyczny i emocjonalny jak na swój fach, a jego środowisko zawodowe nie jest poczciwą grupką kumpli. To branża na poły rozrywkowa, celebrycko obłudna, bardziej bezlitosna niż zagrożenie z kosmosu, która na dodatek uderza w nieoczekiwany sposób.
I tu przechodzimy do rdzenia albumu Local Man tom 1. Xaver to wyrzutek, który na każdym kroku musi uważać na swych dawnych kompanów. Nie dlatego, że mogą złoić mu skórę, ale ze względów formalnych i prawnych. Marka Crossjacka nie należy już do niego, a co więcej, wiele interakcji kojarzonych bądź zbliżonych do działalności samozwańczego stróża prawa obostrzonych jest poważnymi klauzulami. W efekcie zamiast epickiego stroju Jack zmuszony jest nosić kominiarkę, choć wszyscy wiedzą kim jest nowo narodzony Local Man. Którego pseudonim jest strzałem w dziesiątkę.
Wszystkie działania Xavera i cały styl opowieści Seeleya to przeciwieństwo superbohaterskich akcji. Niegdysiejszy Crossjack snuje się po Fermington, wpada w kłopoty, ale najczęściej to one znajdują go same. Nawet gdy na horyzoncie pojawia się jego dawna ekipa, to tylko aby podkreślić, jaki to teraz jest on mały. Jack Xaver to underdog w czystej postaci. Przegryw nie tylko globalny, ale i lokalny, choć ma w sobie więcej z bohatera niż cała banda przebierańców. Fenomenalna jest jego relacja z bliskimi i obywatelami miasteczka, zwłaszcza z lokalnym taksówkarzem. Seeley dokonał tu czegoś niesamowitego. Nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie miejsce akcji.
Tim Seeley przenosi peleryny i maski na prowincję USA, ze wszystkimi jej problemami. Interesujący jest tu główny kontekst niechęci lokalsów do Jacka. Fermington dzięki sławie Crossjacka miało stać się swoistą mekką i kolejnym etapem rozwoju superbohaterskiej społeczności. Tak się nie stało i mieścinę spotkał los wielu innych lokacji z Pasa Rdzy. Atmosferę apatii przerywa jego powrót i wydarzenia z nim związane, choć to dopiero początek jego odkupienia. Ducha prowincji świetnie oddają rysunki Tony'ego Fleecsa, choć oparte w sporej mierze na projektach scenarzysty.
Wyobraźcie sobie, że w latach 90. Kapitan Ameryka wstępuje do X-Men, porzucając barwy Old Glory na rzecz wszędobylskich X-ów, ochraniaczy, kieszonek i reszty tekstyliów z tamtej epoki. Tak właśnie wygląda Crossjack. Jakim cudem ów relikt mody heroicznej przetrwał i trafił do współczesnego komiksu? Był to pierwszy heros wymyślony przez Seeleya, gdy ten był jeszcze dzieciakiem. W Local Man tom 1 Jack zmuszony był porzucić trykot, ale pojawia się sporo retrospekcji, gdzie heroizm z epoki wręcz wylewa się z kadrów. Lecz esencją tego komiksu są te mniej peleryniarskie sceny. Choć i nawet w nich sporo jest akcji, to nie przytłacza ona małomiasteczkowości. Pierwsze strony ukazujące powrót protagonisty do domu to wybitna rzecz. Scena przy stole, reakcja społeczności i to wszystko, co Fleecs i Seeley zaserwowali, by podkreślić, że Local Man to heros co najwyżej lokalny, wręcz podwórkowy. Choć ma tę moc.
Local Man tom 1 to historia superbohaterska, na jaką nie zasługujemy. Tim Seeley dotąd był przeze mnie postrzegany jako autor zaledwie poprawny. Zdolny napisać coś dobrego, ale daleki od czegoś chwytającego za duszę. Aż do Local Mana. Najgłębsze ukłony dla twórców należą się za podejście do zjawiska superbohatera, które z jednej strony jest niezwykle trzeźwe i realistyczne, a z drugiej ma w sobie sporo superbohaterskiej dynamiki. Seeley nie starał się być kolejnym autorem pokazującym degenerację środowiska heroicznego, a jego ludzką stronę. Mniej pokazową, niczym wspomnienia z dzieciństwa, które przynoszą lekkie zażenowanie. Image Comics nie ma tak rozbudowanego uniwersum herosów, ale dzięki temu może pozwolić autorom na więcej. Co wychodzi wydawnictwu na dobre.
Tytuł oryginalny: Local Man Vol. 1
Scenariusz: Tim Seeley
Rysunki: Tony Fleecs
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Wydawca: Lost In Time 2024
Liczba stron: 340
Ocena: 85/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.