Bardziej rozpoznawalną w naszym kraju postacią powinien być za to Bruce Campbell, aktor znany głównie z roli Asha w kultowej filmowej trylogii oraz serialu Evil Dead (Martwe zło). Mniej osób wie, że od lat 80. Campbell bawił się też w scenarzystę, współtworząc skrypty m.in. do Stryker's War czy Man with the Screaming Brain. Komiks Sierżant Rock i armia trupów wydawał się więc idealnym zadaniem dla od zawsze związanego z horrorem barwnego aktora.
Historia jest oczywiście prosta jak konstrukcja cepa, bo przecież nie o fabułę tutaj chodzi. Naziści zaczynają przegrywać z aliantami na frontach II wojny światowej. Coraz bardziej zdeterminowany, napędzany eksperymentalnymi narkotykami Hitler wydaje rozkaz, by zintensyfikować badania mające na celu wskrzeszać poległych żołnierzy i wysyłać ich z powrotem do walki już jako żywe trupy. Zombiaki jednak nie będą miały łatwego dostępu do kolejnych ofiar, bo naprzeciwko nim stanie dzielny sierżant Rock i jego Easy Company. W ruch pójdą więc noże, karabiny, granaty, miotacze ognia i prawie nieskończona liczba amunicji.
I to właściwie tyle. Na przestrzeni sześciu zeszytów będziemy świadkami coraz bardziej szalonych, bohaterskich wojennych akcji, w których trup (hehe, puenta zamierzona) ścielić się będzie gęsto. Ekipa Rocka działa wprawdzie jakby byli chronicznymi samobójcami, ale i tak udaje im się coraz bardziej zaciskać pętlę na szyi Hitlera. Po nitce do kłębka, przedzierając się przez hordy nieumarłych w nazistowskich mundurach (i wciąż prowadzących od czasu do czasu hulaszcze życie), zbliżą się do Fuhrera aby przeprowadzić ostateczną konfrontację.
Jak możecie się domyślać, Sierżant Rock i armia trupów jest dokładnie tak głupkowaty, jak powyższy opis. Na każdej ze stron chodzi wyłącznie o akcję, rzeźnię i dobrą zabawę, więc ekipa żołnierzy dostaje w pewnym momencie sporo nowych zabawek – gadżetów i broni, aby móc jeszcze efektywniej i bardziej spektakularnie likwidować chodzące gnijące mięso. Wszystko to przypomina bardziej scenariusz gry komputerowej, jakiegoś niezobowiązującego shootera, aniżeli pełnoprawną historię komiksową.
Niezaprzeczalną wartością dodaną komiksu są rysunki doskonale znanego Eduardo Risso. Współtwórca m.in. 100 naboi czy Księżycówki doskonale odnajduje się w klimatach makabry i grozy, co wielokrotnie udowodnił. Rozrywane i rozszarpywane ciała to dla niego nie pierwszyzna, możecie więc spodziewać się dość krwawych obrazków. Jeśli jednak kojarzycie styl tego artysty, wiecie z pewnością, że nieco bliżej mu do groteski niż realizmu. A ja dużo bym dał, żeby zobaczyć ten komiks w odsłonie twórców znakomitych okładek: Gary’ego Franka i Brada Andersona.
Mamy tu do czynienia z typowym horrorem klasy B, a może nawet i C. I zazwyczaj takie dzieła potrafią sprawić sporo frajdy, bo przecież po to właśnie powstają. Jednak aby Sierżant Rock i armia trupów w pełni spełniła to zadanie, zabrakło jej sporo. Realistycznej makabry. Nieoczekiwanych zwrotów akcji. Szalonych projektów postaci. Nawet cynicznego, ocierającego się o autoparodię humoru – który występuje w śladowych ilościach i jest go zdecydowanie za mało. Nawet sam tytułowy bohater jest postacią tak mało wyrazistą, że ginie w zalewie innych podobnych mu żołnierzy. Wszystko jest tu zbyt płytkie, nawet jak na stylistykę retro. Szkoda, bo niewielkie poprawki mogłyby wyróżnić ten album spośród innych produktów rozrywkowych. A tak to zostaliśmy z zachowawczym średniakiem niegodnym rangi nazwisk, które go stworzyły.
Tytuł oryginalny: Sgt. Rock vs. The Army of the Dead
Scenariusz: Bruce Campbell
Rysunki: Eduardo Risso
Tłumaczenie: Zofia Sawicka
Wydawca: Egmont 2025
Liczba stron: 160
Ocena: 55/100
PR-owiec, recenzent, geek. Kocha kino, seriale, książki, komiksy i gry. Kumpel Grahama Mastertona. W MR odpowiedzialny za dział komiksów, książek i gier planszowych.