Film otwarcia festiwalu EnergaCamerimage, który bierze udział w konkursie głównym, przecież nie może być zły. I to prawda – zły nie był, ale dobry też nie.
Choć Steve McQueen (nie mylić ze słynnym aktorem XX wieku!) wyreżyserował Wstyd czy Głód, to do licznej publiczności trafił dopiero swoim filmem Zniewolony. 12 Years a Slave. Zekranizowana historia Solomona Northupa opowiadająca o problemie niewolnictwa i segregacji rasowej, zdobyła uznanie nawet Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej, która w 2014 roku nagrodziła produkcję w kategorii Najlepszy film. W ciągu ostatnich kilku lat otrzymaliśmy od McQueena dwa dokumenty, jednak w tym roku powrócił on fabularnie z filmem wojennym, Blitz. Z perspektywy filmowej temat wojny był, jest i zawsze będzie na topie – jest to dość łatwy sposób na poruszenie widza. Łatwy, o ile naszą „bohaterkę” dobrze się przedstawi. Wydaje mi się, że niestety McQueen miał z tym problem. Wojna przez niego ukazana jest za bardzo disneyowska, a opowieść na tyle abstrakcyjna, że trudno w nią uwierzyć. Mnie to ani nie kupiło, ani zbytnio nie poruszyło.
Londyn, lata 40. poprzedniego wieku – środek II wojny światowej. Poznajemy Ritę, która wraz ze swoim ojcem stara się wychować 9-letniego syna, George’a. Chłopiec ze względu na swój kolor skóry odbiegający od większości Brytyjczyków nigdy nie miał łatwo. A teraz z powodu ciągłych nalotów i bombardowań zostaje ewakuowany ze swojego rodzinnego miasta. George nie jest w stanie pogodzić się z nową sytuacją – postanawia wyskoczyć z pociągu, aby wrócić do Londynu na własną rękę. I tu zaczyna się jego przygoda niczym wspomnienia Jamala z filmu Slumdog. Milioner z ulicy. Różnica polega na tym, że w tym drugim umowa widz-twórca działa, z kolei w Blitz– nie. Dziewięciolatek stale wpada z deszczu pod rynnę, a ostatecznie i tak pozostaje suchy. Nie jestem socjopatką – nie życzyłam mu źle, jednak z każdą kolejną ucieczką (dosłownie ucieczką!) od tarapatów powstrzymywałam się od przewracania oczami.
Na zajęciach w szkole filmowej ciągle jest nam powtarzane, że dobry film to przede wszystkim bohater z konfliktem, wobec którego coś czujemy – sympatię, nienawiść, współczucie. W Blitz tego właśnie brakowało. Ani George, ani Rita nie wzbudzali we mnie żadnych uczuć, pomimo początkowego zainteresowania zarówno historią, jak i postaciami. Byłam zaintrygowana od pierwszej sceny, której udało się mnie złapać, potem naprawdę chciałam wiedzieć co dalej. Ale dalej był już schemat i monotonność. Nie da się ukryć, że produkcja nadrabia świetnymi zdjęciami – aż dziwi mnie fakt, że Apple Studios, postawiło od razu na swój streaming, gdyż na mniejszych ekranach nie otrzymamy takiego efektu, co podczas seansu na sali kinowej. Muzyka skomponowana przez Hansa Zimmera jest dobra jak zawsze, jednak nawet to nie powoduje, że chciałabym kiedykolwiek do tego filmu powrócić.
Jak już pisałam wyżej – Blitz nie jest ani dobrym filmem, ani złym. On po prostu jest. Trochę efekciarski, a trochę rozczarowujący. Najbardziej jest mi szkoda Saoirse Ronan, która robi wszystko, co w jej mocy, aby ożywić swoją bohaterkę, jednak „z pustego to i Salomon nie naleje”. Co prawda filmem Zniewolony. 12 Years a Slave. również nie byłam aż tak zachwycona jak Amerykańska Akademia, ale tutaj ocena spada jeszcze niżej. Drogi Stevie McQueen, mam jednak nadzieję, że jeszcze kiedyś się polubimy.
Zakochana w filmach i muzyce, a także ich połączeniu w postaci musicali. Pierwszą część Harry'ego Pottera oglądała prawdopodobnie, zanim nauczyła się mówić. Typowy geek, którego mieszkanie pełne jest figurek, plakatów kinowych i płyt CD.