Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Elli

Twórz i rozwijaj swoje pasje z Huawei MatePad Pro

Venezia77: Najciekawsze filmy drugiej połowy festiwalu filmowego w Wenecji

Autor: Radek Folta
12 września 2020
Venezia77: Najciekawsze filmy drugiej połowy festiwalu filmowego w Wenecji

Weneckie święto kino zbliża się ku końcowi. W ostatnim artykule z festiwalu przyglądam pokrótce się pozostałym filmom prezentowanym w konkursie głównym Venezia 77, a także poza nim. Laureatów poznamy już w sobotę.

Konkurs główny

Najważniejszym dniem dla niewielu polskich dziennikarzy w Wenecji była premiera najnowszego filmu Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta. Śniegu już nigdy nie będzie to pierwszy od wielu lat film z naszego kraju walczący o Złotego Lwa. Szumowska dwa lata temu służyła w weneckim jury, w tym roku to ona będzie oceniana przez swoich kolegów po fachu pod przewodnictwem Cate Blanchett.
Kadr z filmu Śniegu już nigdy nie będzie / fot. Michał Englert / materiały prasowe
Kadr z filmu Śniegu już nigdy nie będzie / fot. Michał Englert / materiały prasowe
Opowieść o Żeni, ukraińskim emigrancie pracującym jako masażysta na luksusowym podmiejskim osiedlu, wywołała różne emocje. Jest to film mistyczny, ale zarazem dość zabawny, uszczypliwie komentujący naszą klasę średnią. Jak pisze Jonathan Romney w recenzji dla magazynu Screen Daily, Szumowska i Englert kierują widza w “terytorium surrealistycznej satyry z niesamowitym i intrygującym efektem. Mimo że ekstrawagancka charakterystyka i wyszukana realizacja wizualna ostatecznie sprawiają wrażenie, że film próbuje tylko odrobinę za bardzo przestraszyć widza, jego wyobrażeniowa ekstrawagancja w połączeniu z cicho charyzmatyczną rolą ukraińskiego aktora Aleca Utgoffa oznacza, że film wyróżnia się na każdym kroku. Każde ujęcie jest bogate, a wiele z nich jest oświetlonych dla uzyskania maksymalnej atmosfery. (…) Ostatecznie film po prostu maluje tą warstwę zbyt dosłownie, nie pozostawiając widzowi miejsca na zastanawianie się, wyobrażanie sobie, samemu tworzenie marzeń”.  Dla krytyczki Hollywood Reporter, Deborah Young, “w konkursie w Wenecji był to jeden z filmów, który pod względem technicznym i tematycznym wyróżnił się najbardziej i może być czarnym koniem festiwalu, wraz z aktorem Alecem Utgoffem w roli głównej”.  Guy Lodge w tekście dla Variety pisze, że choć film jest “zanurzony w realiach mieszczańskiego społeczeństwa polskiego, jego przekaz powinien być na tyle uniwersalny”, aby trafić do obiorców na całym świecie. Jego zdaniem Śniegu już nigdy nie będzie to “najbardziej fascynujący i niesamowicie zrealizowany film” Szumowskiej. Czy będzie to propozycja, która zdoła przekonać weneckie jury do przyznania filmowi którejś z głównych nagród? Trzymamy kciuki, bo konkurencja w tym roku jest dość mocna.
Kadr z filmu Drodzy towarzysze / fot. materiały prasowe
Kadr z filmu Drodzy towarzysze / fot. materiały prasowe
Do niej należy osiemdziesięcioletni Andriej Konczałowski. Jego historyczny film Drodzy towarzysze! (Drogie tovarishchi!), który pokazuje wydarzenia strajku w Nowoczerkasku w 1962 wcale nie wygląda jak obraz spod ręki wiekowego staruszka. To pełen dynamiki, dramatyzmu i emocji obraz, jak na twórcę znanego z takich produkcji jak Tango i Cash przystało. W centrum dramatu jest trzyosobowa, trzypokoleniowa rodzina, która zmierzyć się musi z kłamstwami socjalistycznego reżimu, kiedy dramatyzm sytuacji dotknie ich bezpośrednio. W Nowoczerkasku strajkują pracownicy zakładów kolejowych, rozsierdzeni kolejnymi podwyżkami cen. Członkini partyjnego komitetu w mieście Lyuda (Julia Vysotskaya) jest zagorzałą stalinistką, która uwielbienie dla odsączonego od czci i wiary wodza narodu nabyła już w czasie II wojny światowej. To, co planuje zrobić Komitet Centralny, używając Armii Radzieckiej do tłumienia strajku, jest dla niej symbolem tego, że Chruszczow nie jest właściwym człowiekiem u władzy. Ale i ona będzie musiała zacisnąć zęby i kłamać dla dobra narodu. Tylko do jakiego momentu, skoro jej córka zaginęła podczas krwawych zamieszek i nikt nie wie, gdzie jest. Film Konczałowskiego można odczytywać jako ostrzeżenia przed butą władzy, ale też jest bardzo ludzką, uniwersalną historią o potrzebie wiary i nadziei. Nakręcony w formacie 4:3 i czarno-białe zdjęcia robią ogromne wrażenie. Tytuł powinien przypaść do gustu fanom ostatnich dwóch filmów Pawła Pawlikowskiego.
Kadr z filmu Notturno / fot. materiały prasowe
Kadr z filmu Notturno / fot. materiały prasowe
W poprzednim artykule pisałem o tym, że Włosi liczą na to, że w ostatecznym rozrachunku pomogą im trochę ściany. Na to pewnie będzie też liczył Gianfranco Rosi, kolejny reżyser z Półwyspu Apenińskiego. Notturno to dość wyjątkowy film dokumentalny, który można określić raczej jako impresja na obecną sytuację na Bliskim Wschodzie. Zbierany przez trzy lata materiał powstał w różnych rejonach, od Syrii przez Turcję i Irak. Podobnie jak w poprzednim filmie twórcy, nagrodzonym w Berlinie Złotym Niedźwiedziem Fuocoammare. Ogniu na morzu, nie mamy żadnego komentarza, gadających głów czy nawet napisów do oglądanych scen. Są oddziały żołnierzy przechodzących musztrę. Grupa płaczących matek z opłakujące utraconych synów. Jednostka złożona z kobiet zabezpieczająca teren przed udaniem się na spoczynek. Mężczyzna polujący na zwierzynę w nocy czy młody chłopak z wieloosobowej rodziny, dorabiający jako asystent przy polowaniach. Jednak najbardziej wstrząsający jest inny epizod: dzieci w szkołach rysujące impresje tego, co ich wcześniej spotkało. I tak obok typowych postaci rodziców są też i członkowie ISIS odcinający głowy, mordujący członów rodziny czy innych ludzi. Rysunki przepełnione są czerwienią. Obrazy tragedii, których doświadczyli ci młodzi ludzi, nie opuści ich szybko. Notturno potrafi uwieść pięknymi, choć niepokojącymi obrazami. Ale także porusza, robiąc to w nienachalny sposób.
Kadr z filmu Nowy porządek / fot. materiały prasowe
Kadr z filmu Nowy porządek / fot. materiały prasowe
Kolejnym politycznie zaangażowanym filmiem był Nowy porządek (Nuevo orden) w reżyserii Michela Franco. Twórca zabiera nas do Meksyku w niedalekiej przyszłości. Akcja rozgrywa się podczas ślubu bogatej mieszczańskiej rodziny, w czasie gdy w mieście któryś dzień z rzędu trwają zamieszki grup domagających się równości społecznej. Armii, która ma pomóc w pilnowaniu porządku, nigdzie nie widać. Szybko impreza weselna przeradza się w krwawą jatkę, kiedy demonstranci dostają się do luksusowego domu. Poważny i momentami brutalny film nie tylko mówi o obecnych w Ameryce łacińskiej porwaniach dla okupów, przemocy i wszechobecnej broni, ale również ostrzega przed manipulacja takimi społecznymi wydawałoby się akcjami, których efekty służyć mogą innym do osiągnięcia swoich celów. Równie mocno zaangażowany we współczesne sprawy polityczne był And Tomorrow The Entire Word niemieckiej reżyserki Julii Von Heinz. Jest to historia młodej studentki prawa Luisy, która dołącza do antyfaszystowskiej organizacji. Dziewczyna szybko dochodzi do wniosku, że pokojowe protesty i rozklejanie płatków nie są w stanie przynieść takich efektów jak sięganie po bardziej brutalne środki walki z neo-nazistami. Znajduje bratnią duszę w Alfie i Lenorze, z którymi podejmuje coraz śmielsze akcje, tracąc zainteresowanie studiami i byłą grupą przyjaciół.  Film dość topornie, ale skutecznie pyta o moralne granice walki o swoje racje i sprzeciwianie się rasistowskim i ksenofobicznym poglądom. Grająca główną rolę aktorka jest najmocniejszym atutem tej produkcji. https://www.youtube.com/watch?v=dVP7PNRx8Mw Na koniec o jeszcze jednym filmie, o którym mówiło się w Wenecji od samego początku. Premiera Nomadland Chole Zhao (Jeździec, a niedługo Eternals) była wydarzeniem wyjątkowym nie tylko ze względu na reżyserkę czy Frances McDormand w roli głównej. Otóż światowa, uroczysta premiera tego filmu odbyła się równocześnie w Wenecji i w trwającym w tym samym czasie Festiwalu Filmowym w Toronto, cementując jeszcze bardziej solidarność festiwali w obliczu kryzysu spowodowanego pandemią. A sam film jest również wart uwagi, bo to znakomite kino, portretujące współczesną Amerykę, pokazujące przemiany społeczne, jakie zachodzą tam w ostatnich latach. Fern (McDormand) mieszka w vanie przerobionym na dom na kółkach, przenosząc się z miejsca na miejsce, tam, gdzie akurat jest praca. Czy będzie to Amazon w okresie świąt Bożego Narodzenia, mycie toalet w Parkach Narodowych czy sprzątanie w restauracji, kobieta nie boi się żadnej pracy. I trochę nie ma wyboru, bo jej miasto ostatnio zniknęło z mapy Ameryki, po tym jak jedyny pracodawca zamknął swoją działalność. Fern poznaję całą gromadę ludzi takich jak ona: seniorów i emerytów, którzy zmuszeni są wieść podobny tryb życia. Albo pozbawieni pomocy państwa, albo ze śladową pensją, w ten sposób mogą egzystować i realizować swoje marzenia, podróżując po kraju. Ta grupa nomadów to współcześni pionierzy, zmuszeni do wędrówek przez dyktaturę dolara. Zhao w swoim filmie oddaje tym ludziom hołd, pokazując ich pełnych godności, głodnych życia, samowystarczalnych i pełnych energii. Łącząc fabułę z niemal dokumentalnymi obserwacjami, lokuje ten film bardzo blisko rzeczywistości. No i McDormand, ze ściętymi krótko siwiejącymi włosami i naznaczoną zmarszczkami, ale uśmiechnięta i pełną nadziei twarzą, kreują jedną z niezapomnianych ról. Warto wspomnieć o jeszcze jednym polskim akcencie w filmach walczących o Złotego Lwa. Otóż ni z tego, ni z owego, w Laila In Haifa Izraelczyka Amosa Gitaia pojawia się Andrzej Seweryn, grający miedzynarodowego kolekcjonera sztuki i imieniu Andrew. Nasz aktor dość szybko i niejasno znika z fabuły, która już sama w sobie jest wystarczająco zagmatwana. Ten dość pretensjonalny i trudny w zrozumieniu film, który ma być przedstawieniem dość skomplikowanej relacji pomiędzy Izraelitami i Palestyńczykami w Haifie, to jeden ze słabszych punków tegorocznej selekcji. Nie zachwycił mnie również wystudiowany, kostiumowy dramat szpiegowski The Wife of a Spy Kiyoshiego Kurosawy, w którym napięcia było jak na lekarstwo, ani azerbejdżański In Between Dying, w którym dawkę patosu i pretensjonalności ledwo równoważył czarny humor. Włoski Siostry Macaluso Emmy Dante, oparty na sztuce teatralnej, mimo znakomitego otwarcia, irytowały na siłę wciskaną symboliką, balansując niepotrzebnie na granicy kiczu.

Konkurs Orizzonti

W tej pobocznej do konkursu głównego sekcji pisałem już o Jabłkach, debiucie reżyserskim Christosa Nikou, współprodukowanym przed Polski Instytut Filmowy. Teraz pora dwa tytuły o międzynarodowym potencjale.
Kadr z filmu Mainstream / fot. materiały prasowe
Kadr z filmu Mainstream / fot. materiały prasowe
Mainstream, drugi film wnuczki Francisa Forda Coppoli - Gii - bierze pod lupę media społecznościowe z naciskiem na byciem sławnym na YouTubie. Reżyserka podejmuje dyskusję o tym, jak łatwo wylansować “fałszywego proroka”, a potem ulec czarowi popularności próbując rozsadzić system od środka. Film ma dość wyrazisty i interesujący styl wizualny, miesza obrazy z społecznościowych z emotkami i dźwiękami aplikacji. Ale najmocniejszą stroną produkcji jest Andrew Garfield tworzący kolejną - po znakomitej roli w Tajemnicy Silver Lake - niejednoznaczną, szaloną i genialną postać, która potrafi być czuła i czarująca, by za chwilę wskoczyć na stół i próbować zrobić na niego klocka. Jego magnetyczna siła przejmuje władanie nad obrazem, naśladując niemal to, co dzieje się w fabule tej historii.
Kadr z filmu Nowhere Special / fot. materiały prasowe
Kadr z filmu Nowhere Special / fot. materiały prasowe
Na zupełnie odmienny spektrum znajduje się natomiast Nowhere Special - uroczy, wzruszający, łamiący serce film Uberto Pasoliniego. James Norton (Obywatel Jones) gra tutaj ojca samotnie wychowującego czteroletniego chłopca, który staje przed ogromnym dylematem. Ponieważ jest śmiertelnie chory stara się znaleść chłopcu odpowiednią rodzinę zastępczą, która zagwarantuje mu nie tylko odpowiednie warunki, ale i szczerze go pokocha. Jest tu kilka wspaniałych scen pomiędzy Nortonem i młodym aktorem Danielem Lamotem, grającym Michaela, kiedy obaj rozumieją się prawie bez słów. Nie ma tu typowych dla choćby Kena Loacha scen ukazujących bezduszność biurokracji. Tu jest zupełnie inaczej: system wspiera mężczyznę jak można w trudnym wyborze, który zadecyduje o przyszłości jego chłopca. Łzy wzruszenia murowane.

Poza konkursem

Kto nie chciałby na stare lata płacić abonamentu telewizyjnego? Otóż w Wielkiej Brytanii ludzie po 75 roku życia zostali zwolnieni z tego obowiązku. A zasługa w tym niejakiego Kemptona Buntona, który w 1961 skradł z Galerii Narodowej portret autorstwa Goi. Tak, to nie błąd. O tym zdarzeniu, które po latach miało zupełnie inne konsekwencje, opowiada film The Duke. Bo Kempton (w tej roli niezawodny Jim Broadbent) był zagorzałym przeciwnikiem płacenia abonamentu, a jego “kradzież” miała motywację pieniężną: za obraz zapłacili przecież podatnicy 140 tysięcy funtów. I ileż można z tej puli przeznaczyć na abonamenty dla starszych osób! Temat ostatnio powrócił, bo rząd Borisa Johnsona próbuje pozbawić seniorów tego przywileju. W tej pogodnej, momentami bardzo zabawnej brytyjskiej komedii Broadbentowi towarzyszy Helen Mirren w roli jego żony, oraz Fionn Whitehead, Matthew Goode i Anna Maxwell Martin. Tytuł ten zapewne będzie hitem jesieni i powinien zwabić całą rzeszę emerytów z powrotem do kin.
Kadr z filmu The Duke / fot. materiały prasowe
Kadr z filmu The Duke / fot. materiały prasowe
Debiutująca za kamerą aktorka Regina King w One Night In Miami opowiada o legendarnym spotkaniu czterech ikon czarnoskórej Ameryki: Cassius Clay, Malcolm X, Sam Cooke i Jim  Brown rozmawiają o swojej przyszłości i wymieniają się poglądami. Oparty na sztuce teatralnej film tylko momentami zdradza swoje pochodzenie, bo King odwala kawał świetnej roboty używając języka filmowego do pokazania tego wydarzenia. Dobre aktorstwo i aktualna tematyka sprawią, że o filmie dyskutować się będzie przez kolejne miesiące.
Kadr z filmu One Night In Miami / fot. materiały prasowe
Kadr z filmu One Night In Miami / fot. materiały prasowe
Poza konkursem pokazano również najnowszy film najciężej pracującego dokumentalisty, Fredericka Wisemana. Czteroipółgodzinny City Hall to fascynujący portret funkcjonowania ratusza w Bostonie, jednego z najstarszych miast Stanów Zjednoczonych. Od spotkań budżetowych, przez ustalanie szczegółów parady Boston Red Sox, dyskusje o otwieraniu nowego biznesu w biednej dzielnicy, spotkania z weteranami, po wizytę w mieszkaniu, którego właściciel zgłosił obecność szczurów. Fascynujący portret wielu złożonych procesów, z którymi borykać się musi burmistrz i jego ludzie w tak wielkim mieście. Wiseman i jego filmy jednych usypia, drugich fascynuje. Ja, po znakomitym National Gallery, należę do tej drugiej grupy. I na koniec pewne kuriozum, które lepiej by nie powstało. Run Hide Fight to film akcji opowiadający o strzelaninie w amerykańskim liceum, w którym jedna z ofiar bierze sprawy w swoje ręce, ratuje wielu rówieśników i rozprawia się z oprawcami grożącymi zamordowaniem zgromadzonych w stołówce zakładników. Gdyby tylko Chuck Norris ją zobaczył, byłby z niej dumny…. Dziewczyna jest córką weterana wojennego, a jej mama dopinguje ją zza grobu, pojawiając się w kluczowych momentach. Szkodliwy, obrzydliwy film, gloryfikujący przemoc i potrzebę posiadania broni. Kino klasy B udające, że ma dobre intencje. Śmieć, którego należy unikać. W sobotę 12 września poznamy laureatów 77. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji. Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe
Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Dziennikarz filmowy i kulturalny, miłośnik kina i festiwali filmowych, obecnie mieszka w Londynie. Autor bloga "Film jak sen".

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.