To, co wyróżnia Cronos: The New Dawn od pierwszych minut, to ciężki, duszny klimat. Gra zabiera nas do Nowej Huty, dzielnicy Krakowa, gdzie świat zdewastowała tajemnicza “Zmiana”, która zatrzymała czas za komuny, czyli w Polsce lat 80. XX wieku. Widzimy znajome blokowiska, zakłady przemysłowe i brutalistyczne budynki, tylko że oświetlone w sposób, który sprawia, że nawet znajomy kiosk „Ruchu” nie potrzebuje już odpowiedzi na żadne pytania. Nawet to, gdzie Pani z kiosku chodzi na stronę. Łapiąc nieco powagi, urodziłem się w latach 90. XX wieku, więc nie było już Towarzyszy, ale ich twory i utwory były na każdym kroku. Odtworzone detale takie jak blokowiska, piwnice z dykty, wiaty śmietnikowe, witryny sklepów, poobdzierane piłki, boazeria czy meblościanki potrafią złapać za gardło. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że jakaś część graczy, nawet z Polski, poczuje obrzydzenie, ale hej, bardziej wczujesz się w klimat gry. Osobiście bardzo doceniam to otoczenie, bo Bloober Team wykorzystał je nie po raz pierwszy, aby pokazać mroczną stronę ludzi i siedzące w nich demony. Kolejny raz czerwone barwy zbierają tantiemy za swoją twórczość na pokoleniu naszych rodziców.
Oprawa audiowizualna sprawia, że ten świat żyje – słychać trzaski neonów, echa kroków w pustych halach i jęki Osieroconych, czyli stworów ze świata Cronosa. Muzyka balansuje między ambientem, a industrialnym zgrzytem, dodając każdej scenie dodatkowego ciężaru. Mam wrażenie, że Arkadiusz Reikowski, czyli twórca muzyki do gry, chciał jednocześnie spleść ze sobą klimat znany z produkcji Kojimy, Cyberpunk 2077 przy zachowaniu elektronicznych klimatów lat 80. XX wieku. Oprawa muzyczna, zaraz po PRLowskim obrazie, stanowi trzon klimatu tej produkcji, bez dwóch zdań.
Rozgrywka w dużej mierze polega na eksploracji dwóch światów – przyszłości pełnej wynaturzeń i przeszłości, gdzie szukamy osób kluczowych dla fabuły. Z perspektywy TPP przemierzamy pustkowia, walczymy i… walka potrafi dać w kość. Na początku system starć bywa męczący – animacje wydają się sztywne, a sterowanie wymaga przyzwyczajenia. Bez kilku podstawowych ulepszeń, mam wrażenie, że to starcie z padem, a nie z potworami z gry. Jednak im dalej, tym lepiej. Zaczynają pojawiać się nowe bronie, a taktyka oparta na podpalaniu trupów, by nie dać potworom ewoluować, wnosi świeżość i poczucie nieustannej presji. W końcu nic tak nie buduje klimatu, jak świadomość, że każde ciało na ziemi może za chwilę stać się jeszcze groźniejszym przeciwnikiem. Innymi słowy, gdybym chciał pograć w rzut padem w telewizor, odpaliłbym souslike, a nie survival horror.
Koniec końców, otrzymujemy nieskomplikowany jednak satysfakacjonujący sposób rozgrywki, który przypomina mi takie tytuły jak The Last of Us, Days Gone i inne, gdzie z kilku podstawowych materiałów tworzymy użyteczne przedmioty. Zawsze uważałem to za największą zaletę klasyka od studia Sony. Podsumuję tę część moim spostrzeżeniem. Wydaje mi się, że zespół z Krakowa celowo powyciągał najlepsze rzeczy ze znanych nam tytułów, a powstała mikstura to właśnie Cronos: The New Dawn. Czy to dobrze? Jeszcze jak!
Cronos: The New Dawn opowiada historię Podróżniczki, która pracuje dla tajemniczego Kolektywu i szuka wyrw czasoprzestrzennych prowadzących do Polski z lat 80. Brzmi jak dziwny miks Stalkera, Control i Silent Hilla, jednak tutaj to po prostu gra świetnie. W Nowym Świcie (inspirowanym Nową Hutą) musimy odnaleźć zaginione osoby, zdobyć ich esencję przy pomocy narzędzia zwanego Żniwiarzem i sprowadzić je do przyszłości. Fabuła wciąga, jest mocno osadzona w klimacie PRL-u, ale nie unika potknięć – kilka nielogiczności potrafi wybić z rytmu. Na szczęście całość nadrabia atmosferą i świetnie napisanymi dialogami. Cała historia połączona z wykreowanym przez Bloober Team światem komponuje się idealnie. Uruchomiłem grę i już po kilku kliknięciach Cronos miał moją pełną uwagę, którą przerwał komunikat telefonu o sugestii położenia się spać. Środek tygodnia to nie jest odpowiednia pora na zarywanie nocek, dlatego skończyłem zaraz przed świtem.
Niewątpliwie czasy komuny były bardzo specyficzne. Jedni wspominają je z ogromnym obrzydzeniem, inni traktują je jako element historii, a jeszcze inni zanurzają się nostalgii. Niepodważalny jest jednak fakt, iż większość skupiała się na swoim własnym interesie i gdy tylko ktoś nieznany wtykał nos w nie swoje sprawy, otrzymywał odpowiedź z nawiązką lub donosem do władz. Spora część społeczeństwa wolała zakłóć czy podrzucić kłodę pod nogę niż okazać zainteresowanie drugiemu człowiekowi. Klimat ten, a dokładniej jako mroczną stronę wepchnięto do tego świata, dopchano butem i zamknięto na cztery spusty. Spotykamy się z nim na każdym kroku, w rozrzuconych listach, nagraniach i notatkach. Definiuje on większość spraw w tym świecie, ale też stanowi platformę na której opowiedziano całą fabułę. W jakimś stopniu to część naszej historii, a zawsze wychodziłem z założenia, ze gatunek horroru powstał przede wszystkim po to, aby opowiadać historie, które nie są przyswajalne w żadnym innym otoczeniu.
Modele i skrupulatne odwzorowanie przedmiotów ze schyłku komuny w Polsce zasługują na pochwałę. Czy nam się to podoba czy nie, to wszystko budowało kiedyś kulturę naszego kraju, dobrze jest pokazywac to innym krajom.
Bez dwóch zdań, ale nie w taki sposób jak wielu się spodziewa. Mamy oczywiście standardowe jump-scare'y, ale ona są raczej dodatkiem. Gry Bloober Team tworzą mroczną atmosferę, w której zanurzamy się, aby usłyszeć zatrważającą opowieść. Wiele listów czy notatek, o których wspominałem, umiejscowionych w Polsce, potrafi przyprawić o dreszcze i rozbudza wyobraźnię. Im dalej w las tym ciężej, mroczniej i boleśniej. Takie właśnie powinny być horrory, w takim właśnie klimacie snuje się potworne opowieści. Dużo bardziej zadziałały zasiane w mojej wyobraźni historie, które żyją tam do teraz, jak to się mówi rent-free.
Cronos: The New Dawn to kolejny dowód na to, że Bloober Team nie boi się eksperymentów. Klimat PRL-u przeniesiony do survival horroru okazał się strzałem w dziesiątkę, a audiowizualna oprawa to absolutny majstersztyk. Fabuła, mimo kilku potknięć, potrafi wciągnąć na długie godziny i opowiada oryginalną, przytłaczającą historię. Czeka was wyjątkowa podróż – mroczna, ciężka i na długo pozostająca w pamięci. Myślę, że można mówić o kolejnym, wartościowym produkcie "made in Polska". Nawet jeżeli się pomyliłem i gra przejdzie bez echa, uważam, iż warto wspierać rodzimy rynek, szczególnie, gdy osiąga takie sukcesy jak Silent Hill 2 Remake czy poprzednie produkcje takie jak Layers of Fear czy The Medium.
Koniec końców jednak, Bloober Team, nieco za śmiało promuje tę produkcje jako innowacyjny horror. Nie widzę tutaj niczego nowatorskiego w samej grze, poza świetnie napisaną historią. Wszystkie elementy skałdowe Cronos: The New Dawn tworzą grę, która wykorzystuje najlepsze, znane nam motywy, tworząc coś nowego, ale nie jest zdecydowanie świeży podgatunek horroru czy absolutna nowość.
Jednakże, w dzisiejszym świecie coraz mniej oryginalności i kreatywności. Jesteśmy świadkami i często współtwórcami wiecznej, wtórnej [wpisz słowo jakie chcesz]. Cronos: The New Dawn to zdecydowanie oryginalna i odważna produkcja, która ma szansę zaistnieć na topie listy gier z gatunku horroru, ale nie definiuje go na nowo. Kolejny raz Bloober Team udowodniło mi, że mogę im ufać, a robię to już od wielu lat, ponieważ Such is Our Calling!*.
Ilustracja wprowadzająca: materiały prasowe oraz screenshoty z Cronos: The New Dawn
*Such is our calling - maksyma członków Kolektywu ze świata Cronos: The New Dawn
Wielbiciel kina o wszystkim innym niż szarej codzienności, gier oraz szeroko pojętej muzyki. Nie wzgardza nowinkami technologicznymi oraz wyprzedażami w Play Station Store. Gdyby Batman istniał naprawdę, wolałby chodzenie po ścianach i wielką moc, bo z nią przychodzi ...