Ta wielokrotnie nagradzana i w niektórych kręgach już kultowa space-opera nadawałaby się na scenariusz wielosezonowego serialu, pod warunkiem, że znalazłby się odważny twórca i odpowiedni budżet, by dotrzymać kroku komiksowemu pierwowzorowi. Scenarzysta dba o to, by wypełniać kolejne strony ekscytującymi wydarzeniami, stawia na przygodę, dramatyzm, ale i humor, a przede wszystkim na dopieszczone zwroty akcji, w których się specjalizuje (pamiętacie jeszcze Y – Ostatni z mężczyzn?).
Po dramatycznych doświadczeniach z finału poprzedniego tomu tym razem Vaughan stawia przed Alaną, Hazel i Dziedzicem, nieco dysfunkcyjną i patchworkową rodziną, wybór niemal niemożliwy do podjęcia. Okazuje się bowiem, że istnieje pewien sposób na przywrócenie do życia Marka i Księcia Robota, chociaż nie wszyscy uznają to za dobry pomysł. Hazel i Dziedzic zrobią jednak wszystko, żeby odzyskać ojców, co może oczywiście ściągnąć na wszystkich bohaterów zupełnie nowe kłopoty.
Saga tom 11 to także zakulisowe polityczne rozgrywki bogatych i biednych, a także ważące się losy wszechświata, nad którym ponownie wisi widmo konfliktu. Przy recenzji poprzedniego tomu narzekałem nieco, że Vaughan skupił się na pomniejszych, mniej istotnych wątkach i nie dał rady specjalnie poruszyć fabuły do przodu. Tym razem jest nieco lepiej, ale nadal względnie spokojnie i wciąż czuję, że mamy do czynienia z ciszą przed burzą.
Trzeba oczywiście przypomnieć, że Saga to nie tylko dobry scenariusz, ale i świetne rysunki kanadyjskiej artystki Fiony Staples. Bardzo podoba mi się jej sposób odmalowywania emocji na twarzach bohaterów, zarówno podczas scen akcji, intymnych zbliżeń, jak i zwykłych rozmów. Do tego rysowniczka ma kilka ciekawych patentów graficznych, które nie zawodzą już od wielu tomów i nadal ogląda się je z przyjemnością. Wystarczy wspomnieć chociażby „ekranowe” twarze robotów czy zróżnicowane projekty zamieszkujących galaktykę istot.
Saga jako całość to monumentalna, wielowątkowa opowieść, która stanowi soczystą esencję gatunku. Aż kipi od charakterystycznych postaci, spektakularnie zaprojektowanych lokacji, emocjonujących zwrotów akcji, ale nie zabraknie tu także często niewyszukanego humoru i szczypty erotyki. Autorzy odważnie podchodzą do swojej wizji, z korzyścią dla czytelnika – mało która komiksowa historia tak wciąga i przykuwa do lektury. Nie pamiętam, żebym chociaż jeden tom odłożył na półkę przed ukończeniem go za pierwszym podejściem.
Uniwersum wymyślone przez Vaughana trwa już od ponad 60 zeszytów i wydawane jest przez Mucha Comics w miarę na bieżąco – Saga tom 11 trafił do sprzedaży w USA pod koniec listopada ubiegłego roku. Końca nie widać – i bardzo dobrze – ale oznacza to, że na kolejny album znów będziemy musieli długo czekać. Jest to jednak komiks, który jest tego wart, a Vaughan nadal znajduje się w czołówce moich ulubionych komiksowych twórców obok Eda Brubakera i Jeffa Lemire’a.
Tytuł oryginalny: Saga vol. 11
Scenariusz: Brian K. Vaughan
Rysunki: Fiona Staples
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Wydawca: Mucha Comics 2024
Liczba stron: 148
Ocena: 80/100
PR-owiec, recenzent, geek. Kocha kino, seriale, książki, komiksy i gry. Kumpel Grahama Mastertona. W MR odpowiedzialny za dział komiksów, książek i gier planszowych.