David Strorm jest synem lokalnego autorytetu moralności. Człowieka o żelaznych zasadach, który aż pali się, by wdrażać je w życie. W ich świecie każde odstępstwo od norm zapisanych w Biblii i piśmie pewnego kaznodziei jest karane. Palenie niewymiarowych zwierząt i płodów rolnych, ale też wykluczenie poza nawias ludzi, którzy nie pasują do szablonu. A w świecie, gdzie radiacja ma się dobrze, to dość częste. Tak zwane dewiacje mogą być nadprogramowym palcem u stopy czy lekką deformacją ciała. Ale gorzej, gdy odmienności są ukryte i niewidoczne. David i grupa mu podobnych odkrywają, że potrafią komunikować się telepatycznie i przez lata udaje im się to ukrywać. Gdy jednak siostrzyczka bohatera okazuje się być prawdziwą potęgą telepatyczną, sprawy przybierają zły obrót...
John Wyndham nie gra na emocjach. Powoli buduje obraz świata pełnego nietolerancji i ksenofobii, ale też strachu wynikłego z konsekwencji zagłady. Każda mutacja tu występująca może być przyczyną upadku tego, co dało się ledwie odbudować po zagładzie. Strorm senior nie ma wiedzy naukowej i wszystko tłumaczy sobie diabelskimi sztuczkami. Jego zachowanie jest nieakceptowalne, ale zrozumiałe. Wszak żyjemy w świecie technologii i nauki, a nawet u nas zdarzają się szury mówiące o mikrochipach w szczepionkach i ptakach-dronach. W opozycji do jego brutalnego ekstremizmu mamy postawę jego syna, wynikłą nie tylko z nadnaturalnego daru.
X-Men. Mój pijany komiksami umysł nie mógł nie skojarzyć wyrzutków z Waknuk z Marvelem. Telepatia, mutanci i wykluczenie społeczne z chęcią eksterminacji w tle - to stałe motywy w historiach z homo superior. Wyndham jednak nie sięga po heroiczne barwy i nie ubiera swych bohaterów w jaskrawe trykoty. David i jego bliscy to ofiary niezdolne do obrony w stylu Profesora Xaviera. Ich telepatia jest bierna, nawet symboliczna, stanowiąc wyraz otwartości myśli wobec izolacjonizmu umysłowego ich społeczności. Podobnie i zewnętrzne deformacje nie są stalową skórą czy szponami. Tutejsi mutanci to ofiary, niewinni czarodzieje, stanowiący nowy początek dla człowieka.
Autor ukazuje tak skrajnie różne postawy, a zarazem nieuchronny proces ewolucji. W tym przypadku przebiega on gwałtownie, z pokolenia na pokolenie. Nie ma w tym moralizowania, pustosłowia i gładkich idei. To walka nie tylko ojca z synem, ale starcie wręcz międzygatunkowe. Finał powieści jasno to pokazuje. Poczwarki to historia opowiadająca o świcie nowej ery ludzkości w czasie, gdy ta zdawała się już dogorywać. Koniec starego świata, który jeszcze nie umiera, ale jego dni są policzone. A czynniki, które go spopielą, są w nim samym.
Poczwarki to powieść aktualna, niewrażliwa na upływ czasu. Bohaterowie Wyndhama mogliby być Żydami w czasie terroru III Rzeszy czy Afroamerykanami na terenach Głębokiego Południa. Nie jest to liberalna propaganda, a religijne motywy opresji nie są uderzeniem w Biblię. Konserwatyści zapewne z uśmieszkiem „wiedzą swoje”, a lewica będzie próbowała dopasować powieść do swoich modnych szablonów. Prawda jest jednak taka, że zjawiska tu zaprezentowane są uniwersalne. Stare nie chce ustępować nowemu, a to, co odmienne, budzi strach, jeśli nie pojawi się dobra wola poznania. John Wyndham narzędziami fantastyki przedstawiał pewne zjawiska lepiej niż inni pisarze posługujący się bardziej dosłownymi środkami. Ponownie Wehikuł czasu Wydawnictwa Rebis nie zawodzi.
Tytuł oryginalny: The Chisalids
Autor: John Wyndham
Tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki
Wydawca: Wydawnictwo Rebis 2024
Stron : 240
Ocena: 85/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.