Jamiemu Grayowi nie wiedzie się dobrze. Pierw degradacja w korpo, potem zwolnienie, a to wszystko w okresie pandemii koronawirusa. Nadchodzące chude miesiące przerywa jednak przypadkowe spotkanie z dawnym przyjacielem, oferującym mu intratną, choć tajemniczą ofertę pracy - stanowisko w organizacji pozarządowej opiekującej się dużymi zwierzętami. Rzecz jasna z niezłymi zarobkami i okazją do nabycia nowych doświadczeń. Brzmi nieźle, prawda? Sęk w tym, że owe „duże zwierzęta” to nie poczciwe słonie czy majestatyczne wieloryby, a gargantuiczne Kaiju. Na dodatek zamieszkujące inny świat.
Zamysł Scalziego jest ciekawy. W równoległej rzeczywistości zamiast człowieka nad światem dominują Kaiju. Nie są to zwykłe wielkie bestie z chętką na rozwalenie jakiegoś drapacza chmur. Ich biologia opiera się na energii jądrowej i promieniowanie to dla nich delikates. Stąd pierwsza ich wizyta w naszym świecie zbiegła się z bombami w Hiroszimie i Nagasaki. Aby nie dopuścić do okazjonalnych wizyt milusińskich wielkości Wieży Eiffle'a, powołano Towarzystwo Ochrony Kaiju. Wspierane przez atomowe potęgi i możnych tego świata, ma trzymać wszystko w równowadze, a jednocześnie nie szkodzić gigantom. Równowaga jest tu ważna, bo bariera między światami staje się tkliwa, gdy wokół jest nazbyt atomowo.
Gdzie Kaiju, tam niszczenie mienia i straty w cywilach. A przynajmniej wtedy, gdy znajdą się w naszym świecie. Scalzi jednak przeczy tej czarnej legendzie, nadając swym Kaiju tak urocze imiona jak Kevin czy Bella, jednocześnie nie umniejszając ich bojowemu potencjałowi. O wiele większymi bestiami są tu ludzie. Zwłaszcza bogaci, uważający się za władców obu światów. Nie jest to powieść potępiająca bogoli, ale wysnuwająca raczej post-pandemiczne wnioski związane z nimi i ich bogaceniem się po globalnej tragedii mas.
Towarzystwo Ochrony Kaiju ma ogromny potencjał na kontynuację. Co więcej, gdyby ona nie nastąpiła, byłaby to strata wielkości tytułowych stworów. Lekkość, z jaką Scalzi snuje swą opowieść, wciąga w wielkoformatowy sposób. To Jurassic Park na sterydach, ze wskazaniem na epicką ekranizację. Elementy humorystyczne w dialogach i relacjach między postaciami nie przeszkadzają w snuciu naukowych teorii. Może nie tak zaawansowanych jak u Lema czy Asimova, ale wyraźnie odróżniających powieść od silących się na fantastykę naukową blockbusterów czy literatury SF wagi lekkiej. Pozostaje pewien niedosyt i to nie tylko kwestia mojej miłości do Kaiju, ale chęci eksplorowania dalej świata, którego wspomniane bestie mogą być jednym z wielu elementów. Tam bowiem, gdzie teoria multiwersum, tam ogromne możliwości.
Towarzystwo Ochrony Kaiju to rozrywkowe, ale intrygujące SF. John Scalzi w przewrotny sposób podchodzi do tematyki Kaiju i ich natury, jednocześnie nie przecząc całkowicie popkulturowym stereotypom. Ogromne stwory nadal są maszynami destrukcji, ale przy tym wymagają pewnej ochrony przed największą z bestii, znaną jako homo sapiens. Bo nawet będąc stworem zdolnym zdeptać dywizję czołgów i buchać nuklearnymi promieniami z paszczęki, nie wygra się z bezwłosą małpą o mentalności boga, chcącą posiadać i żreć więcej i więcej. Po Wojnie starego człowieka to kolejna świetna pozycja z bibliografii Johna Scalziego i oby ten autor zagrzał miejsce na naszym rynku wydawniczym na dobre.
Tytuł oryginalny: The Kaiju Preservation Society
Autor: Jon Scalzi
Tłumaczenie: Lesław Haliński
Wydawca: Vesper 2024
Stron : 338
Ocena: 75/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.