Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Kino Świat

Diuna: Część druga - recenzja filmu! Diuna, na którą czekaliśmy

Autor: Łukasz Kołakowski
24 maja 2024
Diuna: Część druga - recenzja filmu! Diuna, na którą czekaliśmy

Szczególnie z poziomu recenzenta działającego w Polsce muszę przyznać, że okrutnie się pomyliłem. Choć znałem cały hype na Diunę z 2021 roku, do końca twierdziłem, że to się komercyjnie nie jest w stanie udać. Przebicie 400 mln USD to oczywiście nie jest wynik godny największych hitów, nie jest jednak tak, że można to uznać za totalną porażkę. Mając na uwadze trudny, w dużej mierze jeszcze pandemiczny rok można powiedzieć, że film Villeneuve’a się jednak obronił. 

Diuna: Część druga jest już dostępna na 4K UHD™, Blu-ray™, DVD oraz w limitowanych wydaniach 4K UHD Steelbook i Blu-ray™ Steelbook, a także w wydaniach Diuna. Kolekcja 2 filmów na Blu-ray™ i DVD!

Sytuacja w naszym kraju wyglądała już zgoła inaczej. Dlatego też m.in. ja, twierdzący, że jak Herbert to raczej ten od Pana Cogito, musiałem robić duży update do wszystkich komentarzy odnoszących się do tego filmu. Na Diunę poszło ponad milion ludzi, a film załapał się do top 3 polskiego box office (odliczając niepublikowane w zestawieniach filmy UIP, czego za bardzo robić nie można, bo mieli oni parszywego Spider mana: Bez drogi do domu). Oprócz tych wyników i sześciu Oscarów na koncie film miał jednak to, czego można zazdrościć mu chyba dużo bardziej. Grupę naprawdę oddanych fanów, bo wtedy narodzili się Diuniarze, skłonni bronić opowieści z Arrakis do ostatniego tchnienia klawiatur w internetowych bojach. Cały czas mając w pamięci ten film, jak i robiąc sobie seans przypominający dzień przed dwójką trudno było mi uznać go za spełniony. Na szczęście, Częśc druga to już coś, na co ataków nie trzeba będzie zbytnio odpierać. To bowiem dokładnie taki film, na jaki czekałem dwa i pół roku temu. 

Najważniejsze, co zrobił tutaj reżyser, to zlikwidowanie chłodu, jaki towarzyszył właściwie całemu seansowi jedynki. Choć to film wielki, piękny i zachęcający do grzebania w kontekstach, emocjonalnie był raczej lodowaty i wydawał się stanowić trailer do czegoś większego. Jasne, korzystał tylko z połowy książki, jednak trudno było wejść w ten świat w pełni i emocjonować się nim tak, jak chciałby scenariusz. Dlatego też, bez zbędnego przedłużania, od razu wracamy do sytuacji Paula, który po wydarzeniach z pierwszej części trafia w szeregi Fremenów. Choć od początku są oni wobec niego nieufni, szansę widzą w wyjątkowości, której dowody systematycznie stara się dostarczać. Obok niego cały czas kręci się ta, która przeczekała jedynkę jeśli chodzi o pełnoprawną rolę, czyli Zendaya, która stara się zawiązać relację uczuciową. Wejście w nowe społeczeństwo stanowi istotę całego filmu, bo Paul musi się z nimi zrosnąć właściwie w każdej przestrzeni życia. Nie tylko po to, żeby spełnić swoją misję, ale przede wszystkich aby przetrwać. A zagrożenia cały czas się piętrzą. 

fot. materiały prasowe Warner Bros. 

Bardzo ważna była na kartach powieści polityka i tu nie jest inaczej. To przy okazji istne pole minowe, które scenariusz ma do przejścia, co na szczęście mu się udaje. Harkonnenowie, którzy terroryzują Arrakis, mają na uwadze zarówno względy społeczne, jak i religijne czy ekonomiczne, a wszystkie odpowiednio wybrzmiewają. Każda z postaci ma na tym stole różne, naprawdę dobre talie kart, które dokładane w odpowiednim momencie tworzą seans, który mimo potężnego metrażu wydaje się nawet odrobinę za krótki (!) a w każdej chwili maksymalnie interesujący. Nie ma mowy o wytracaniu napięcia, niepotrzebnych scenach czy wprowadzanych na siłę gwiazdach. To ogromna siła tekstu Villeneuve’a i Johna Spaihtsa. Nie było to oczywiste szczególnie przy tym drugim nazwisku. Podpisywał on nim bowiem wcześniej znacznie mniej skomplikowane, a mające mimo to duże problemy scenariusze Pasażerów czy Prometeusza. 

Zobacz również: Argylle - Tajny szpieg nowym eksperymentem twórcy Kingsman. Gatunkowe niestrawności

Na wsparcie scenariuszowi idzie cała realizacja, bo nie byłoby piorunującego efektu bez tego, jak dużo udało się w świecie wykreowanym przez Herberta pokazać. Nie jest to film, który stawia wyłącznie na historię. Świat przedstawiony jest niesamowicie intrygujący, porywa swoją tajemniczością, a w wielu aspektach staje się pełnoprawnym bohaterem. Arrakis jest piękne, kadrowane z odpowiednim majestatem i przekonaniem o wyjątkowości. Do tego dodajmy sceny batalistyczne, których tym razem jest sporo więcej, zarówno w tej małej, jak i szerszej skali. Duch wojny unoszącej się w powietrzu, że wszystkimi aspektami jej grozy, tego filmu nie opuszcza. 

fot. materiały prasowe Warner Bros. 

Oprócz wszystkich bohaterów, których już znamy, mamy okazję śledzić wprowadzenie kilku nowych. Jako że, tak jak wspomniałem wcześniej, Diuna: Część druga opiera się na dużo bardziej kompletnym scenariuszu, miejsca na relacje też jest dużo więcej. Od początku poznajemy córkę Imperatora, graną przez Florence Pugh wraz z samym ojcem, Christopherem Walkenem, z biegiem fabuły ujawniają się też bezbłędnie dodani Feyd-Rautha, czyli Austin Elvis Butler czy bohaterka najnowszego newsa, która po prostu uświetniła londyńską premierę filmu, Anya Taylor-Joy, w roli na razie małej, ale piekielnie ważnej. To ona wyjdzie w następnych powrotach na Arrakis wyjdzie na pierwszy plan. Na pewno temu filmowi nie zaszkodzi. 

Zobacz również: Akademia Pana Kleksa - recenzja filmu! Bajka niczyja

Dźwigać to jednak musi w głównej mierze Timothée Chalamet, dosłownie i w przenośni, bo przy całej wielowątkowości film nie zapomina, że to głównie jego historia. I jak pod większością mieszanych uczuć, jakie można w stosunku do niego, także po pierwszej części mieć, raczej się podpisuje, tak tu udaje mu się wyjść z twarzą z głównej roli. Paul w jego wykonaniu z biegiem seansu zaczyna zarażać siebie i widzów coraz większą charyzmą, przechodząc drogę od młodego, kierowanego zemstą chłopca szukającego miejsca w świecie do wybrańca z prawdziwego zdarzenia. Zarówno wszystkie wątpliwości, jak i wszechobecne poczucie zagrożenia jesteśmy w stanie wyczytać z jego twarzy. W momencie gdy dwójka na dobre rozgości się w świadomości widzów, seria będzie mieć twarz, na jaką zasługuje. 

fot. materiały prasowe Warner Bros. 

Wspomniałem gdzieś wcześniej, że mimo 165 minut seansu film wydaje się nieco za krótki, a uwaga ta tyczy się głównie finałowego aktu. Historia, gdy ma już kulminację na horyzoncie, rozwiązuje się trochę zbyt szybko i może się wydawać, że kilka minut więcej i charakterystyczne dla tego seansu, jak i wcześniejszych filmów Villeneuve’a spowolnienie dobrze by jej zrobiło. Więcej mankamentów trudno znaleźć, co nasuwa jednoznaczny wniosek, że Diuna: Część druga to rewelacyjny seans. Wewnętrzny niepokój, szczególnie po nie do końca spełnionym pierwszym filmie, kazał mi nieco zbastować z oczekiwaniami. Wiara w Denisa Villeneuve’a wciąż była w braci kinofilskiej wielka i sequel, tak jak pierwsza część, znajdował się na szczytach list najbardziej oczekiwanych filmów roku. Choć pełnoprawny produkt dostaliśmy według mnie z opóźnieniem, to warto było czekać. .

 

Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.