Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

lenovov

Rambo: Ostatnia krew, czyli jak zepsuć idealny projekt - recenzja filmu

Autor: Łukasz Kołakowski
20 września 2019

Rambo to ciekawa seria. Każdy kolejny film zdawał się ukazywać nam nowe podejście do tematu. Pierwsza krew była prawdziwym dramatem o pacyfistycznym przesłaniu i z mocno zaznaczonym sprzeciwem wobec zemsty. Część druga zawarła w sobie wiele elementów kina przygodowego i pełnokrwistej akcji. Trójka z kolei przeniosła nas w całkowicie inną scenografię i do dzisiaj ciekawie prezentuje amerykańskie spojrzenie na Afganistan z końca lat 80. Odsłona z 2008 roku była lekkim potknięciem, ale wprowadziła bohaterów, którzy grupowo współpracowali z Johnem. Rambo: Ostatnia krew wprowadza za to dwie nowe rzeczy. Jest najkrótszą i pierwszą naprawdę złą częścią cyklu.

Ostatnia krew zaczyna się bardzo obiecująco. John mieszka na ranczu swojego ojca i cieszy się spokojem. W codziennym życiu towarzyszy mu Gabrielle, która jest dla niego niczym przybrana córka. W tym momencie naprawdę dobrze ogląda się losy starego weterana. Znalazł swoje miejsce na świecie, a my możemy razem z nim cieszyć się z faktu, że w końcu dostał to, na co już dawno zasłużył. Ten obyczajowy rys, mógłby być wręcz osią całego filmu. Chętnie zobaczyłbym starego Rambo, który tym razem stanie naprzeciw mniejszych i bardziej lokalnych problemów, które będzie mógł rozwiązać bez wybijania stada przeciwników.
Fot. kadr z filmu Rambo: Ostatnia krew
Niestety twórcy filmu mieli inny pomysł. Gabrielle wybiera się do Meksyku by spotkać ojca, który dawno temu ją zostawił. Oczywiście przy pierwszej okazji zostaje porwana, a John musi ruszyć jej na ratunek. To właśnie w tym momencie film staje się wręcz nieznośny. Nie wiem czy ktokolwiek zajmujący się filmem był w Meksyku, ale mamy tu do czynienia z prawdziwą groteską. Każdy mężczyzna mieszkający na południe od USA okazuje się kryminalistą, a każda kobieta w najlepszym wypadku (!) prostytutką. Kraj przedstawiony w Ostatniej Krwi wygląda bardziej jak planeta z dalekich rubieży w Gwiezdnych Wojnach, niż prawdziwe państwo.
Fot. kadr z filmu Rambo: Ostatnia krew
Gdyby skończyło się na stereotypowym traktowaniu Meksyku, film nie byłby jeszcze taki zły. Niestety reżyser bawi się w swoim dziele w prawdziwe exploitation. Na ekranie co chwila widzimy gore, gwałty i przemoc fizyczną wobec kobiet. Nie wiem jaki był cel tych wszystkich zabiegów, ale pod nowym Rambo swobodnie mógłby podpisać się Patryk Vega. Prezentacja skrajnej przemocy nie jest jednak zła tylko ze względu na nieprzyjemne widoki. Wpływa to również na postać samego Johna, która całkowicie zgubiła się w scenariuszu. Weteran, który w Pierwszej krwi nie zabijał nikogo, a w następnych częściach robił to w możliwie "zwyczajny" sposób, tu zmienia się w chorego psychopatę. Pamiętacie jak w czwartej części Rambo mierzył się z zabójczymi partyzantami z Birmy? Tutaj sam jest jeszcze bardziej brutalny.

Zobacz również: Supernova – recenzja gdyńskiej rewelacji (44. FFPF)

Chyba wiem dlaczego Adrian Grunberg zdecydował się pójść w tę stronę. W końcu w kinie triumfy święci John Wick. Reżyser Ostatniej krwi nie zrozumiał jednak w czym tkwi sukces tamtego filmu. Seria z Keanu Reevesem nie traktuje się poważnie, sceny akcji są stworzone z użyciem choreografii godnej baletu, a głównemu bohaterowi towarzyszą rewelacyjnie napisane postacie drugoplanowe. Rambo z kolei wszystkie te wymienione cechy całkowicie odwraca. Film stara się być zaangażowanym exploitation. Starcia polegają jedynie na rozlewaniu jak największej ilości krwi i urywaniu kończyn. Postaci pobocznych po prostu nie ma. Zresztą nawet sam główny bohater jest tu niemożliwy do polubienia.
Fot. kadr z filmu Rambo: Ostatnia krew
Czy jest jednak coś, co można uznać za dobre w tej produkcji? Owszem. Jeśli ktoś potrzebuje filmu, który będzie puszczony w tle podczas alkoholowego spotkania ze znajomymi, Ostatnia krew sprawdzi się znakomicie. Szkoda tylko, że ten naprawdę dobry cykl filmów upadł do tego poziomu. Nowy Rambo mógł zrobić dla serii to samo, co Logan zrobił dla postaci Wolverine'a. Zamiast tego sprawił, że mam nadzieję, iż to rzeczywiście ostatnia wizyta Johna na wielkim ekranie.

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.