Niewiele jest seriali kryminalnych, które wywołały tak duże poruszenie, co Detektyw. Na dobrą sprawę od samego początku stało się to wielkim wydarzeniem w świecie popkultury. I nie ma się co dziwić. Gęsty klimat nieprzyjaznej Luizjany, charyzmatyczni aktorzy, intrygujące postaci i gdzieś na samym końcu tajemnica do rozwikłania. Oczywiście druga seria na dłuższą metę nie prezentowała się tak okazale nawet w połowie i okazała się hamulcowym produkcji, o której ucichło na lata. Z okazji rychłej premiery 3. sezonu przypomnijmy sobie w ogólnym zarysie, co dało siłę Detektywowi, a co następnie go uziemiło.
https://www.youtube.com/watch?v=oTKAuG4zvxk
Na początku był Rust. Rust Cohle. Tak można by było krótko scharakteryzować przyczynę numer jeden triumfu pierwszej serii. Rzecz jasna, wciąż mamy znakomitą kreację Woody’ego Harrelsona, jednak to właśnie McConaughey stworzył niesamowitą, magnetyzującą postać, której cytaty popkultura zdążyła przemielić tak mocno, że wyżej pod tym względem są już tylko takie legendy telewizji, jak Dr House czy Walter White. Dochodzi do tego świetnie wyważona, niemal pozbawiona słabych punktów intryga. Dużą rolę grało w tym wszystkim środowisko, w którym rozgrywała się akcja. Wspomniana już Luizjana przywodziła na myśl kultowe
Miasteczko Twin Peaks. To podobieństwo w dużej mierze sprawiło, że
Detektyw w swoim pierwszym sezonie kusił, przerażał i zaciekawiał widzów swoją egzotyką, jaką wprowadził do gatunku. Nic Pizzolatto dokonał rzeczy niesamowitej, tworząc zupełnie odrębny, nawiązujący do literatury grozy i sprawnie skrojony w kryminalną intrygę serial.
To oczywiście oznaczało rychłą kontynuację. Ale nie losów Marty’ego i Rusta, jak wielu by z pewnością preferowało (co nie znaczy, że to by się powiodło).
Detektyw przyjął formę antologii i pokazał nam zupełnie inną historię, w zupełnie innym mieście. I niestety był to straszliwy krok w tył. Czekała nas „zwykła” intryga kryminalna, pozbawiona elementów egzystencjalnych z pierwszego sezonu, a także dreszczyku emocji podchodzącego pod rasową opowieść grozy. Już sam ten fakt – niezależnie od kwestii jakości drugiej serii – sprawiał, że z perspektywy fanów nowy projekt znajdował się na przegranej pozycji. Wielu nawoływało do stworzenia dokładniejszej linii podziału pomiędzy seriami, zanim 2. sezon w ogóle ruszył. Czy gdyby jego scenariusz nie był pełen dziur, postacie w najlepszym razie lekko intrygujące, a główna intryga – tak bardzo pusta, że praktycznie nieobecna, produkcja obroniłaby się sama? Bardzo ciężko powiedzieć, i niestety nigdy się tego nie dowiemy. Jednak zamiast głębi, otrzymaliśmy w dużej mierze serię pustych, silących się na dramatyzm scenek z nadużywaniem cierpiętniczych min. Nawet Colin Farrell wespół z Vince’em Vaughnem nie dali rady fuszerce. Jako całokształt, sezon był przy najlepszych chęciach przeciętny – co biorąc pod uwagę wygórowane oczekiwania stanowiło katastrofę. Ogólne przyjęcie było tak złe, że nie wiadomo było, czy w ogóle powstanie coś więcej.
A jednak czeka nas powrót. Powrót z wielkiego wygnania. I widać już, że twórcy nie mają zamiaru ponownie popełniać tego samego błędu, eksperymentując z zupełnie nowymi sztuczkami. Już pierwsze informacje i materiały promujące serię pokazują wielką, nierozwiązaną tajemnicę, rozwikływaną na przestrzeni wielu dekad. Stąd kilka linii czasowych, w jakich widzimy Mahershalę Aliego. Klimatowi również bliżej pierwszemu niż następującemu po nim sezonowi. Czy to wystarczy, by odnieść sukces i choć częściowo zrehabilitować nieco splamioną markę? Wkrótce się przekonamy.
Premiera 3. sezonu już dziś - 14. stycznia w HBO i HBO GO!
Ilustracja wprowadzenia: HBO
Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.