Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Gniazdo kolibra (Beol-sae) | Ars Independent 2019

Autor: Łukasz Kołakowski
2 października 2019

Korea Południowa, lata 90. Jedno z wielu średniozamożnych osiedli, jedno z wielu tożsamych, masowych i również średniozamożnych blokowisk. Oto Eun-hee (Ji-hu Park) dobija się do drzwi rodzinnego mieszkania, z wyraźną rozpaczą wywołując własną matkę. Nie robi tego po raz pierwszy, nie będzie to też raz ostatni. Z nagłości, z jaką przechodzi od spokojnego wystukiwania w desperacki łomot, domyślamy się, że milczenie matki stanowi część przykrej historii całej rodziny. Zbiegiem okoliczności nie jest też to, że podświadomie przeczuwamy, iż ów milczenie nie jest dziełem fatalnego przypadku lub fizycznej nieobecności, lecz zamierzoną i ostentacyjnie wymierzoną ignorancją. Eun-hee nie uzyska odpowiedzi na swoje wezwania i nie otrzyma czułego całusa na powitanie. Została pozostawiona sama sobie.

Gdyby istniała rozbudowana, filmowa wersja programu Jaka to melodia?, polegająca na odgadywaniu konwencji filmu na podstawie kilkusekundowych ujęć, to Gniazdo kolibra należałoby do puli zagadek łatwych. Wyżej opisana scena otwierająca dzieło Bo-ra Kim jest bowiem ekspozycją per se. W tych kilku chwilach spędzonych wraz z operatorem kamery na karku głównej bohaterki zawiera się wszak clou problematyki, z której koreańska reżyserka czyni podmiot swoich rozważań. Wyrażone w tak obrazowy sposób osamotnienie, wynikające z introwertyzacji członków zanonimowanych i inżynieryjnie zarządzanych społeczności, stanowi o istocie całego metrażu, którego wydźwięk wpisuje Gniazdo kolibra w żywy, koreański trend opowiadania o jednostkach poprzez odnoszenie ich do przynależnych im grup społecznych.
fot. kadr z filmu
Od honorowych członków loży koreańskich pesymistów społecznych, w których poczet zaliczyć można m.in. Joo-ho Bonga (Parasite), Go-woon Jeona (Microhabitat), czy Sang-ho Yeona (Król świń), różnią jednak Kim dwa aspekty. Po pierwsze, u podstaw filozofii Gniazda kolibra nie leży przekonanie o ekonomicznym uwarunkowaniu emocjonalno-behawioralnej zapaści członków przedstawianej społeczności. Choć zaiste Kim osadza akcję swego filmu w środowisku klasy średniej, to trzyma się z dala od, skądinąd kuszącego, objaśniania motywacji działań bohaterów poprzez kategorię mieszczańskiej posuchy obyczajowej i tożsamościowej zaćmy. Wszystkie postaci i każda rodzina obecna w opowieści funkcjonują niejako w abstrakcji od swego mieszczańskiego rodowodu, nie cierpiąc z powodu gnuśniejącej rutyny czy egzystencjalnego niedookreślenia, ale raczej z braku poczucia wspólnoty w odniesieniu do drugiego człowieka. Ich odczucia nie afirmują więc wewnętrznego pustostanu, który poprzez uogólnienie na całą społeczność świadczyłby o tej społeczności ustrojowej dysfunkcjonalności, lecz samą niemożliwość (lub nawet sam systemowy brak szans) współodczuwania. Każdy żyje tu swoim życiem, niekoniecznie wydumanym i skomplikowanym, każdy dysponuje odrębną, indywidualną osobowością i takową każdy musi zaszczuwać w sobie, gdyż ze strony społeczności nie może liczyć na tą osobowością zainteresowanie.
fot. kadr z filmu
Po drugie, Kim... nie jest tak do końca pesymistką. W porównaniu do przykładowego Króla świń Sang-ho Yeona, którego język animacji w sposób brutalny i bezkompromisowy odziera bohaterów z ostatków nadziei na jakąkolwiek odnowę czy zmianę, Gniazdo kolibra uchodzić mogłoby wręcz za proroczą obietnicę wiecznego szczęścia. Reżyserka stara się bowiem konfrontować ze sobą jednostki empatyczne, stawiać je sobie na drodze, aby z boku przyglądać się w jak subtelne relacje wchodzą wiedząc, że mogą uzewnętrznić swe wnętrze bez obaw o wzajemną ignorancję. Dla Eun-hee taką jednostką jest nauczycielka kaligrafii (Sae-byeok Kim), kobieta o nieznanym rodowodzie, ale ze wspaniałomyślnością wymalowaną na twarzy. Dzięki niej dziewczynka powoli odkrywa kulisy i budujące sekrety współodczuwania, stanowiące o tym, co zwykliśmy nazywać przyjaźnią. I nawet w sytuacji, gdy w wyniku konkretnych okoliczności ich drogi się rozchodzą, nauka nie idzie w las, owocując czymś w rodzaju emocjonalnego rozkwitu Eun-hee, który w ostatniej scenie wręcz promienieje z jej niewinnej, radosnej twarzy.

Zobacz również: Nóż + serce (Un couteau dans le coeur) | Ars Independent 2019

Paradoksalnie jednak problemem Gniazda kolibra jest to, co świadczy również o jego niewątpliwej wielkości. Ekspresowa i spełniona ekspozycja głównego motywu jest z jednej strony potwierdzeniem filmowych kompetencji Kim jako reżysera, ale z drugiej wpędza go w nieodzowną w takich przypadkach pułapkę równie ekspresowego wypalenia tematu. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że potężny metraż (równe 138 minut) przerasta zasobność storytellingu twórczyni, która gubi rytm swej gawędzi za każdym razem, gdy przychodzi jej (szczególnie w drugiej połowie) wypełniać luki między kluczowymi zdarzeniami pomniejszymi detalami dotyczącymi funkcjonowania postaci na zasadach codziennej rutyny. To sprawia, że w kilku momentach zainteresowanie widza znacząco maleje, jego uwaga ulega rozproszeniu i wchodzi w stan hibernacji w oczekiwaniu na kolejną wyrazistą puentę.
fot. kadr z filmu
fot. kadr z filmu
Rzecz to jednak akceptowalna, zważywszy na debiutancki aspekt niniejszego filmu i przynajmniej częściową odmienność spojrzenia na kwestię już kilkukrotnie przerabianą. Wpisując się w obecny w koreańskim kinie trend społecznego pesymizmu, Kim nie pozostała bowiem skrajną fatalistką, oferując swym bohaterom i – co za tym idzie – swoim widzom szansę na osiągnięcie indywidualnego spełnienia w kolektywnej społeczności. Ktoś powie, że to tylko myślenie życzeniowe czy zwyczajny eskapizm. Tylko co z tego, jeśli autorka szczerze w niego wierzy.
fot. Ars Independent
Ilustracja wprowadzenia: kadr z filmu

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.