Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Guya Ritchiego powrót z klasą - recenzja filmu Dżentelmeni!

Autor: Szymon Góraj
16 lutego 2020

Po romansach z prozą Arthura Conan Doyle'a, szpiegowskim klasykiem telewizyjnym, legendami arturiańskimi oraz animacją spod loga myszki Mickey, Guy Ritchie wreszcie powraca do swoich korzeni - kina gangsterskiego. Czy jest to tym samym powrót do formy z czasów jego pierwszym dzieł? Przekonajmy się.

Mickey Pearson to gość, który ma wszystko: kochającą kobietę, oddanych ludzi oraz pokaźną fortunę opartą na dobrze prosperującym narkobiznesie. W życiu każdego mężczyzny przychodzi jednak czas, kiedy trzeba posadzić drzewo, spłodzić potomka i tak dalej i tak dalej. Po latach budowania swojej pozycji w londyńskim świecie przestępczym postanawia więc odpłatnie przekazać wytwórnię Królowej Marysieńki. Manewr ten budzi chciwość kilku gangsterskich ugrupowań, chcących rządzić londyńską dżunglą. Żeby jednak rządzić dżunglą, należy nie tylko zachowywać się jak król, ale nim być, o czym wkrótce przekonają się wszyscy ci, którzy chcą położyć swoje brudne łapy na spuściźnie Mickeya.
Fot. mat. prasowe
W roli narratora powieści Guy Ritchie postawił granego przez Hugh Granta freelancera Fletchera, który ma na zlecenie poczytnej gazety pogrążyć narkotykowego bossa. Zanim jednak sprzeda skompletowane brudy swojemu zleceniodawcy, postanawia upiec dwie pieczenie na jednym ogniu serwując asystentowi Pearsona półmisek zebranych na temat gangstera informacji chcąc wyłudzić od niego konkretną sumkę. Za pomocą tego interesującego zabiegu Ritchie zgrabnie wprowadza nas do wykreowanego przez siebie neogangsterskiego, wystylizowanego świata. Nam więc pozostaje wygodnie rozsiąść się w fotelach i zapiąć pasy, bo na ekranie dzieje się całkiem sporo i całkiem szybko. Z uwagi na to, że Fletcher o wybujałym ego ma już nawet napisany scenariusz filmowy dotyczący życia Pearsona, nie omieszka on od czasu do czasu podkoloryzowywać niektórych wydarzeń. Początkowo widz może czuć się nieco zagubiony mnogością postaci oraz toczących się wątków, jednakże w miarę rozwoju fabuły wszystko zaczyna nam się układać w głowie oraz splatać się w logiczną całość zwieńczoną satysfakcjonującym finałem.
Fot. mat. prasowe
Jak na twórczość Ritchiego przystało, również w tym filmie będziemy mieli do czynienia z całkiem pokaźną ilością nietuzinkowych, wyrazistych i zapadających w pamięć postaci. Sami (anty)bohaterowie nie prezentowali by się jednak tak dobrze, gdyby nie wcielający się w nich aktorzy. Matthew McConaughey to jak zawsze klasa sama w sobie, więc również w tym wypadku wystąpił zgodnie z oczekiwaniami. Jego Mickey Pearson to gangster enigmatyczny, dystyngowany, ale również żądny krwi i niemający zahamowań, jeśli ktoś spróbuje skrzywdzić wybrankę jego serca. Do Charliego Hunnama mam swego rodzaju sentyment od czasów Sons of Anarchy i mimo że nie jest on wybitnym aktorem, to kibicuję mu za każdym razem, kiedy widzę go na ekranie. Rola pedantycznego consigliere, Raymonda niewątpliwie jest jedną z jego najlepszych. Hugh Grantowi najwidoczniej znudziło się bycie kojarzonym jedynie z komediami romantycznymi i z każdym kolejnym filmem wydostawanie się z tej szuflady idzie mu naprawdę udanie. Jako wybitnie pewny siebie, egoistyczny Fletcher wyciąga z siebie jak najwięcej, a jego niedżentelmeńskie przekomarzanki z bohaterem Hunnama, to z pewnością jedne z lepszych scen Dżentelmenów. Colin Farrell zaś po raz kolejny po na przykład In Bruges pokazuje się z dobrej strony w komediowej roli, za które powinien brać się dużo częściej. Najnowsza produkcja Guya Ritchiego zaczyna się z wysokiego C i przez cały swój czas ani na moment nie spuszcza z tonu, trzymając zaciekawionego widza w niepewności. Oczywiście nie uświadczymy tutaj wybitnych zwrotów akcji, ale nie da się ukryć, że Guy Ritchie spuszczony ze smyczy wielkich wytwórni wciąż posiada ten swój charakterystyczny pazur, który dał nam poznać za czasów Porachunków, czy Przekrętu. Jeśli tęskno Wam było do jego pierwszych dzieł, czym prędzej nadrabiajcie zaległości, bo to nie tylko jeden z najlepszych filmów Ritchiego, ale również jeden z najlepszych filmów gangsterskich ostatnich lat. Miejmy nadzieję, że będzie nam jeszcze dane wrócić do wykreowanego przez niego w Dżentelmenach świata i nie będziemy musieli czekać na kontynuację tak długo, jak na kolejny film o Sherlocku Holmesie. Ilustracja wprowadzenia: mat. prasowe

Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.