Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

100 naboi: Brat Lono - recenzja komiksu

Autor: Tomasz Drozdowski
11 grudnia 2020

Brian Azzarello i Eduardo Risso zyskali grono fanów dzięki 100 nabojom. Na początku seria porywała, lecz na półmetku przybrała nieco inny charakter, co nie spodobało się części odbiorców. Nadal był to jednak przyzwoity poziom, lecz cóż z tego, skoro finałowy tom okazał się pośpiesznym zamieceniem wątków pod dywan? Bohaterowie zostali potraktowani po macoszemu, a losy niektórych z nich nie były do końca jasne. Jednym z nich był Lono, pochodzący z Hawajów bodaj najbardziej nieprzewidywalny i bezwzględny wśród Minutemenów. Kontynuacja jego losów w 100 naboi: Brat Lono to nie średni sequel, a opowieść godna tego antybohatera.

Strona komiksu 100 naboi: Brat Lono

O ile zgony innych Minutemenów były oczywiste, tak z Lono było niczym ze złoczyńcą z horrorów klasy C. Niby umarł, ale raczej uciekł. Hawajczyk trafia do małej meksykańskiej mieściny, bynajmniej nie po to, by siać terror, a odkupić swe winy. W tym za dnia pomaga mu praca dla lokalnej parafii, a nocami koczuje w więziennej celi, by nie budzić swoich dawnych nawyków. Niestety, z ludźmi takimi jak on bywa tak, że choćby schowali się w najciemniejszym kącie, to kłopoty i tak ich dorwą. Te mają twarz meksykańskich mafiozów narkotykowych, którzy co prawda nie ścigają jego samego, ale osoby, na których zaczęło mu zależeć. Czyżby Lono z nieokrzesanego killera miał stać się obrońcą uciśnionych i swoistym szeryfem? I czy powrót do przemocy, nawet jeśli koniecznej, nie obudzi dawnego Minutemana?

Strona komiksu 100 naboi: Brat Lono

Nawrócony Lono wcale nie oznacza, że w 100 naboi: Bart Lono nie pojawiają się cechy znamienne dla serii. To wciąż gangsterski kryminał, może teraz pisany z mniejszym rozmachem, ale równie krwawy i brutalny. Klimat meksykańskich karteli i ich bezwzględności z pewnością spodoba się fanom Narcos czy Breaking Bad. Choć od samego początku pojawienia się czarnych charakterów wiemy, że są ledwie cieniami przy Lono, to nie są sprowadzeni do roli chłopców do bicia. Widok osobnika z obsesją na punkcie pewnego dziecięcia sprawia wręcz, że kibicować zaczniecie Hawajczykowi. Brian Azzarello postarał się, by pomimo zmiany życiowej filozofii Lono pozostał groźnym drapieżcą, nieuciekającym się do błagalnego rozdzierania szat, ale też niebędącym już degeneratem, jak w 100 nabojach.

Eduardo Risso tworzy dokładnie tak samo, jak w regularnej serii. W niektórych miejscach jest nawet dokładniejszy, a przeniesienie akcji na suche bezdroża Meksyku tylko przysłużyło się jego pracom. Źli hombre z mozaiką tatuaży na twarzach, podkreśloną przez grę światła i cienia, budzą respekt nawet przy demonicznym obliczu Lono. Lokalnego klimatu dodają też okładki Dave'a Johnsona, dorównujące tym najlepszym ze 100 naboi.

Strona komiksu 100 naboi: Brat Lono

Po zakończeniu 100 naboi, w których niektóre wątki prosiły się kontynuacje ten komiks jest wręcz pożądany. 100 naboi: Brat Lono to dobrze poprowadzona dalsza ścieżka jednego z najbardziej interesujących bohaterów Azzarella i Risso, a co więcej, nie jest to wymuszony spin-off. Miejsce walizek i szeroko zakrojonych operacji zastąpiła wojna o mniejszej skali, stworzona na nieco westernowym szablonie: złoczyńcy kontra samotny sprawiedliwy. Choć słowo to wybitnie gryzie się z naturą Hawajczyka... Nie sądzę, aby autorski duet pragnął jeszcze raz wejść do świata 100 naboi, ale gdyby miał dokonać tego równie dobrze, co w Bracie Lono, jestem za. Tym bardziej że finał nie wydaje mi się ostatecznym zatrzaśnięciem bramy, czy bardziej adekwatnie - zamknięciem walizki.


Okładka komiksu 100 naboi: Brat Lono

Tytuł oryginalny: 100 Bullets: Brother Lono Scenariusz: Brian Azzarello Rysunki: Eduardo Risso Tłumaczenie: Grzegorz Gołębski Wydawca: Egmont 2020 Liczba stron: 192 Ocena: 85/100

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.