Król gór przenosi nas w czasy powojenne, gdy echa krwawego konfliktu wciąż niosły się w podnoszącej się z gruzów Polsce. Zwłaszcza na Ziemiach Odzyskanych, gdzie ma miejsce akcja. Grupa nastolatków wraca do szkoły, jednak w zupełnie nowych realiach. Władza komunistyczna ma silną legitymizację z Moskwy, ale istnieją siły starsze niż ZSRR... Pilipiuk wiele razy sięgał po elementy nadnaturalne. Zawsze z umiarem i bez szarżowania. Podobnie jest i tu, lecz największą zaletą tej historii jest coś innego. Nastolatkowie są tu nastolatkami. Dojrzewającymi chłopakami, z głowami pełnymi głupotek i hormonów, choć z duszami poznaczonymi wojenną traumą. Król gór to dowód na to, że Wielki Grafoman potrafi napisać świetną historię bez swoich stałych bohaterów i oby takich więcej.
Czarny jatagan jest kolejnym etapem kariery Roberta Storma. Jak sugeruje tytuł, tym razem chodzi o oręż należący do wodza tureckiej armii, wykazujący cechy magiczne, choć próżno w nim szukać mocy porównywalnej do Excalibura. To historia dość krótka, ale treściwa, mająca cechy powieści detektywistycznej, co u Pilipiuka wiąże się z mnóstwem ciekawych szczególików, skrupulatnością i zaskakującą dynamiką, jak na pełen informacji styl prowadzenia narracji. To jednak ledwie przedsmak tego, co autor daje nam dalej.
Tytułowe opowiadanie to lekki crossover, jakby nazwali to fani Marvela. Robert Storm i doktor Skórzewski chadzali swoimi drogami, w zupełnie innych epokach. I pomimo zamiłowania tego pierwszego do historii, jak dotąd nie natrafił on na ślady awanturniczego medyka. Tym razem jest inaczej, wszystko jednak przesłania Covid-19. Akcja osadzona jest w przededniu pandemii, a wszyscy wiemy, że tamte dni nie są wspominane przez nikogo pozytywnie. No, może z wyjątkiem miliarderów. Pomimo pandemicznego napięcia, pojawiają się też rzeczy niezwykłe. Żydowski artefakt, duchy Wenecji i zaginiony utwór Vivaldiego. Niestety linie łączące Storma i Skórzewskiego są z każdą kolejną stroną opowiadania coraz słabsze, ale może następnym razem Pilipiuk lepiej wykorzysta potencjał swych bohaterów…
Jest coś, co w prozie Pilipiuka może odstraszyć, choć mnie przyciąga. Pisarz uwielbia w ilości hurtowej podawać nam naukowe ciekawostki i informacje. Robi to coraz częściej i każdy kolejny tom jego historii zawiera ich coraz więcej. Ale podobne zabiegi stosowali wielcy literatury. Lem oddawał się futurologiczno-naukowym rozważaniom, z kolei Stephen King momentami wychodzi daleko poza rdzeń swej historii. Pilipiuk trzyma lepsze tempo akcji, ale czasem wpada w sidła własnych pasji, przelewając je na karty swych opowiadań.
Drogi przez morze to dobry, pilipiukowski zbiór historii, zawierający wszystko to, co kochają w nich jego fani. Autor sumiennie rozwija postać Roberta Storma, który na obecnym etapie staje się swoistym detektywem przeszłości, wychodząc ze strefy komfortu poczciwego miłośnika dawnych dziejów. Choć sam jestem fanem bardziej niezależnych historii, to podoba mi się ta konsekwencja i choć chwilami wątpiłem w Storma, to tym razem liczę na dalsze sukcesy w jego karierze. I mam nadzieję na więcej przypadkowo nieprzypadkowych skrzyżowań losów postaci Wielkiego Grafomana. Bo kto wie? Może kiedyś powstanie Pilipiukowersum...?
Autor: Andrzej Pilipiuk
Wydawca: Fabryka Słów 2025
Stron : 387
Ocena: 80/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.