Jake to zdolny gitarzysta, który jednak porzucił wiosło z wielu nagromadzonych powodów. Żyje pół-życiem, izolując się od swej ukochanej żony, muzyki i kapeli. I mogłoby się to skończyć źle, gdyby nie inwazja potworów z innego wymiaru. Zwykle takie wydarzenia to domena historii popcornowych, gdzie akcja dominuje wszystko inne. Daniel Warren Johnson podchodzi jednak do tego inaczej i wielkie potyczki są wręcz tłem dla czegoś o wiele bardziej ludzkiego.
Autor Wonder Woman: Martwa ziemia to jeden z moich ulubionych współczesnych twórców. Pokazał już, że umie w superbohaterów, z serduchem potrafi ukazać wrestling, a teraz w ciekawy sposób oddaje hołd ciężkim brzmieniom. Murder Falcon ocieka soczystymi riffami, ale dzieli miejsce na scenie z głęboką obyczajowością. Jake to chłopak po przejściach, zarówno tych emocjonalnych, jak i fizycznych. Na początku historii jest cieniem samego siebie, a i w trakcie heroicznych wyczynów również zdarza mu się leżeć na deskach. To nie bohater idealny, ale nudny. Gadający morderczy Sokół i cały nadnaturalny inwentarz są dla niego wręcz terapią, a nie podbudową dla heroicznego ego. O wiele ważniejsze od tego, czego dokonuje na polu walki, są tu relacje z bliskimi czy wreszcie - pokonanie strachu.
A ten ma dwa oblicza, wzajemnie się uzupełniające. Jake pokonał śmiertelną chorobę, która pozostawiła mocne ślady w jego duszy. Sprawiające, że jest ostatnim kandydatem na stanowisko zbawiciela świata. Naprzeciw niego staje nieco przerysowany łotr, mogący być jakimś lovecraftowskim dzieciątkiem, niejaki Magnum Chaos. To osobnik żywiący się złymi i mrocznymi emocjami i czynami ludzkości, które w końcu pozwoliły mu wleźć ze swymi hordami do naszego świata. Walka z nim na pierwszy rzut oka ma wymiar fizyczny. Ale pod tym wszystkim kryje się coś więcej, bo łotr wrażliwy jest nie na napalm i rakiety, a przeciwieństwo tego, czym się żywi. I nie chodzi tu o górnolotne emocje rodem z tanich powiastek, a człowieczeństwo w jego pozytywnym, codziennym wydaniu. Nieidealne i słabe, ale śmiertelnie niebezpieczne dla wszystkiego, co depresyjne, wywołujące strach i każące się wycofać i odpuścić. Coś, czego brakuje we współczesnej kulturze masowej.
Ponownie rysunki DWJ nie zawodzą. Po pierwsze - team Jake/Sokół. Kontrast między nimi jest spory. Jake to zwyczajny chłopak z gitarą, a jego kompan to szalony projekt humanoidalnego ptaka z metalową ręką i opaską w stylu Rambo na głowie. Ale jakże to współgra! Po drugie - Johnson nie hamuje się w skali swej opowieści. Mamut, wielki samuraj czy morski jaszczur - to wszystko stoi po stronie ludzkości w walce z Magnum Chaosem. Brzmi trochę jak senne wizje małolata, ale doskonale sprawdza się w tej historii, pozwala rozluźnić napięcie wynikłe z emocjonalnej warstwy historii i robi show. No i nie mogło obyć się bez gościnnego pojawienia się legend metalu. Podobnie jak w przypadku Z całej pety!, kolorami zajął się Mike Spicer i temu panu również należy się ukłon.
Murder Falcon to coś zupełnie innego, niż oczekiwałem. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. To piękna opowieść o przyjaźni i emocjach, walce z wewnętrznymi trudnościami i przełamywaniem własnych słabości, nawet jeśli ma się świadomość, że te słabości prędzej czy później pozbawią nas życia. Ale komiks ten to też widowiskowy teatr walki, zawstydzający nawet wielkie kinowe hity i komiksowe crossovery. Mamy wielkie potwory, walecznego człeko-sokoła i kapelę przyjaciół łojących zło w metalowym stylu. Na każdym kroku autor potrafi zaskoczyć - czy to na smutno, czy na popkulturowo. Nagle Comics zrobiło wielką rzecz, sięgając po komiksy Johnsona, którego kolejne dzieło, Extremity, zostało zapowiedziane już na czerwiec.
Tytuł oryginalny: Murder Falcon
Scenariusz: Daniel Warren Johnson
Rysunki: Daniel Warren Johnson
Tłumaczenie: Marceli Szpak
Wydawca: Nagle Comics 2024
Liczba stron: 208
Ocena: 85/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.