Po siedmiu latach od premiery pierwszego odcinka serial Ty doczekał się swego ostatniego sezonu. W finałowych odcinkach wracamy tam, gdzie to wszystko się zaczęło, a mianowicie do Nowego Jorku. Należy jednak zadać pytanie, czy dobrze znane otoczenie jest w stanie zaoferować jeszcze coś ciekawego?
Ty to produkcja, której koncept od początku wydawał się jasny - główny bohater obsesyjnie zakochuje się w kolejnych kobietach, co z czasem niesie za sobą tragiczne skutki. Oddanie szybko przeradza się w kontrolę, w parze z kontrolą pojawia się zazdrość, następnie druga strona, poznając coraz więcej szczegółów na temat swego partnera, zaczyna mieć podejrzenia, które z kolei prowadzą do często nieudolnych prób ucieczki i buntu. Wszystko to okraszone jest przesadnym romantyzmem ze strony głównego bohatera, którego ofiary trafiają do klatki z pozoru zapewniającej azyl, dzięki któremu ten będzie mógł mieć na stałe, a oczywiście wszystko to w imię miłości.
Wydawać by się mogło, że jest to schemat, który szybko się wyczerpie, a kolejne sezony produkcji Netflixa nie będą miały czym zaskoczyć. Nic bardziej mylnego. Owszem, Ty jest serialem, w którym mamy do czynienia z pewnego rodzaju powtarzalnością, jeśli chodzi o rozwijanie relacji głównego bohatera z jego obiektami westchnień, niemniej jednak w każdym sezonie twórcy sięgają po odmienne środki, dzięki którym widz nie otrzymuje czegoś, co może nazwać dosłowną powtórką z rozrywki. Wiąże się z tym wiele czynników, od postaci kobiecych, z których każda wyróżnia się odmiennym charakterem, spojrzeniem na świat, a także punktami wspólnymi z (anty)protagonistą, po chociażby lokacje poszczególnych serii. W 5. sezonie wracamy co prawda do dobrze znanego z pierwszych odcinków serialu Nowego Jorku, lecz również tu możemy zastać niejeden odświeżający pomysł.
Po wydarzeniach z czwartego, zdecydowanie najbardziej eksperymentalnego sezonu, Joe Goldberg (Penn Badgley) wraca do Nowego Jorku. Tam wraz z żoną, Kate (Charlotte Ritchie), rozpoczyna nowy rozdział. Oboje z pozornie czystą kartą wychowują syna Joe, Henry’ego (Frankie DeMaio), pojawiają się na ściankach zdjęciowych, uczestniczą w bankietach. Można rzec, że nasz główny bohater znajduje się w lepszym położeniu niż kiedykolwiek wcześniej i nie wiadomo, co musiałoby się wydarzyć, żeby zakłócić tę sielankę. A jednak okazuje się, że może - kobieta.
W finałowych odcinkach poznajemy Bronte (Madeline Brewer), która momentalnie wpada w oko Joe. Ten postanawia zatrudnić kobietę w swej na nowo otwartej księgarni, a niedługo potem wdaje się z nią w romans, czyli na tę chwilę wszystko zgodnie ze znanym dobrze schematem. Okazuje się jednak, że Bronte, podobnie jak inne dotychczasowe partnerki Joe, ma sporo do zaoferowania, a przede wszystkim wiele namiesza w życiu głównego bohatera. To prawdopodobnie najbardziej skonfliktowana ze wszystkich bohaterek, z którymi Joe miał do czynienia na przestrzeni pięciu sezonów. Na jej drodze stoją wyzwania i wybory, z których wybrnięcie, jak można się domyślać, nie będzie łatwe. Niekiedy działania bohaterki mogą wywołać irytację u widza, co czyni ją również jedną z najbardziej nieprzewidywalnych postaci całej serii. Nie oznacza to jednak, że Bronte jest najlepiej napisaną partnerką Joe. Przez liczne zwroty akcji, jej relacji z głównym bohaterem nie da się poświęcić tyle czasu, aby była tak ciekawie zarysowana, jak chociażby w przypadku Love Quinn (Victoria Pedretti). Z tego powodu, mimo bycia ważnym graczem opowiadanej historii, Bronte może pozostawić niektórych z niedosytem, mając w pamięci inne bohaterki serialu.
Joe Goldberg wydaje się mieć już wszystko. Ziściły się jego wszystkie plany, dzięki czemu może spokojnie wieść dalsze życie u boku żony i syna. Pojawienie się Bronte powoduje jednak, że historia zatacza koło. Joe musi stawić czoła nowym przeciwnościom losu, które budzą w nim jego najbardziej niebezpieczne instynkty. W finałowych odcinkach można jednak odnieść wrażenie, że bohater słabnie. Joe stał się naiwny, wpada w tarapaty częściej niż do tej pory, choć wciąż potrafi z nich nieźle wybrnąć. Z drugiej strony twórcom serialu, ujawniając wspomniane instynkty, udaje się pokazać, jak niebezpieczną postacią jest Joe Goldberg. Pomimo tego, że znamy jego perspektywę, wiemy, skąd wynikają jego motywacje oraz działania, podkreślanie jego morderczej strony, daje do zrozumienia, iż w żadnym razie nie należy mu kibicować.
Dużą część sezonu poświęcamy również psychologii Goldberga, jednak w porównaniu z poprzednim sezonem, który oferował nam swego rodzaju rozliczenie się z demonami przeszłości, finał wypada dosyć miałko. W najnowszych odcinkach te również wracają, jednakże brak im tamtejszej ikry. W tej sytuacji mocniejszym rozwiązaniem byłoby wykorzystanie zabiegów z poprzedniego sezonu w finale, co stanowiłoby także odpowiednie podsumowanie drogi Goldberga.
Niezależnie od tego, czy scenariusz finałowych odcinków serialu Ty dorównuje poprzednim sezonom, należy przyznać, że obsada wypada w nich niesamowicie. Już przy okazji poprzednich serii mówiło się, że rola Joe Goldberga to definitywna życiówka Penna Badgleya, ale w finale daje z siebie więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Odtwórca głównej roli świetnie odnajduje się zarówno w roli seryjnego mordercy/romantyka, jak i ojca 6-latka. Goldberg to człowiek o wielu twarzach, a Badgley potrafi każdą z nich idealnie oddać na ekranie bez krztyny pretensjonalności czy zażenowania. To rola godna wszelkich nagród i jeden z najlepszych występów telewizyjnych ostatnich lat.
Drugi plan również daje z siebie wiele. Madeline Brewer wie, jak przedstawić na ekranie rozdrażnienie oraz wewnętrzny konflikt drzemiący w Bronte. Charlotte Ritchie jako Kate również radzi sobie naprawdę dobrze. Można powiedzieć, że w porównaniu z poprzednim sezonem postać aktorki zyskała na pewności siebie oraz charyzmie, mimo że tej nigdy jej nie brakowało. Niemniej jednak na specjalne wyróżnienie zasługuje Anna Camp, która w roli bliźniaczek Lockwood (szczególnie Maddie) dostarcza serialowi mieszankę wybuchową emocji. Dzięki temu otrzymujemy trochę groteski, a wraz z nią ogrom humoru. Sam wątek bliźniaczek jest też jednym z ciekawszych w finałowym sezonie. Ma to związek z pewnymi ekranowymi wydarzeniami, które, co jest pewną stałą w tym serialu, nieodwracalnie wpływają na jedną z nich.
Finał serialu Ty to solidne domknięcie historii Joe Goldberga, choć z pewnością nie jest jego najlepszą częścią. Niemniej przez kilka lat budowania historii seryjnego mordercy, którego główną motywacją jest „miłość”, otrzymaliśmy jeden z najciekawszych portretów psychologicznych ery platform streamingowych. To również dobra rozrywka, która od początku do końca trzyma w napięciu, a pomagają jej w tym: sprawna narracja, korzystanie z nieoczywistych rozwiązań fabularnych, a przede wszystkim ciekawi bohaterowie, na czele z głównym.
Fan kina z gatunku Tim Burton. Poza tym miłośnik dobrego dramatu, często wracający do luźniejszych produkcji. Stara się nadrobić wszelkie zaległości serialowe, których końca nie widać. W wolnych chwilach sięga po literaturę obyczajową.