Historia życia Marii Callas to niezwykle intrygujący materiał, który niejednokrotnie inspirował twórców filmowych. Urodzona 2 grudnia 1923 roku w Nowym Jorku córka greckich emigrantów, jedna z najbardziej rozpoznawalnych i wpływowych śpiewaczek operowych w historii, znana ze swojego burzliwego życia prywatnego diva. Mnogość wątków, w które można się zagłębić i zbadać oraz niesamowity talent kuszą i inspirują. Pablo Larraín również nie pozostał obojętny urokowi Marii Callas i dał się wciągnąć w blichtr jej szalonego życia.
Nie jest to pierwsze dzieło biograficzne tego reżysera. W swojej filmografii ma już Jackie z Natalie Portman w tytułowej roli i Spencer – z Kristen Stewart. Obie produkcje podążają za kultowymi bohaterkami historii, które zmagają się z ogromnymi problemami. Jackie pozwala nam przyglądać się żonie prezydenta, która dopiero co była świadkiem morderstwa ukochanego. Spencer natomiast uchyla nam rąbka tajemnicy i pokazuje moment, w którym księżna Diana zdecydowała się na rozwód z księciem Karolem. Zwieńczeniem trylogii tragicznych kobiet staje się Maria Callas.
fot. kadr z filmu Maria Callas
Operową divę poznajemy na tydzień przed jej śmiercią i od tej pory towarzyszymy jej przez wszystkie siedem dni. Kobieta ma ogromne problemy z prawidłowym funkcjonowaniem, jest uzależniona od leków, walczy ze swoim organizmem, nie mogąc się pogodzić, że jej niegdyś anielski głos, odmawia posłuszeństwa. Miota się po własnym domu, nie może znaleźć dla siebie miejsca. Ten przykry widok staje się codziennością dla jej towarzyszy niedoli – gospodyni Bruny Lupoli i lokaja Ferrucciego Mezzadrianiego. Zależy im na dobru Callas, jednak wszystkie próby pomocy śpiewaczce kończą się niepowodzeniem. Diva stara się jeszcze pracować nad swoim głosem, chodzi na zajęcia z pianistą, ale halucynacje i ciągłe powroty wspomnień utrudniają codzienne ćwiczenia. W końcu siódmego dnia dzieje się najgorsze – Maria Callas umiera w swoim mieszkaniu.
Nie będąc fanką Jackie czy Spencer, postanowiłam zobaczyć najnowszy film Pabla Larraína z otwartym umysłem. Okoliczności temu sprzyjały. Pełna sala, festiwal filmowy. Seans okazał się jednak kolejnym rozczarowaniem. Ta produkcja, jak i dwie poprzednie, mają bardzo charakterystyczny styl. Ciepłe kolory, rozmycia, niemal efemeryczna atmosfera. Momentami nie jesteśmy pewni czy bohaterki naprawdę przeżywają konkretny problem, czy dzieje się to tylko w ich umyśle. Maria Callas walczy z uzależnieniem od leków, więc jeszcze trudniej odgadnąć prawdziwość danej sceny. Jedynymi stałymi punktami historii, które przypominają nam, że nie śnimy, są gospodyni i lokaj.
Pomiędzy walką fantazji i faktów, pojawiają się również wspomnienia divy operowej. Wyróżniają się na tle pozostałych fragmentów, ponieważ zastosowano do nich czarno-białą kolorystykę. I choć całokształt może wydawać się intrygujący, szybko okazuje się, że nie ma większego sensu. Dla mnie, jako osoby nieznającej całej historii życia Marii Callas, wstawki z przeszłości były intrygujące. Reżyser niestety nie rozwijał ich, a ja pozostawałam głodna wiedzy. Na przykład pokaz talentu młodej artystki, kiedy śpiewała za pieniądze dla żołnierzy. Chciałam dowiedzieć się więcej, ale temat wspomniano tylko ten jeden raz. Do tego wiele scen, które ciągnęły się w nieskończoność. Niezwykle nużący i męczący wybór.
fot. kadr z filmu Maria Callas
Miałam też problem z nawiązaniem emocjonalnej relacji z bohaterką filmu. Angelina Jolie zupełnie nie przekonała mnie jako Maria Callas. Jej gra była płaska, nijaka. Przypominała posąg, a nie żywego człowieka. Przechadzała się jesiennymi alejkami, piła kawę na świeżym powietrzu czy drinki w klimatycznie oświetlonym barze. Piękne ujęcia, bardzo pocztówkowe, ale zupełnie nic nie wnoszące do historii. Gdyby tego było mało, większość wypowiedzi filmowej Marii Callas to wielkie, głębokie myśli, które próbują udawać wartościowe lekcje życiowe dla widzów. Każda trzeźwo myśląca osoba szybko jednak zauważy, że to tylko puste frazesy.
Aspektem filmu, który zawsze mocno skupia moją uwagę, są kostiumy. W tym filmie nie było inaczej. Piękne garnitury, suknie, kapelusze. Maria Callas wygląda zjawiskowo w niemal każdym momencie. Nawet gdy przechadza się po mieszkaniu zaraz po przebudzeniu, ubrana jest w białą, jedwabną koszulę nocną, na którą zarzuciła ażurowy szlafrok z długim trenem. Jackie i Spencer też zachwycają kostiumami, więc chociaż mój głód idealnej garderoby został zaspokojony.
Maria Callas była wielką artystką, widać, że ten film stara się dorównać jej wielkości. Mocno poetycki, oderwany od rzeczywistości, gubi się we własnych pomysłach i zamiast zachwycać, nuży. Trylogia smutnych kobiet dobiega końca. Co będzie dalej? Może reżyser znajdzie nowe ofiary i do swojej rękawicy nieskończoności doda kolejne kamienie. Liczę jednak, że do tego nie dojdzie.
Studentka dziennikarstwa, miłośniczka szeroko pojętej popkultury. Fanka filmów Marvela, krwawych horrorów i Szekspira. W wolnej chwili czyta książki, robi zdjęcia i chodzi na koncerty. Od niedawna zapalona widzka dokumentów. Marzy o prowadzeniu zajęć filmowych dla dzieci i młodzieży.