Tydzień temu premierę miał film (a w zasadzie nagranie ślubne) Friz & Wersow. Miłość w czasach online, o którym pisaliśmy tutaj. Historia Friza i Weroniki nie porwała ani nas, ani pozostałych widzów. Mój redakcyjny kolega wystawił ocenę 10/100, co zdarza się niezwykle rzadko. Reżyser krytykowanego dokumentu powrócił dość szybko, bo po tygodniu, z kolejną influencerską produkcją. Loterie influencerów. Genialny biznes czy przekręt? nie jest kolejnym filmem na zasadzie „Z kamerą u…”. Przynajmniej ma konkretny temat, o którym stara się opowiedzieć. No i z pozytywów – to by chyba było na tyle…
Krystian Kuczkowski, dość długo związany z TVP, jako reżyser filmowy zaczynał nie najgorszymi dokumentami o Krzysztofie Krawczyku, Maryli Rodowicz czy Ani Przybylskiej. To filmy o znanych polskich artystach, które twoja babcia obejrzy wieczorem w telewizji. Może i nawet pochwali, a z sentymentu zakręci jej się łezka w oku. Produkcje nie były szkodliwe, ale zapewne nie były też zbyt dochodowe. W końcu Kuczkowski zainteresował się tymi, których całe życie jest nastawione na zysk – influencerami. Budda czy Julia Żugaj mają mnóstwo młodych fanów. Jest pewna widownia, to i pieniądze pewne. Przynajmniej tak sądzę, bo innego sensownego wyjaśnienia powstawania takich produkcji nie widzę.
Pierwszy film o Kamilu Labuddzie, występującym pod pseudonimem Budda, powstał rok temu. Za reżyserię Budda. Dzieciak '98 odpowiadali Kuczkowski oraz sam youtuber, którego produkcja dotyczyła. Historia influencera, która miała podbić jego popularność i dać prezent jego fanom (oczywiście za pieniądze) doczekała się co prawda pięciu nominacji do Wężów, ale również zarobiła ponad 3 miliony złotych. Budda został przedstawiony w najlepszym świetle jako osoba, która powinna inspirować młodych widzów.
I tu pojawia się mój pierwszy główny zarzut wobec Loterii influencerów. Nazwa sugeruje, że film przyjrzy się różnym loteriom, których w ciągu ostatnich kilku lat trochę na polskich YouTubie było. Nic bardziej mylnego. Zdecydowana większość filmu dotyczy jednej loterii – tej zorganizowanej przez Buddę, która zakończyła się zatrzymaniem organizatorów przez CBŚP. Kuczkowski najpierw tworzy dokument wychwalający popularnego influencera, a rok później robi „zupełnie obiektywny”, który według dystrybutora „rzuca nowe światło” na najgłośniejszą aferę tego samego internetowego celebryty. Ze strony twórcy jest to niezwykła wiara w swoich własnych widzów – a konkretnie w ich głupotę i naiwność. Co, mam nadzieję, okaże się zgubne.
Odnośnie samego tematu – uważam, że film dokumentalny o loteriach influencerów miał prawo się udać, bo jest to potencjalnie ciekawe. Warto ten wątek wziąć pod lupę, ale na pewno nie w momencie, gdy sprawa w pełni się jeszcze nie zakończyła, a za materiał odpowiada osoba, która z dziennikarstwem śledczym nie ma zbyt wiele wspólnego. Ale nie żyjemy w świecie idealnym, więc dostajemy: dziesięć razy pokazane nagranie z aresztowania Buddy, wypowiedzi eksperta ds. hazardu (cokolwiek to znaczy) i połowę filmu zawierającą przepychankę dotyczącą zezwolenia na przeprowadzenie loterii. Jest duża szansa, że w czasie tych prawie 2 godzin seansu usłyszałam słowo „zezwolenie” więcej razy niż przez ostatnie 5 lat.
Co jakiś czas na ekranie pojawiał się też profesor prawa, prawdopodobnie jedyny kojarzony przez target Loterii influencerów – Marcin Matczak, znany przez moje pokolenie jako „tata Maty”. Sama bardzo szanuję Matczaka i jego wiedzę, jednak jego specjalizacja to teoria i filozofia prawa, a nie prawo karne czy administracyjne, więc w filmie jedynie wypowiadał się o tym, jak w ogóle działa prawo. Było to potrzebne jak cały ten dokument, ale przynajmniej to znana twarz, więc musi być. Wisienką na torcie jest chaotyczny montaż, pocięty tak, że naprawdę ciężko się to ogląda. Natomiast z plusów: możemy usłyszeć również wypowiedzi zwycięzców loterii, co daje Loterii influencerów lekki powiew autentyczności.
Chciałabym, żeby to faktycznie był film tak zły, że aż dobry albo chociaż mieścił się w kategorii guilty pleasure, ale niestety tak nie jest. To jest po prostu zła produkcja, którą nazywanie filmem boli mnie jako osobę naprawdę kochającą kino. Dokument jest w stylu youtubowych reportaży, które trwają do godziny. I może gdyby twórca pozostał przy takiej właśnie formie, miałabym względem tej produkcji więcej szacunku. Pewnie bym tego nie obejrzała, ale przynajmniej miałabym świadomość, że film nie stara się być czymś, czym nie jest. A na pewno nie jest utworem wnoszącym cokolwiek do społeczeństwa, który zasługuje na szeroką dystrybucję.
Panie Kuczkowski, zaczął Pan z taką klasą – od Krzysztofa Krawczyka. Może warto wrócić do takich artystów zamiast monetyzować i dawać uwagę celebrytom, którzy dla pieniędzy zrobią wszystko?
Zakochana w filmach i muzyce, a także ich połączeniu w postaci musicali. Pierwszą część Harry'ego Pottera oglądała prawdopodobnie, zanim nauczyła się mówić. Typowy geek, którego mieszkanie pełne jest figurek, plakatów kinowych i płyt CD.