Starfire, a właściwie Kori Anders, to w tej interpretacji nie Tamarańska księżniczka z kosmosu, a młoda dziewczyna, która pracuje w klubie plażowym w Santa Monica. Jest wycofana, niespecjalnie podąża za trendami, stroni od imprezowego stylu życia i nie marnuje wiele czasu na social media. Słowem, jest przeciwieństwem swojej starszej siostry, Kiry, lubiącej modnie się ubrać i zaszaleć z jakimś przystojniakiem.

Obie dziewczyny skrywają jednak pewną tajemnicę: zaczynają budzić się w nich nadprzyrodzone moce. Z tego powodu stają się celem fasadowej firmy farmaceutycznej, która pod przykrywką badań w kierunku leczenia zespołu Ehlersa-Danlosa (EDS), czyli przypadłości dotykającej stawy, na którą cierpi Kori, chcą przeprowadzić na siostrach eksperymenty i lepiej poznać ich wyjątkowe moce. Stąd już tylko krok do niecnych poczynań organizacji HIVE i Slade’a Wilsona, czyli Deathstroke’a, który ściga młodocianych bohaterów od kilku tomów.
Tutaj przetną się drogi dziewczyn i pozostałych członków Teen Titans. Na scenę wkroczy nieco złagodzona wersja Cyborga, aż dwóch zazwyczaj konkurujących ze sobą Robinów, zakochani w sobie Raven i Gar, a także wspomagająca ekipę Maxine. Niektórzy już wcześniej padli ofiarami eksperymentów Hive, dlatego wykorzystując swoje doświadczenie postarają się uchronić dziewczyny przed podobnym losem. Obrażona Kira jednak nie słucha ostrzeżeń ukochanej siostry, co wkrótce może doprowadzić do brzemiennych w skutkach wydarzeń.

Podobnie jak w poprzednim tomach, tak i w Młodzi Tytani: Starfire scenarzystkę Kami Garcię bardziej niż superbohaterska akcja interesują relacje pomiędzy młodymi bohaterami. I przeważnie udaje jej się to świetnie, bo autorka dobrze czuje młodzież, niezależnie czy boryka się ona akurat z dojrzewaniem, buzującymi hormonami, złamanym sercem, własną tożsamością czy budzącymi się mocami. Nie obyło się oczywiście bez drobnych kiksów, takich jak dość topornie przemycane informacje o wspomnianym EDS, ale to niewielkie wady.
Nawet jeśli pojawiają się tematy średnio zrozumiałe z punktu widzenia starego konia jak niżej podpisany, to i tak kupuję to, co twórczyni stara się mi przekazać. Nie ma tu fałszu, wszystko wygrywane jest na właściwych akordach, chociaż trudno też mówić o jakimś emocjonalnym katharsis. Po prostu przyzwoita twórczość dla młodzieży. A przy okazji Młodzi Tytani: Starfire wygląda też przyjemnie dla oka ze względu na kreskę Gabriela Picolo – tradycyjnie łagodną i schludną, ale czytelną. Podkreśla ona łagodność fabuły, ale szkoda też, że rysownik jest do bólu grzeczny i nie pokazał tutaj jakiegoś pazura.

Starfire traktuję jako kolejny tom pomostowy, zmierzający do utkania kolejnego fragmentu większej całości przed wielkim finałem. Twórcy wprowadzają nową postać i doklejają ją do dość powolnie formującej się grupy, a wszystko to odbywa się zgodnie z szablonem, bez żadnych zaskoczeń. Historia jest prosta, ale czyta się to na tyle szybko, że nie zdążymy się znudzić. Mamy parę przegadanych momentów, ale Garcia umie w naturalne dialogi, więc nie ma większych zgrzytów. Jeśli więc macie mniej niż te 20-25 lat, to możecie dorzucić do oceny dziesięć punktów.

Tytuł oryginalny: Teen Titans: Starfire
Scenariusz: Kami Garcia
Rysunki: Gabriel Picolo
Tłumaczenie: Alicja Laskowska
Wydawca: Egmont 2025
Liczba stron: 196
Ocena: 70/100
PR-owiec, recenzent, geek. Kocha kino, seriale, książki, komiksy i gry. Kumpel Grahama Mastertona. W MR odpowiedzialny za dział komiksów, książek i gier planszowych.