Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

lenovov

Kevin Conroy - My name is Wayne. Bruce Wayne

Autor: Szymon Góraj
30 listopada 2016

Za ten artykuł zbierałem się od tygodni. Jakież było moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się, że właśnie w miesiącu, w którym wziąłem się w karby i rozpocząłem research, Mistrz Conroy obchodzić będzie swoje 61. urodziny. Uznając to za swoiste przeznaczenie, idę za ciosem. Oto specjalny, w pewnym sensie osobisty tekst o jednym z tych idoli mojego dzieciństwa, którzy nie tylko zostali dziś w z grubsza tym samym miejscu w moim sercu, ale i ich pozycja się umocniła. Człowiek, przy którym najmocniejsze (aktorskie) batmanie trio Keaton-Bale-Affleck wygląda niczym grupka marnych naśladowców w hokejowych maskach. Oto Kevin Conroy!

Zanim stał się jednym z najważniejszych filarów współczesnej wizji Mrocznego Rycerza, wątpliwe, by ktokolwiek – z samym zainteresowanym na czele – spodziewał się takiego scenariusza. Zaczęło się od gigantycznego sukcesu filmowego Batmana z 1989, z sukcesem wskrzeszonego przez Tima Burtona. Rozochocone tryumfem studio Warner Bros. natychmiast zabrało się za projekt animowanej serii w duchu kinowego hitu. Potrzebowali świeżego spojrzenia w zasadzie w każdym aspekcie – w szczególności tyczyło się to nowego „głosu” tytułowego protagonisty. Wtedy właśnie na horyzoncie pojawił się on. Człowiek spoza wszelkich układów, wykształcony w Juilliard Irlandczyk z tradycyjnej chrześcijańskiej rodziny, mieszkającej na przedmieściach Nowego Jorku. Nie był geekiem, nie czytał nawet komiksów, z początku nie wykazywał nawet wielkiego zainteresowania przedłożoną mu ofertą. Słowem, prawdopodobieństwo, że taki człowiek stanie się w przyszłości jedną z istotniejszych i najbardziej wpływowych postaci nie tylko w DC, ale i w komiksowym świecie w ogóle, było pewnie niebezpiecznie zbliżone do błędu statystycznego. A jednak ofertę przyjął. Skąd taka decyzja? Najzwyczajniej w świecie zafascynowała go przedstawiona wizja mrocznego herosa. Nie miał jednak zamiaru biernie przyjmować tego, co mu przedstawiali w trakcie swojego rodzaju rozmowy kwalifikacyjnej.

Od razu, gdy wyjaśniono mi jego schizofreniczny styl, to mnie wciągnęło. Pomyślałem: moment, to Bill Gates Gotham. Najbardziej wzięty kawaler. Każdy wie, kim jest. Zakłada maskę i nikt go nie rozpoznaje? Dajcie spokój.

Conroy musiał się przygotować na próbny występ. I zrobił to, całkowicie zmieniając całą istotę Batmana. Przed jego wejściem na scenę superbohater miał jeden głos – zarówno jako Bruce Wayne, jak i Mroczny Rycerz. Nie było w tym zresztą nic osobliwego – w końcu podobna kwestia była z wieloma innymi postaciami tego typu, na czele z protoplastą superbohaterów Supermanem. Jednak wyobraźcie sobie, jak postrzegalibyśmy Batmana, gdyby w kreskówkach używał cały czas tej samej tonacji. I nie chodzi tylko o kwestię czysto akustyczną. Conroy nadał owej zmianie psychologicznego wręcz znaczenia. W skórze Bruce’a Wayne’a obrońca Gotham zazwyczaj wygłaszał kwestie pogodnym, luzackim tonem playboya – jak przystało na króla życia, dla którego każdy dzień jest sobotą. Batman z kolei mówi zwyczajowo niskim, grobowym głosem, od którego ciarki przechodzą. Można więc rzec, iż wpływ Conroya na postać występującą od zawsze w ścisłym panteonie komiksowych herosów wszech czasów jest wielokrotnie większy niż to, co zwyczajowo wymaga się od osoby jego profesji.

Zauważmy, że mało kto w ogóle zdaje sobie sprawę z omawianej powyżej genezy dualizmu głosu Batmana. I nie ma się co dziwić. Ów precyzyjny podział na dwie części osobowości (do dziś przecież panują spory o to, która z nich jest tą „prawdziwą” istotą duszy herosa, a która udawaną) wykreował się w dużej mierze dzięki Conroyowej koncepcji. Jak już napomknąłem, Kevin był kimś z zewnątrz, spoza branży. Choć więc nie mógł w pełni rozumieć komiksów – w końcu się nimi nigdy wcześniej nie interesował – wcale nie musiał. Nie od rzeczy jest nawet posunięcie się nieco dalej w dywagacjach: brak kontaktu z tamtym środowiskiem był niezwykle istotny (a może i kluczowy), aby dostrzegł coś, co urealniło komiksową postać, nadało jej głębi, której doznajemy o wiele częściej w np. dziełach literackich aniżeli w komiksach. To był 1992 rok, który dał nam Batman: Animated series – dla wielu do dziś kreskówkę niedoścignioną. Potem był bazujący na owej serii film pełnometrażowy – Batman: Mask of Phantasm, gdzie mamy ponurą historię początków Mrocznego Rycerza z po mistrzowsku wplecionym wątkiem romansowym. A później już poszło z górki i liczba (która wszak stale rośnie) różnej maści projektów, w których Conroy podkładał głos Batmanowi, jest tak przeogromna, że by je wymienić i scharakteryzować, potrzeba by było minimum jednego dużego specjalnego artykułu.

Na dzień dzisiejszy „dwugłos” Batmana jest w zasadzie standardem, czego dowodem są chociażby dwie najnowsze inkarnacje superbohatera: jeden zagrany przez Christiana Bale’a, drugi zaś – Bena Afflecka. Ciekawie prezentuje się sprawa podejścia Conroya do jednego z rzeczonych inkarnacji Mrocznego Rycerza. Mowa tutaj o pierwszej z nich, występującej w trylogii Christophera Nolana. Conroy chłodno odnosi się do sposobu mówienia Batmana, jaki uskuteczniał Bale w swoich filmach.

Jest zbyt drażniący. Chciałbym, żeby ktoś zawczasu dał mu kilka rad w tej kwestii. Brzmi sztucznie. Myślę, że cała idea polega na tym, żeby to głos Batmana był naturalnym głosem, a głos Bruce’a Wayne’a sztucznym.

https://www.youtube.com/watch?v=e3zJxF-0N3Y

Oprócz tego, co rzekł Conroy, warto pochylić się nad jeszcze inną sprawą. Przede wszystkim w wizji Nolana Batman, paradoksalnie, nie może zaszczepić w swoich wrogach takiego strachu, jaki powinien. Owszem, wzbudza go, lecz generalnie jego wrzaski nie pasują do tej postaci. Nie ma w nim odpowiedniego dystansu, sprawiającego, że wszyscy wokół mają wrażenie, iż to jakaś istota z innej rzeczywistości, której obce są słabości i bolączki brudnego świata. BatBale „growluje” niemal jak metalowy wokalista, uzewnętrznia swą furię, podczas gdy Batman Conroya w nienaturalny sposób trzyma ją na wodzy, co o wiele bardziej mrozi krew w żyłach od otwartego, pełnego eskalacji wyrażania gróźb. Nolanowska inkarnacja to w głównej mierze niepohamowana wściekłość. Coś, co może występować u Mrocznego Rycerza co najwyżej we wcześniejszym stadium jego „kariery”. Znakomitym tego przykładem jest jego zachowanie w ciekawym, i w moim przekonaniu niezwykle niedocenianym tytule, który wpisuje się w rewelacyjną serię gier wideo spod znaku Arkham – prequel cyklu Batman: Arkham Origins. Tam nie do końca jeszcze opierzony zamaskowany Wayne wywrzaskuje kolejne kwestie w stronę przesłuchiwanych bandziorów, co w najlepszym razie starcza na odpowiednie zastraszenie szeregowych bandziorów (a i to nie zawsze). To interesujący kontrast w stosunku do chłodnej, bezwzględnej powierzchowności Batmana, jaką widzimy w Arkham Asylum, Arkham City czy Arkham Knight. Znamiennym jest również, iż w Origins Conroy nie podkładał głosu Mrocznemu Rycerzowi, w przeciwieństwie do właściwej trylogii. To wszystko idealnie wręcz podkreśla wzór „dojrzałej” postaci Batmana.

https://www.youtube.com/watch?v=wThPHMGWZXg

Zobacz również: Kim jest Batman? Historia superbohatera #1

Głównym celem mojego tekstu było podkreślenie nieco mniej znanych zalet Conroya-Batmana, część czysto biograficzna od początku miała zatem o wiele mniejsze znaczenie. Nie zmienia to faktu, iż przynajmniej przekrojowe przedstawienie innych sfer życia tej barwnej postaci byłoby nie od rzeczy. Kevin Conroy przyszedł na świat 30 listopada 1955 roku w nowojorskim Westbury. W wieku lat 11 przeniósł się do Connecticut. Później, w 1973, uzyskał pełne stypendium, by studiować w Juilliard. Uczył się tam pod okiem aktora Johna Housemana. Znacznie ciekawszymi faktami jest jednak to, iż był w tej samej grupie, co Robin Williams i Kelsey Grammer (postronny widz może go znać z drugoplanowych ról w Transformers: Zagłada oraz Niezniszczalni 3). Kiedy w 1978 roku skończył Juilliard, ruszył w trasę z trupą teatralną The Acting Company, prowadzoną zresztą przez Housemana. Rok 1980 był dla niego rozpoczęciem przygody z telewizją. Conroy przeniósł się do Kaliforni, aby spróbować się w nowych rolach. Przez lata występował w takich operach mydlanych, takich jak Another World czy Search fo Tomorrow, miał również swoje epizody w Cheers, Matlocku, Murphie Brown, a nawet w słynnej Dynastii. Wystąpił w kilku filmach telewizyjnych, m.in. w Covenant. To wszystko nie znaczyło jednak, że porzucił na tamten okres zupełnie teatr. Związał się z Old Globe Theatre w San Diego, grając chociażby w adaptacjach sztuk Szekspira – Hamlecie (w roku 1984, na New York Shakespeare Festival, wystąpił w roli tytułowej) i Śnie nocy letniej.

Kevin Conroy jest nieodzownym filarem uniwersum DC. Może nie jest aż tak popularny, jak w równie wybitny sposób podkładający głos Jokerowi Mark Hamill, ale bez niego historie zamaskowanego mściciela byłyby o wiele uboższe. Nie bez powodu zresztą Hamill i Conroy przez lwią część fanów uważani są za jedynych prawdziwych odtwórców owych postaci. Osobiście nie mam zamiaru nawet próbować dowodzić, iż jestem na tym polu w jakimkolwiek stopniu obiektywny, od razu więc przyznam, że sam do tej znacznej grupy się zaliczam. Ta dwójka zdaje się jako jedyna w pełni uchwycić ducha tych indywiduów, dodając jeszcze coś od siebie, dzięki czemu nawet komiksy czyta się zupełnie inaczej, usłyszawszy ich w chociaż jednej kreskówce. Dlatego też prawdopodobnie zawsze uważać będę Conroya za jedyny prawdziwy głos Batmana – pozostalito ci, którzy w lepszy lub gorszy sposób się na pewien czas w niego wcielili. Zatem Wszystkiego Najlepszego, Kevinie!

Zobacz również: Marlon zwany pożądaniem - chimeryk, który zrewolucjonizował kino

A żeby zakończenie mojego artykułu nie było aż tak konwencjonalne, zamieszczam utwór będący próbką wokalnych umiejętności naszego jubilata, a jednocześnie dla wielu młodych widzów zachętą do sięgnięcia po utwory Raya Charlesa (poniższa piosenka jest bowiem coverem wielkiego muzyka):

 https://www.youtube.com/watch?v=6nZXY1kkcdw

Jeżeli chcecie usłyszeć więcej kawałków zaśpiewanych przez Conroya, kliknijcie TUTAJ.

Cytaty i co niektóre materiały zaczerpnięte z esquire.com oraz realkevinconroy.com/ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.