Sednem konfliktu w Batman kontra Deathstroke stało się bowiem… ojcostwo. Do Bruce’a trafia informacja, jakoby to właśnie Slade Wilson miał być biologicznym ojcem Damiana Wayne’a, czyli aktualnego Robina. A że Batman nigdy oficjalnie – w sensie laboratoryjnie – nie potwierdził swojego genetycznego związku z dzieckiem Talii al Ghul, nagle okazało się, że wcale nie jest to sytuacja zupełnie nieprawdopodobna.
Priest w interesujący sposób rozpisał narrację – po pierwsze, o „ojcach” gdzieniegdzie wypowiadają się ich „synowie” – Robin (Tim Drake) i Jericho. Jednocześnie zarówno Deathstroke, jak i Batman prezentują bardzo odmienne postawy. Wilson udaje, że kwestia ewentualnego ojcostwa go nie rusza, chociaż to na tyle złożona postać, że mamy prawo podejrzewać, iż to tylko poza. Batman standardowo przeżywa rozterki i chociaż ma wątpliwości, nigdy nie zdecydowałby się postawić krzyżyka na Robinie. Dodatkowym smaczkiem jest obecność starszych panów, którzy wychowali Bruce’a i Slade’a, czyli Alfreda i Wintergreena. Ciekawie nakreśla to zmieniającą się postawę trzech „pokoleń”.
Batman kontra Deathstroke to konflikt o wiele lepiej nakreślony na płaszczyźnie emocjonalnej, rodzinnej, niż tej wojennej. Chociaż obaj przejawiają wysoce zaawansowane zdolności bojowe i są świetnymi taktykami, ich fizyczne starcie jest mało ciekawe. Gdyby nie świetne rysunki, byłby to najsłabszy element komiksu stanowiącego przecież wycinek nieznanej polskiemu czytelnikowi serii Deathstroke, ale wydanego jako osobna historia – ot taka miniseria wewnątrz regularnej opowieści. Jeśli więc liczycie na zapadające w pamięć sceny zajadłej walki na śmierć i życie, możecie się rozczarować. Jedna scena niesie ze sobą wprawdzie efekt „wow”, ale jak to bywa z wydaniami zbiorczymi, nie zdążymy go poczuć, kiedy zamiast czekać miesiąc na kolejny zeszyt po prostu przerzucimy stronę.
Batman kontra Deathstroke miewa niezłe momenty, jak wtedy gdy Damian i Wilson zostają zmuszeni do współpracy, a charakterki obu postaci doprowadzają oczywiście do spięć i zabawnych dla czytelnika sytuacji. Podobało mi się to, w jaki sposób Priest wyprowadził relację Slade’a z Batmanem – od zaślepiającej niechęci po coś, co przy odrobinie dobrej woli można by nawet nazwać team-upem. Może to niewiele, ale wystarczyło, żeby album czytało się przyjemnie.
Na końcu albumu zawarto posłowie od autora, z którego dowiadujemy się między innymi, że pierwotnie opowieść ta miała powstać we współpracy ze Scottem Snyderem, przedstawicielem młodego pokolenia twórców (przynajmniej w porównaniu z Priestem). Tak się jednak nie stało. W efekcie powstał komiks niezły, może nie przełomowy, ale kręcący się wokół ciekawego tematu. Warto docenić, że scenarzysta mocno sugeruje, że jego opowieści dzieją się w prawdziwym, a nie fikcyjnym świecie – na przykład poprzez rozmowy bohaterów i… prawdziwych drużynach piłkarskich.
Batman kontra Deathstroke to praca mniej rozpoznawalnych rysowników – przede wszystkim Carlo Pagulayana (Planeta Hulka) i w nieco mniejszym stopniu Eda Benesa, Roberto Viacavy i Larry’ego Hamy (Wolverine). Filipiński artysta doskonale rozumie się z Priestem w wyniku wcześniejszych wspólnych doświadczeń, całość więc jest spójna i dynamiczna, nawet jeśli niedomaga choreografia pojedynków. To kolejny z tych przyzwoitych albumów, które niekoniecznie są obowiązkową pozycją na półce komiksomaniaka, ale są na tyle dobre, że nie wypada odradzać ich lektury.
Tytuł oryginalny: Batman vs Deathstroke Scenariusz: Christopher Priest Rysunki: Carlo Pagulayan, Ed Benes, Roberto Viacava, Larry Hama Tłumaczenie: Marek Starosta Wydawca: Egmont 2020 Liczba stron: 152 Ocena: 65/100
PR-owiec, recenzent, geek. Kocha kino, seriale, książki, komiksy i gry. Kumpel Grahama Mastertona. W MR odpowiedzialny za dział komiksów, książek i gier planszowych.