Na Siberię 56 przybywa kolejna zmiana załogantów do tamtej bazy prekolonizacyjnej. Pechowo ekipa rozbija się i skazana jest na przemarsz przez lodowe pejzaże. Po drodze szybko okazuje się, że kolonizacja planety jest niemądrym pomysłem, a wśród jej śniegów czai się zagrożenie, które jasno daje o tym do zrozumienia. Atmosfera niepokoju, niepewności i maleńkość człowieka wobec sił obcej natury – oto, co serwuje nam Christophe Bec.
Tytułowa planeta to glob otwarcie nieprzyjazny. W swej zabójczej naturze jest klimatycznym przeciwieństwem herbertowej Arrakis. Zamiast rozpalonej pustyni wszędzie mamy połacie lodu, ale przynajmniej są osobniki podobne do czerwi. Głównym hamulcowym przyszłej kolonizacji okazuje się niewidoczne dla oka zagrożenie wielkości Kaiju, a wszystko nieco mniejsze i tak jest równie nieprzyjazne. Bec przedstawia nam surową opowieść, gdzie nie ma miejsca na chojrakowanie kosmicznych kolonizatorów. Ludzkość zachowuje się raczej jak para podrostków, która wlazła do sadu sąsiada słynącego z posiadania sfory agresywnych psów, sprawnego sztucera i braku piątej klepki. I do tego ów sąsiad ma już niejednego intruza na sumieniu.
W SF z nutą horroru lubię wątek tajemnicy związanej z zapomnianą, zagadkową cywilizacją. Tu mamy tajemnicze malowidła i konstrukcje zadziwiające nawet zaawansowanych technologicznie ludzi. Istotną rolę ma tu niewidzialne zagrożenie zwane Morbiusem. Na tym wszystkim można by jednak zbudować coś znacznie bardziej okazałego. Christophe Bec wydaje się wręcz oszczędny w ukazywaniu swej historii, która bez straty swej treściwości mogłaby zostać rozpisana znacznie szerzej. Choć nie odczułem zawodu spowodowanego niedosytem, to jednak Siberia 56 kończy się przedwcześnie. Jakby historię Ksenomorfów uciąć już po pierwszym filmie. Niby uczta była syta, ale chciałoby się kolejnych…
Alexis Sentenac mrozi swoimi pracami. I to nie w przenośni. Jego prace są surowe, bo i takie jest środowisko Siberii 56. Ale gdy wydaje nam się, że nie zobaczymy nic poza lodem, skałami i zimą w ekstremalnym wydaniu, na powierzchnię wyłazi jakieś bydlę mogące być wspólnym owocem wyobraźni Herberta i Lovecrafta. Rysownikowi świetnie wyszła też strona technologiczna. Zaawansowana cywilizacyjnie ludzkość wydaje się niezłomna i zdolna połknąć kolejny glob do swojej kolekcji. Zaawansowane skafandry ochronne, pojazdy i komfortowa baza są jednak maluczkie na tle zębatej zimy tytułowej planety. Mroźne szarości dominują w kadrach Sentenaca, ale w żadnym wypadku nie ma w nich nudy. Jest groza, a o to chodziło.
Siberia 56 to ładnie skrojone SF z dreszczykiem. W sam raz na zimę, gdy wydaje nam się, że -5 stopni Celsjusza to śmierć. Dzieło Beca i Sentenaca pokazuje, że nie ma co narzekać na chodnikową breję i zaskoczonych zimą drogowców. Bo gdzieś tam wśród gwiazd może być gorzej. W swej formie komiks jest bardzo klasyczny, ale też pokazuje progres tej gałęzi SF. Dzieło idealne dla fanów Coś, ale też Obcego i wszelkich innych dzieł, gdzie na nieznanych globie coś czyha na butnego człowieka, przypominając, że w kosmosie nikt nie usłyszy jego krzyku.
Tytuł oryginalny: Siberia 56 - Integral
Scenariusz: Christophe Bec
Rysunki: Alexis Sentenac
Tłumaczenie: Jakub Syty
Wydawca: Lost In Time 2024
Liczba stron: 160
Ocena: 75/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.