Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Xenoblade Chronicles X: Definitive Edition – recenzja gry. wielki powrót na Mirę, na który czekaliśmy

Autor: Mateusz Chrzczonowski
10 maja 2025
Xenoblade Chronicles X: Definitive Edition – recenzja gry. wielki powrót na Mirę, na który czekaliśmy

Monolith Soft w końcu przynosi graczom odświeżone Xenoblade Chronicles X na Nintendo Switch. Czy to tylko port, czy jednak pełnoprawna wersja "Definitive"? Sprawdzamy, co się zmieniło, co pozostało bez zmian – i czy w 2025 roku ta przygoda nadal ma moc zachwycania.

Ziemia upadła, Mira przetrwała – i wciąż potrafi oczarować

Xenoblade Chronicles X: Definitive Edition to nie tylko remaster – to próba ponownego podjęcia rozmowy z grą, która swego czasu była odważnym eksperymentem. Wcielamy się w postać (customowego bohatera, co samo w sobie już zmienia narracyjne podejście względem innych odsłon), budzącą się z kriogenicznego snu na planecie Mira – ostatnim azylu ludzkości po zniszczeniu Ziemi. Nasza nowa ojczyzna to obcy, nieokiełznany świat pełen cudów, zagrożeń i tajemnic, które często milczą... ale to w tej ciszy kryje się urok gry.

Zobacz również: Assassin’s Creed Shadows – recenzja gry. Udało się wyjść z cienia nijakości?

Fabuła nie pcha się na pierwszy plan. Jest – i potrafi zaskoczyć – ale przez długie godziny pozostaje raczej kontekstem niż napędem. To eksploracja gra tu pierwsze skrzypce, a historia rozgrywa się na peryferiach, często tylko sugerowana w dialogach czy zadaniach pobocznych. Nie każdemu przypadnie to do gustu, zwłaszcza jeśli przyzwyczaili się do bardziej teatralnych opowieści z późniejszych części serii. Ale kto lubi narrację przez świat – znajdzie tu coś niezwykłego.

Mira – świat, który nie potrzebuje słów

Każda z pięciu stref Miry – od zielonych równin Primordii po lawowe piekło Cauldros – zaprojektowana została tak, by nie tylko różniła się klimatem, ale i rytmem gry. To planeta, która nie istnieje po to, by ci służyć – ona cię toleruje. Do czasu. Na poziomie projektowym Mira to mistrzostwo świata: świat organiczny, żyjący własnym życiem, pełen niesamowitych widoków, gigantycznych stworów i ukrytych sekretów.

Nie zapomnę momentu, gdy pierwszy raz wdrapałem się na klif, z którego widać było cały kontynent – a potem dotarłem tam… latającym mechem. Te chwile robią robotę. Dosłownie.

Zadania poboczne – absurd i egzystencja w jednym menu

System misji pobocznych przypomina szwedzki stół: bierzesz, co chcesz, ale czasem dostajesz też coś, czego się nie spodziewałeś. Obok klasyki RPG (zabij, przynieś, zgłoś się po nagrodę) są też wątki, które rozwijają świat i pokazują, jak ludzkość radzi sobie z egzystencją na obcej planecie. Spotykamy robotycznego filozofa, który nie wie, czy jest człowiekiem, pomagamy uratować tradycję kulinarną zapomnianej rasy czy próbujemy zrozumieć zwyczaje lokalnych obcych.

To właśnie tutaj gra najpełniej pokazuje swój potencjał narracyjny – w krótkich opowieściach, często lepiej napisanych niż główny wątek. Postacie towarzyszy mają własne motywacje, konflikty, dylematy. Nie każda misja to arcydzieło, ale kiedy trafia się perełka – zostaje w głowie na długo.

Zobacz również: Split Fiction - recenzja gry. Monopol na gry kanapowe

System walki: techniczna sztuka przetrwania

Walczymy jak wcześniej – półautomatycznie, opierając się na rotacji skilli (Artów), ustawieniu względem przeciwnika i cooldownach. Nowy system Quick Cooldown pozwala aktywować umiejętność po raz drugi przy odpowiednim timingu – i to naprawdę zmienia tempo walki. Z początku wydaje się trudny do opanowania, ale gdy złapiesz rytm, czujesz się jak dyrygent międzygalaktycznej orkiestry ciosów.

Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak po zdobyciu Skelli – czyli mechów. Skelle to nie tylko narzędzie destrukcji, ale i środek transportu oraz nowy poziom taktyczny. Gdy uczysz się latać, gra dosłownie i metaforycznie otwiera się na nowo. Szkoda, że trzeba na to czekać kilkadziesiąt godzin – ale warto.

Zobacz również: Karma: The Dark World - recenzja gry. Orwell opowiada, Lynch wpadł z flaszką, a Nolan ma na to taśmy.

Odświeżenie z głową – choć kilka zgrzytów zostało

Monolith poprawiło to, co trzeba było poprawić. Interfejs został uproszczony, zarządzanie ekwipunkiem czy drużyną jest znacznie bardziej intuicyjne, a fast travel naprawdę działa błyskawicznie. Dodano też doświadczenie za walki dla nieaktywnych członków drużyny – mała zmiana, wielka ulga.

Gra działa płynniej, tekstury ładują się szybciej (choć nie zawsze idealnie), a dodatkowy rozdział fabularny to miły ukłon w stronę weteranów. Mimo to kilka niedociągnięć pozostało – szczególnie w kwestii kamery, błędów AI i zarządzania misjami. To nadal gra z sercem w 2015 roku – tylko przebrana w nowocześniejszy płaszcz.

Ilustracja wprowadzająca: materiały prasowe

Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Gra więcej, niż powinien. Od czasu do czasu obejrzy jakiś film, ale częściej sięgnie po serial w domowym zaciszu. Niepoprawny fanatyk wszystkiego, co pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni. | [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.

Ocena recenzenta

85/100

Mira nadal robi gigantyczne wrażenie – świat żyje i oddycha

Quick Cooldown ożywia walkę i daje więcej taktycznych możliwości

Skelle to czysta satysfakcja w stalowej postaci

Wątki poboczne potrafią wzruszyć, zaskoczyć i rozśmieszyć

Nowe usprawnienia interfejsu i systemów ułatwiają życie

Dodany rozdział fabularny z nowymi postaciami i dialogami

Główna narracja zbyt mocno rozmyta między wymaganiami progresji

Kamera i system śledzenia zadań potrafią zawieść

Długi czas oczekiwania na Skelle

Movies Room poleca