Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Na bank się uda - recenzja polskiego heist movie z weteranami ekranu!

Autor: Łukasz Kołakowski
7 sierpnia 2019

Na bank się uda to kolejny projekt, którego droga na ekran od momentu powstania scenariusza była długa i wyboista. Ktoś go jednak w końcu docenił, w końcu nań postawił, a do tego zebrał obsadę, która mogła zapowiadać, że może nie na bank, ale jednak wyjdzie z tego coś naprawdę ciekawego. Polska komedia kryminalna raczej nie kojarzy się z liczbą tytułów, przy której chcąc pokazać ją dwiema rękami, trzeba będzie liczyć niektóre palce podwójnie, a odkąd w XII wieku drugą cyfrą na kalendarzu stała się jedynka, to pamiętać możemy same mniejsze lub większe traumy. Volta, Trick czy Weekend to pierwsze co przychodzi na myśl. Tutaj jednak wydawało się, iż twórca ma pomysł. Z opisów intryga wygląda na naprawdę ciekawą. A potem oglądasz film i… dalej intryga wygląda na ciekawą tylko z opisów.

Były już w kinie takie motywy, jak to kilku dziadków zbiera się, aby spotkać się na robocie. Tutaj zatrudniono Mariana Dziędziela, Adama Ferencego oraz Lecha Dyblika, żeby napadli na bank. Film zaczyna się od wprowadzenia wątku skutków tego napadu, a nasi trzej muszkieterzy już po kilkunastu minutach są na dywaniku u prokuratora i muszą się tłumaczyć. Każdy przypisuje sobie ten plan doskonały i każdy, w dość okrężny sposób, wyjaśnia jak do tego doszło. Niby napad, ale zaraz zaraz, przecież tu nic nie zginęło. To po co oni tam właściwie byli. Sam opis jak już wspomniałem, jest intrygujący, jednak twórcom brakuje pomysłów, jak ta idea ma się przerodzić w intrygujące ekranowe napięcie. Naszych trzech bandytów w wieku poprodukcyjnym mogłoby stanowić zgraną i uzupełniającą się gromadkę, ale jest ich tu zdecydowanie za mało. Pół jednak biedy w tym, że za mało jest ich, gorzej, że mało jest ich charakteru. Film miałem okazję zobaczyć na oficjalnej premierze. Tam udało nam się również porozmawiać chwilę z odtwórcami głównych ról. Zadając im pytanie, co wnoszą do zespołu, odpowiadali dość wymijająco. Po seansie jednak stwierdzam, że w sumie nie dziwie się im, bo też nie wiedziałbym co powiedzieć. Każdy z gromadki ma jakieś motywacje, jednak film zapomina, po co powinien nadać sobie drugie dno i wyjaśnić takie, a nie inne postępowanie swoich bohaterów. Nie tylko, żeby było, ale przede wszystkim, żeby odznaczało się na ich postępowaniu, dało wyraźne piętno. Tutaj tego niestety nie ma.

Zobacz również: W deszczowy dzień w Nowym Jorku – recenzja filmu Woody Allena

Nie ma też wartkiej i napiętej akcji, jakiej powinny dostarczać te fragmenty, w których widzimy realizację planu. Nie, żeby ten plan był wcześniej jakoś przejrzyście nakreślony, ale jednak łatwiej by się go obserwowało, gdyby rzeczywiście był poparty dynamicznymi akcjami. A tutaj jest tego chwila, w dodatku cały czas oparta o absurdalną dziurę w sejfie, do której można dostać się bez problemu z miejskiego kanału. Wiem, że film kilka razy wspomina, że konstrukcja ta pamięta pewnie rozbiory, jednak nawet tamci inżynierowie mogliby się obrazić. Dalej nie pójdę, bo spoilery, jednak ta dziuraw podłodze nie dała o sobie zapomnieć. Często pojawia się w debacie o tym filmie wątek wielopokoleniowej obsady. Na górze na plakacie stoją weterani, z boku patrzy na nich Maciej Stuhr, a pod spodem mamy już młodą gwardię. Fabularnie jest ona ważniejsza, jednak pod względem charyzmy i wywalczenia sympatii widza równie niedomaga. Józef Pawłowski i jego bohater jest najważniejszy. Przy okazji jest też, wydawałoby się, jedyną postacią, która czuje stawkę tej gry i którego dotyczy ona najmocniej w czasie rzeczywistym. Narracyjnie film ten bowiem za bardzo brnie według mnie w przeszłość, kreśląc bardziej wyraźnie retrospekcje, niż akcję teraźniejszą. To też w trzymaniu tempa nie pomaga.

Zobacz również: Disney szykuje reboot Kevina samego w domu!

Gdy film już się kończy, w pamięci pozostaje chwytliwa i naprawdę dobra piosenka Mroza, promująca Na bank się uda. Gdyby cały trzymał jej poziom, moglibyśmy z tego mieć rzecz z półki może nie Vabanku, ale takiego Vinci już jak najbardziej. Z tym drugim obrazem łączy go jednak tylko Kraków i postać Marian Dziędziela. Gdy kradli Damę z gronostajem, rzucił tylko kilka słów po śląsku i sprzedał bohaterom akcji dynamit. Tutaj w sumie, mimo szumnych zapowiedzi, wcale nie zrobił wiele więcej.

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.