Antarktyda. Grupa badaczy trafia pod lodem na ślad czegoś dziwnego, generującego niespotykanie silne pole magnetyczne. Z ciekawością, ale i pewną obawą odkrywają, że to pojazd pozaziemskiego pochodzenia. Na dodatek z wkładką w postaci załoganta i to o facjacie raczej nieprzypominającej zielonego ufoka niosącego pokój. Martwy kosmita szybko okazuje się nad wyraz żywy, ale czy to na pewno on jest zagrożeniem? Rozpoczyna się walka z nieodgadnionym czymś z innego świata, które wyraźnie góruje nad zamkniętymi na lodowej pustyni ludźmi.
Coś to historia napisana w 1938 roku, ale o ponadczasowej mocy oddziaływania na wyobraźnię czytelnika. Campbell zaczyna wszystko od ukazania pracy kompanii fachowców, którzy nie są bynajmniej jajogłowymi nudziarzami. Wszystko zmienia się powoli, zagrożenie narasta, przekraczając granicę racjonalności. Duszna atmosfera i strach przed nieznanym dominują i przytłaczają, ale w tym wszystkim autor pozostaje nader racjonalny, trzymając się prawideł nauki, nawet jeśli mamy do czynienia z potworem z kosmosu.
Coś w wersji filmowej to rasowy horror. Jego pierwowzór to jednak opowieść z pogranicza grozy i SF, gdzie ten drugi element jest nawet ważniejszy. Naukowcy wiedzą, że stwór ma ogromną przewagę fizyczną i najprawdopodobniej umysłową. Ich sposoby walki z nim, wykrywania jego ukrytej obecności są czymś, na co nie wpadłby nawet najzacieklejszy wojak. Niespodziewany gość z kosmosu owiany jest tajemnicą, ale autor ujawnia o nim na tyle dużo informacji, by można było domyślić się, że to przedstawiciel dość zaawansowanej cywilizacji, która zna się na ekspansji międzyplanetarnej.
Pora więc na kilka słów o tytułowej bestii. Sama technika przetrwania obcego jest przerażająca. Nie chce on zeżreć człowieka, zniewolić albo zabić ot tak - dla jaj, niczym Ksenomorfy. Kosmiczne Coś przejmuje i imituje ziemskie organizmy z niezwykłą precyzją. Jest inteligentne i szybko adaptuje się do nowych warunków, a nawet próbuje stworzyć sobie takie, które pamięta ze swej ojczyzny. Carpenter doskonale zilustrował plastyczność i biologiczną grozę stwora. Cały ten mimetyzm z psami i ludźmi, nagle zmieniający się w pokaz kosmicznej dzikości, doskonale oddany jest w książce, ale warto przypomnieć sobie też ikoniczny film.
Campbell kontra Carpenter. Który lepszy? Obaj twórcy to mistrzowie w swym fachu, a w tym przypadku mamy interpretację dzieła pisarza przez reżysera. Estetyka grozy Carpentera znakomicie dopasowała się do opisów Campbella, nadając im biologicznego, wynaturzonego kolorytu. Obraz widziałem pierwszy raz jako strachliwy dzieciak i jako taki małoletni tchórz nie rozumiałem jego mocy. Po latach trafiłem na niego ponownie, tym razem w pełni doceniając obraz z Kurtem Russellem w roli głównej. I po lekturze niniejszego tomu zrobiłem sobie małą powtórkę, żałując jedynie, że na małym ekranie.
Coś Johna W. Campbella to nieśmiertelne arcydzieło. Antarktyczna groza ma w sobie części składowe dobrego SF, opowieści psychologicznej i klaustrofobicznego horroru, choć w masowej świadomości najbardziej przetrwała ta ostatnia. W przypadku tego wydania i dodanej do niego kontynuacji pojawia się nawet zalążek powieści o być może katastroficznym finale. Wydawnictwo Vesper dało nam specjalną edycję tej historii i za to im wielka chwała, cześć i uwielbienie. Pozycja obowiązkowa dla fanów solidnej literatury SF i grozy, jak i kinomanów z ambicjami wychodzenia poza medium.
PS: Celowo nie piszę za wiele o niedokończonej kontynuacji opowieści dodanej do tego wydania. Po pierwsze pozostawia po sobie głód i żal, że autor nie dokończył swej wizji. Po drugie - warto ją poznać osobiście.
Tytuł oryginalny: The Thing
Autor: John W. Cambell
Tłumaczenie: Tomasz Chyrzyński
Wydawca: Vesper 2024
Stron : 228
Ocena: 90/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.