Live a Live to kolejny przedstawiciel gatunku gier HD-2D wydanych przez Nintendo. Kilka miesięcy temu mięliśmy bowiem okazję zapoznać się z Triangle Strategy, które poza podrasowaną retro grafiką prezentowało równię świetną i złożoną historię. Tym razem jednak nie mamy do czynienia z oryginalną historią, a z remakem tytułu wydanego pierwotnie w 1994 roku. Czy takie remaki na „pół gwizdka” mają sens?
28 lat minęło jak jeden dzień
Mówiąc na „pół gwizdka” w kontekście recenzowanego
Live A Live nie mam na myśli, że twórcy nie przyłożyli się do swojej pracy – co to, to nie. Gra prezentuje się ślicznie i traktuje oryginał z wielkim szacunkiem. Chodzi o to, że Square Enix nie zdecydowało się iść na całość i nie dostarczono nam oprawy w pełnym 3D. Czy to źle? Nie, zdecydowanie nie. Twórcy zastosowali tu bowiem kompromis, zachowując ducha pierwowzoru, ale też dostosowując produkt do współczesnego odbiorcy.
Triangle Strategy oraz tożsame, wydane kilka lat temu
Octopath Traveler pokazały, że taka oprawa też potrafi robić wrażenie, a gry HD-2D mogą nadal z sukcesem święcić triumfy na Switchu.
https://www.youtube.com/watch?v=G0oOta9Lfts
Jak wspominałem wcześniej, wydane w lipcu tego roku
Live A Live jest remakiem gry z 1994 roku. Tytuł choć ciepło przyjęty przez graczy – przede wszystkim ze względu na oryginalny zamysł na opowiadanie historii (o czym za chwilę) – to nie przebił się poza granice Japonii. Duża zasługa tu wydawcy, który nie zdecydował się na wypuszczenie gry na zachodzie i pozbawił ją zupełnie angielskiego tłumaczenia. Dlatego też mimo że mamy do czynienia z remakem, to dla nas
gaijinów jest to pierwsza okazja na zapoznanie się z tą naprawdę ciekawą produkcją.
Ilość, nie jakość?
Live A Live jest przedstawicielem turowych jRPG-ów, czyli gatunku mocno eksploatowanego w latach 90. Gra jednak postawiła na innowatorski sposób opowiada historii, co skutecznie przykuło oczy graczy. Oto bowiem tuż po uruchomieniu tytułu możemy wybrać jedną z siedmiu historii, którą chcemy najpierw zgłębić. W każdej kierujemy innym bohaterem i w każdej odwiedzamy inne czasy z historii ludzkości. Możemy więc zacząć od współczesności lub też od niedalekiej przyszłości, ewentualnie od prehistorii czy okresu Edo feudalnej Japonii. Każda opowieść to około 2-3 godziny zabawy. Dopiero po nich doświadczamy finału spinającego losy bohaterów w całkiem zgrabnym, choć nie idealnym zakończeniu.
Fot. Screen z gry Live a Live
In plus dla takiego rozwiązania jest oczywiście różnorodność, bo zmiana settingu co średnio 3 godziny przekłada się na fakt, że o wiele trudniej znudzić się schematami i powtarzalnością. Do tego w każdym czasie mamy innych bohaterów, z innymi umiejętnościami i inną zdolnością użytkową – w okresie Edo na przykład możemy korzystać z peleryny niewitki, by umknąć oku strażników, w prehistorii z pomocą przychodzi nam wyczulony węch, pozwalający wykryć wrogów. Unikanie przeciwników bowiem jest całkiem istotną umiejętnością w grze. Epizodyczny charakter historii to jednak też problem, bo krótki czas spędzony z bohaterami często nie wystarcza na dostateczne wybrzmienie fabuły. Siedem opowieści nie prezentuje też równego poziomu, przez co te mniej zachwycające mogą zrazić niektóre osoby – ja akurat nie za bardzo polubiłem etapy z przyszłości, szczególnie też bliższej.
Proszę się ładnie ustawić w kolejce, aby który przypadkiem dwa razy nie dostał
Nowy tytuł od Square Enix stawia na retro doznanie, dlatego też poza upiększoną grafiką ciężko doszukać się większych zmian. Kamera jest tu przytwierdzona zawsze w jednym miejscu i nie możemy nią pokierować. Najważniejszym punktem pozostającym niezmiennym jest oczywiście turowy system walki. Pojedynków możemy tu bardzo często unikać, ale też trochę przyjdzie nam ich stoczyć przez całą grę. Jedne etapy będą skupiać się tylko na nich, a inne sfokusują się na dialogach i historii, przez co starć będzie naprawdę mało.
Fot. Screen z gry Live a Live
Ale jak wypada walka? Dla mnie niestety nijak. System jest tu bardzo prosty. Podróżując w głąb rozdziału levelujemy i zdobywamy kolejne umiejętności. Te opierają się często na żywiołach i mają różny zasięg. Musimy je więc dopasowywać do wrogów, którzy posiadają podatności o na konkretne rodzaje ataków. Przeważnie korzystamy z dwóch czy trzech najskuteczniejszych i to w sumie tyle. Co rozdział mamy inny przydział zdolności, ale to mało urozmaica rozgrywkę. Gdy jednak nie to, to gra monotonna zrobiła się by już po 5 godzinach. A tak około 15h leci jako tako, a finał wszystko wynagradza, bo tam dzieje się sporo. Nie zrozumcie mnie źle – wcześniej też są fajne momenty, ale finał wynosi historię na wyższy level. Czemu dopiero wtedy?
Warto dać się porwać retro nostalgii?
Live A Live to gra skierowana do konkretnego odbiorcy. Jeśli na widok turowej walki zaczynają zamykać się Wam oczy, a pikseloza i małe ludziki wzbudzają u was politowanie, to lepiej sobie tytuł odpuście. Ten niecodzienny przedstawiciel HD-2D może dać jednak sporo zabawy, bo przez dwadzieścia godzin rozgrywki możemy przebyć podróż przez aż dziewięć światów w całkowicie innych realiach, co praktycznie eliminuje możliwość znużenia. Może dałoby się bardziej rozbudować system walki, który nie porywa, a niektóre historie mogłyby zostać bardziej dopracowane, ale całościowo tytuł nie zawodzi, więc fani tego typu produkcji na pewno się nie zawiodą. A co nie ulega wątpliwości, to że gra wygląda i brzmi fenomenalnie.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe
Gra więcej, niż powinien. Od czasu do czasu obejrzy jakiś film, ale częściej sięgnie po serial w domowym zaciszu. Niepoprawny fanatyk wszystkiego, co pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni.
|
[email protected]