Świat gry jest surowy i pełen niebezpieczeństw, a gracz musi samodzielnie odkrywać jego tajemnice, bez pomocy interfejsu prowadzącego za rękę. Walki są intensywne, a bez odpowiedniego przygotowania i tworzenia broni z materiałów pozyskanych od potworów, przeżycie staje się niezwykle trudne. To trochę jak z eliksirami i pastami na miecze w Wiedźminie. Muszę przyznać, że to najmocniejsza strona tej produkcji. Jeżeli lubicie minimum pokazywania palcem, a maksimum rozkminy po Waszej stronie, tutaj wyszło naprawdę świetnie. Jedyne o co mógłbym się przyczepić to inteligencja przeciwników, które pozostawiają w wielu przypadkach sporo do życzenia. Jednakże! Im dalej w fabule tym trudniej cokolwiek zdziałać bez odpowiedniego przygotowania. Innymi słowy coś za coś.
Gra osadzona jest w mrocznym, brutalnym świecie przypominającym realia wojny, z domieszką motywów wojny domowej, która tutaj toczy się aż zbyt realnie. Przedstawia najciemniejsze zakamarki ludzkiej natury, dramat i okrucieństwo wojny. Co ciekawe, mimo mrocznego klimatu, gra unika nadmiernej brutalności wizualnej – groza i horror tkwią przede wszystkim w opowiadanej historii. Akcja toczy się w fikcyjnym państwie Hadea, które od lat pogrążone jest w politycznym chaosie. To miejsce surowe, mroczne i pełne napięcia – nie tylko przez wojnę domową, ale też przez niewytłumaczalne zjawiska, które nawiedziły ten kraj. Hadea to państwo totalitarne – granice są szczelnie zamknięte, a władza kontroluje życie obywateli na każdym kroku. Wyjazd za granicę? Surowo zabroniony. Wjazd z zewnątrz? Praktycznie niemożliwy. Oficjalna propaganda mówi o „ochronie narodu”, ale tak naprawdę chodzi o całkowitą izolację. Świat zewnętrzny wie o Hadei niewiele – rząd nie dopuszcza obserwatorów, a media są w pełni kontrolowane. To trochę przypomina skrzyżowanie dawnego ZSRR z dystopią rodem z literatury science fiction.
Na dodatek Hadea zmaga się z pojawieniem się Manifestacji – dziwacznych, groteskowych istot, które zdają się być odbiciem ludzkich emocji i traum. To nie są zwykłe potwory, ale ucieleśnienia koszmarów i gniewu, które zaczęły żyć własnym życiem. Walka z nimi to nie tylko starcie fizyczne, ale też symboliczne – jakby naród zmagał się z własnymi demonami. Wcielasz się w weterana wojennego, który wraca do Hadei, aby odkryć prawdę o swojej przeszłości. To nie jest bohater w stylu „wybawcy świata” – raczej ktoś, kto sam szuka odpowiedzi i musi zmierzyć się zarówno z potworami, jak i z toksycznym systemem, który trzyma kraj w żelaznym uścisku.
Oprawa audiowizualna w Hell is Us to zdecydowanie jeden z najmocniejszych punktów gry. Stworzona na Unreal Engine 5, potrafi zaskoczyć tym, jak świetnie oddaje przestrzeń – kiedy stoisz na drodze w lesie albo na otwartym polu i widzisz góry w oddali, masz wrażenie ogromu i bezkresu świata, mimo że lokacje technicznie są ograniczone. Refleksy i odbicia w wodzie prezentują się fenomenalnie, a wszelkie ciecze wyglądają wręcz fotorealistycznie, co nadaje grze wyjątkowego klimatu. Modele postaci i potworów również robią wrażenie – widać tu przywiązanie do detalu, a całość, choć nie odkrywa koła na nowo, wizualnie stoi na naprawdę wysokim poziomie.
Prolog w Hell is Us to ciekawy zabieg – w pierwszych chwilach masz wrażenie, jakbyś odpalił zupełnie inną grę, co nie jest przypadkiem, bo właśnie ten fragment pełnił wcześniej rolę wersji demonstracyjnej. Zaskakuje zmiana tonu, gdy z tej początkowej sekwencji przechodzimy do właściwej fabuły - nagle świat nabiera ciężaru, a już pierwsze sekundy cutscenki potrafią złapać za gardło i zaintrygować na tyle, że trudno się oderwać. To otwarcie, które działa jak przynęta: pokazuje klimat, podsuwa zagadkę i zostawia gracza z naturalną chęcią sprawdzenia, dokąd ta historia go zaprowadzi.
Nie da się ukryć, że Hell is Us mocno czerpie z Death Stranding. Podobieństwa widać już na pierwszy rzut oka – samotny protagonista przemierzający obce, pustkowia przypominające pejzaże z koszmaru, brak klasycznego HUD-u czy prowadzenia za rękę, a także ogromny nacisk na atmosferę samotności i alienacji. Nawet sposób, w jaki gra zmusza cię do interpretowania otoczenia i samodzielnego odkrywania znaczeń, przypomina filozoficzny ton produkcji Hideo Kojimy. W obu przypadkach nie tyle chodzi o pokonywanie wrogów, co o emocjonalną podróż przez świat – jedną wielką metaforę ludzkiej egzystencji.
Podsumowując – Hell is Us to tytuł, który próbuje łączyć brutalność walki z refleksyjną, niemal filozoficzną narracją. Momentami działa to naprawdę świetnie – surowy klimat, symbolika i projekty potworów potrafią zrobić wrażenie, a eksploracja bez podpowiedzi daje satysfakcję podobną do tej z Death Stranding. Niestety, gra gubi rytm – walka bywa toporna, fabuła zbyt patetyczna, a techniczne niedociągnięcia potrafią wyrwać ze skupienia. To produkcja, która jednych zachwyci odwagą i nastrojem, a innych znudzi lub zirytuje niedoszlifowanymi mechanikami. Jeśli jednak lubisz gry, które nie podają wszystkiego na tacy i zostawiają ci przestrzeń na własną interpretację – w tym piekle znajdziesz coś dla siebie. Mam wrażenie, że cała recenzja była w ogóle bardzo na poważnie, dlatego zostawię Was z czymś od czego nie mogłem oderwać wzroku. Spodnie głównego bohatera sposnorował Decathlon, mam takie same.
Ilustracja wprowadzająca: materiały prasowe oraz screenshoty z Hell is Us
Wielbiciel kina o wszystkim innym niż szarej codzienności, gier oraz szeroko pojętej muzyki. Nie wzgardza nowinkami technologicznymi oraz wyprzedażami w Play Station Store. Gdyby Batman istniał naprawdę, wolałby chodzenie po ścianach i wielką moc, bo z nią przychodzi ...