Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Niedobrani - recenzja świetnej komedii romantycznej Jonathana Levine'a

Autor: Łukasz Kołakowski
14 maja 2019

Gdyby ten film zrobić w Polsce, plakat raziłby w oczy natężeniem bieli bądź czerwieni, a atut próbowano by zrobić z tego, jak znakomitą parę tworzy dwójka aktorów, zupełnie niekojarzonych z tym gatunkiem. Krótko mówiąc jak komedię romantyczną i tylko komedię romantyczną. Komedia Jonathana Levine’a jednak chyba w zamierzony sposób tego unika. Znaczy, to jest komedia romantyczna, ale nie dowiesz się tego nigdzie poza salą kinową. Zwiastuny mówią o kolejnej głupotce z Sethem Rogenem, wspomagany piękną Charlize Theron, jednak nigdzie nie ma informacji, że to troszkę bardziej sprośna wariacja na temat Notting hill. W dodatku na równie wysokim poziomie.

Charlotte Field to kobieta sukcesu. Ameryka może się cieszyć, że ma taką w swoich szeregach, w dodatku na bardzo poważnym stanowisku. Jest na tyle dobra, a przy okazji emanuje taką klasą, że Saul Goodman (chociaż przepraszam, tutaj tylko prezydent USA z nadzieją na powrót do kariery aktorskiej) widzi w niej swoją następczynię. Obok stoi on, Fred Flarsky, błyskotliwy dziennikarz, który w język się nie gryzie, a po stukających w klawiaturę palcach nie bije linijką. Pamięta tę kobietę z dzieciństwa, byli bowiem sąsiadami. Choć wydają się zupełnie Niedobrani, łączy ich coś więcej, niż tylko opiekuńcze podrygi polityczki. Sami wiecie, że skończyć się to może tylko w jeden sposób. Jasne, komedia Jonathana Levine’a w żadnym wypadku nie jest wolna od klisz kina tego typu. Reżyser jednak doskonale zdaje sobie sprawę zarówno z blasków, jak i cieni swojego scenariusza, dlatego też mnóstwo czasu w tym filmie spędza na uwypukleniu tych pierwszych, jednocześnie przysłaniając maksymalnie to drugie. To jemu w dużej mierze główna para aktorska zawdzięcza takie pokłady sympatii, jakie dostaną od widzów w tym filmie. Relacja pomiędzy główną parą jest rewelacyjna, przesłodka i zabawna przede wszystkim dlatego, że nikt nie zapędza Rogena i Theron w te rejony, które wymagałyby wypchania ich poza aktorskie emploi. W pierwszej scenie wśród neonazistów widzimy typowego Setha Rogena, i typowego Setha Rogena żegnamy podczas napisów końcowych. Z podkreśleniem, że uroczego jak nigdy.

Zobacz również: Ten nasz małomiasteczkowy hit! – recenzja filmu Planeta singli 3

W komediach z ostatnich raz próżno poczucie humoru potrafiło jechać po bandzie, jednak rzadko zdarzały się przez to filmy błyskotliwe i zabawne. A z tym Levine w tym przypadku również dał radę. Niedobrani są wulgarni i potrafią pojechać po bandzie, a słodkość filmu nie wynika zupełnie z uroczych sytuacji. Mimo to jest to film naprawdę zabawny. Nawet jeśli granice dobrego smaku przekracza, to świetnie umieszcza to w kontraście między bohaterami na pierwszym i drugim planie. Najlepiej pokazać to na postaci schowanego za toną make-upu, będącego nie do poznania bardziej niż wtedy gry grał Golluma, Andy’ego Serkisa. Jego postać jest skorumpowanym bucem, którego drugim imieniem jest układ, ale film potrafi mieć do niego dystans i piętnować żartami tylko te cechy, które rzeczywiście na to zasługują. Oprócz tego film jest naprawdę niegłupi i niesie za sobą sporo ciekawych prawd. Rzadko zdarza się, żeby był jakiś odkrywczy, ale ponownie jak jego pozytywni bohaterowie nie porzuca swoich ideałów przez cały seans. Zarówno w miłość, jak i przyjaźń głównego bohatera wplata drugie, polityczne i ideowe dno, które puentuje na dwóch frontach ostatnimi scenami. Dobrze jest rozegrana także inna kwestia, która w tego typu filmach zazwyczaj ostatnio męczy, czyli tona popkulturowych nawiązań. Często sypane sztuka dla sztuki, w filmie twórcy Pół na pół są po coś. Coś jak te rady wszystkich popkulturowych znawców, którzy polecą Wam jakiś film na skołatane serce. Dopóki nie obejrzycie, możecie pomyśleć - co mi pomoże jakiś film?- a potem oglądacie i okazuje się, że ten dziwny gość miał rację.

Zobacz również: Wieczór Gier – recenzja świetnej komedii, która… nie śmieszy

Fantastyczna scena, w której nasza główna para tańczy do It must have been love daje symboliczne narodziny. Narodziny nowej pary zupełnie znikąd, która może skraść wiele serc i sprawić że ten film będziemy wspominać i dorzucimy do wysokiej półki, na której leży Pretty Woman, Notting Hill czy Czas na miłość. I to nawet pomimo faktu, że wcale do tego nie aspirowała.

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.

Ocena recenzenta

80/100
  • Kapitalny duet Theron/Rogen
  • Mimo że przekracza czasem granice, jest naprawdę zabawny
  • Świetny drugi plan, wraz z będącym nie do poznania Andym Serkisem
  • Mnóstwo uroczych scen, chemia pary
  • Nienachalne popkulturowe nawiązania
  • Ciekawe drugie dno
  • Szkielet filmu jest trochę za prostą komedią romantyczną

Movies Room poleca

Nadchodzące premiery