Łukasz Kołakowski - Redaktor prowadzący działu recenzji
Ocenia na: 71/100
Wykorzystując naszą skalę ocen, rzuciłem Solo 71 żeby wyjść na wierzch przed kolegów. Długo nad tym filmem rozwodzić się nie będę. Uważam go za dobry, choć w dalszym ciągu niepotrzebny. Disney mając do dyspozycji ogromne uniwersum z jeszcze większym wachlarzem tematu, robi historie które nic nie wnoszą i które niekoniecznie chcemy oglądać, co pokazują wyniki finansowe Solo, filmu, który zupełnie niezasłużenie wyjdzie teraz na czarną owcę uniwersum. Bo jest to opowieść spójna, znakomicie zagrana (szacun dla Aldena, choć już sam casting bardzo mi się podobał) i zwyczajnie dająca rozrywkę. Wszystkie problemy to wspomniane wrażenie bezcelowości powstania tego filmu, której jego jakość nie zatarła, oraz Emilia Clarke, która owszem, śliczną jest dziewczyną, ale wciąż nie przekonującą na ekranie. Cały czas czekam na dzień, w którym Hollywood zaprosi w swe szeregi Zofię Wichłacz i powierzy jej wszystkie role, które pierwotnie będzie miała zagrać brytyjka. Ależ to byłaby zmiana jakościowa. :) Zobacz również: Imperium jako archetyp państwa kapitalistycznego? Rozważania po seansie SoloTomasz Małecki - Redaktor
Ocenia na: 70/100
Z zasłyszanych w internecie wieści dowiedziałem się, że w produkcję oraz realizację Solo zaangażowany był w sposób znaczący sam George Lucas. I jestem w stanie w to uwierzyć. Film ten jako jedyny z całej gwiezdnowojennej serii Disneya posiada bowiem ten urok i tę magię, która scalała całe uniwersum w jeden zwarty konstrukt. Po raz pierwszy od premiery Zemsty Sithów czuję tu miłość twórców do marki, do postaci i przede wszystkim do świata przedstawionego, który wreszcie przypomina Gwiezdne Wojny, a nie brutalne próby ustanowienia nowego, bezwartościowego kanonu. W zestawieniu z naprawdę solidną realizacją, niesamowitym intrem oraz kompozycyjnym rozmachem zasadne zdaje się stwierdzenie o minimalnej (naprawdę minimalnej, ledwo zauważalnej… ale jednak) restauracji mej wiary w swobodę na zapleczu głównej serii. Co prawda męczy zawrotne tempo, twistomania i bojowa, liberalna dydaktyka, ale w ogólnym rozrachunku otrzymaliśmy najlepsze Gwiezdne Wojny od Disneya. No i czwarte w historii sagi.Bartosz Tomaszewski - Redaktor
Ocenia na: 70/100
Będąc szczerym, nie bardzo wierzyłem w ten projekt. Problemy, jakie od samego początku nękały tę produkcję, tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że to się może po prostu nie udać. Nie byłem też przekonany do castingu Aldena Ehrenreicha, którego ciężko mi było sobie wyobrazić w roli Hana Solo. No i ta nieszczęsna Emilia Clarke, która przeważnie prócz urody nie ma zbytnio co pokazać na ekranie. Mała jak na Disney promocja filmu też nasuwała pewne wnioski. Na seans udałem się bez większych oczekiwań i muszę przyznać, że było to jednak pozytywne zaskoczenie. Han Solo: Gwiezdne wojny – historie to po prostu dobry film przygodowy ze świata Gwiezdnych Wojen. Sporo tu fanserwisu, odpowiednia ilość humoru i naprawdę dobre aktorstwo (prócz wspomnianej Daenerys). Produkcja nie odbiega audiowizualnie od pozostałych disnejowskich historii ze świata Star Wars. Nie mam nic przeciwko takim spin-offom serii. Zobacz również: Krypton – recenzja 1. sezonu festiwalu niewykorzystanych pomysłówKrystian Karolak - Dziennikarz
Ocenia na: 70/100
Han Solo: Gwiezdne wojny – historie to film strasznie nierówny i bardzo ciężki do jednoznacznego ocenienia. Od momentu odejścia duetu Chris Miller i Phil Lord, a także doniesień medialnych dotyczących kiepskich umiejętności aktorskich Aldena Ehrenreicha – odtwórcy tytułowej roli – wielu fanów uniwersum Gwiezdnych wojen zdecydowało się postawić kreskę na tym filmie nim na dobre zakończono jego produkcję. Pech nie opuszczał tego obrazu także po przejęciu obowiązków reżyserskich przez Rona Howarda, kiedy dokrętki doprowadziły do odłożenia w czasie premiery, a oskarżenia o plagiat plakatu promocyjnego wywołały pewien niesmak. Ostatecznie wybór Ehrenreicha i jego rola okazały się strzałem w dziesiątkę, zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę umiejętność odpowiedniego wejścia w rolę przez aktora oraz oddania złożonego charakteru postaci znanej fanom z epizodów Starej Trylogii. Bardzo dobrze wypadł też Woody Harrelson w roli Tobiasa Becketta oraz L3-37, której kwestie dialogowe i zachowanie, co ruszy wywoływały salwy śmiechu na sali kinowej. Pewnym rozczarowaniem okazał się Dryden Vos (Paul Bettany) widoczny na ekranie przez zaledwie kilkanaście minut, przy czym jego obecność wydawała się nie mieć wpływu na fabułę. Dość problematycznie wypadła też Emilia Clarke jako Qi’ra, która z jednej strony za wszelką cenę próbowała wejść w rolę tzw. femme fatale, a innym razem wydawała się być całkowicie zagubiona w tym wszystkim. Minusem było także nierówne tempo akcji, raz pędzące niczym podracery na Boonta Eve Classic, a innym razem sprawiające wrażenie niesamowicie rozciągniętego w czasie. Przyjemnym akcentem okazało się wyjaśnienie kilku zagadek (m.in. wyjątkowości Sokoła Millennium oraz pokonania przez Hana trasy z Kessel w 12 parseków), wprowadzenie licznych ras obcych oraz wykonanie ukłon w stronę miłośników tzw. Expanded Universe (wspomnienie śmierci Aurry Sing, elementy zapożyczone z Trylogii Hana Solo Ann C. Crispin i Trylogii przygód Lando Calrissiana L. Neila Smitha, Darth Maul i wiele innych). Mieliśmy otrzymać totalną klapę, a ostatecznie ujrzeliśmy mocnego średniaka, który gdzieś po drodze zmarnował swój potencjał.Konrad Stawiński - Dziennikarz
Ocenia na : 60/100
Odnoszę wrażenie, że Disney wyraźnie poczuwa się do winy po Ostatnim Jedi i postanowił przymilić się do fanów. W ten sposób na ekrany wypuszcza zachowawczy, pozbawiony oryginalności i całkowicie generyczny film awanturniczy o początkach przemytniczej kariery Hana Solo w stylu kina przygodowego z lat 80. Produkcja ta okazuje się typową zapchajdziurą i próbą przekupstwa (skutek oceńcie sami) fanów gwiezdnej sagi, dlatego też każdy kto lubi Gwiezdne wojny, w tym sam piszący, raczej kupi w przeważającej części tę wizję i będzie się bawił dobrze podczas seansu. Jest tu tyle smaczków, odniesień, hołdu dla postaci, zwrotów akcji, że można odnieść wrażenie, iż scenariusz przygotował bot komputerowy po przeanalizowaniu wszystkich algorytmów i fabuł wszystkich części. Jest tu też szybka akcja, przeskakiwanie kolejnych przeszkód, moralna dwuznaczność, ale brakuje czasu na konstrukcje ciekawych postaci, a do tego jest to najmniej widowiskowy film w serii (głównie bliski lub średni plan), co potwierdza ilość przerabianego materiału i pośpiech przy realizacji. Sam Alden Ehrenreich również nie zawłaszcza dla siebie postaci Hana Solo i płynie z nurtem zinfantylizowanego scenariusza. Han Solo: Gwiezdne wojny – historie, to przyjemność, ale krótkotrwała i ulotna. Do naprawienia w sequelu.Krzysztof Wdowik - Redaktor prowadzący działu Gry
Ocenia na: 50/100
Ja pier*olę… Star Warsy od Disneya zaczynają mi przypominać filmowe uniwersum DC. Wszystko tu wydaje się być nakręcone tak, jakby osoby z ekipy chciały dołożyć coś od siebie, a Ron Howard miał demencję. Tu dźwiękowiec dopisał, że Daenerys ni stąd ni zowąd spotyka Hana, tam operator dodał od siebie, że droid Lando będzie feministką, a na końcu Lucas rozpisał twist z Maulem, żeby przypomnieć widowni o prequelach. Biedny, schorowany Ron, założył, że to on stoi za tymi zmianami i voila, dostaliśmy w rezultacie mocnego średniaka, pozbawionego ładu, składu i emocji, którego pierwsze 30 minut zapowiadają świetny film, ale potem więcej czasu ekranowego dostaje Emilia Clarke. Tęsknię za prostszymi czasami, kiedy hejtowaliśmy Gwiezdne Wojny, które były Gwiezdnymi Wojnami, a teraz, z perspektywy czasu, człowiek zwyczajnie za nimi tęskni i je docenia. Zobacz również: Pod Ostrzałem #34 – Gwiezdne Wojny: Ostatni JediDominik Dudek - Redaktor, pilot, szmugler
Ocenia na: 45/100
Jak większość kolegów, nie miałem zbytnio wygórowanych oczekiwań względem Solo, gdyż niedawny przykład chociażby Ligi Sprawiedliwości pokazał, co się dzieje z filmem, kiedy w procesie produkcyjnym następuje zmiana reżysera. Tutaj jest na tym samym poziomie. Solo w zasadzie nie wie, czym chce być - westernem, love story, czy dobrą rozrywką. Niestety na żadnej z tych płaszczyzn nie jest dobrze, finałowy akt jest przekombinowany, cameo na końcu bardziej bawi smutną desperacją ze strony twórców, niż zaskakuje, przedmiot zainteresowania Hana jest iście drewniany, a w tle jakiś irytujący droid wygłasza dumne slogany na temat równości. No ja się pytam, po co? Wystarczyło zrobić prostą historię napadu z udziałem Hana, Lando i Chewbacci w duchu dobrego buddy movie. Tyle drogi Disneyu. Coraz gorzej z tą odległą galaktyką.Maciej Roch Satora - hejter
Ocenia na: 30/100
Ostatni Jedi jak chyba nic w historii całego uniwersum nastrajał pozytywnie na dalszą drogę kosmicznych statków po galaktyce. Choć oczywiście miał swoje wady, stał się kamieniem milowym w gwiezdnej mentalności, siejąc socjal-liberalne ziarno w skostniałą konwencję fantasy. Han Solo: Gwiezdne Wojny - Historie rośnie jakby na korzystnie ukształtowanej glebie, ale jakoś tak niemrawo i w kompletnie innym kierunku. Wojująco feministyczna L3 rozprawia o robotyczno-ludzkich stosunkach seksualnych, Chewbacca zyskuje człowieczeństwo gdy Solo śmiesznie ryczy brudny od błota, a Childish Gambino z najbardziej charyzmatycznego rapera staje się najbardziej nie-charyzmatycznym złodziejaszkiem. To wszystko tylko elementy niepotrzebnie udziwnionej fabuły, w której początkowo interesujący wątek miłosny i przepełniona szczerą goryczą przemiana protagonisty zostają przyćmione porachunkami identycznych łobuzerskich uśmieszków, które zapełniają całe twarze postaci, nie zostawiając miejsca na jakikolwiek charakter. Porachunkami, warto zaznaczyć, przewidywalnymi w całej swojej nieprzewidywalności, bo opartymi na jednakowym schemacie “poznaj - zbliż się - oszukaj” mielonym przy okazji każdej nowo zbitej pjony. Fajnie, że cwaniakostwo Hana Solo okazuje się efektem większych i mniejszych zawodów, które spotkały go w życiu. Już mniej fajnie, że jedynie o tych zawodach robi się spin-off, który musi jednocześnie podtrzymać na duchu. Średnio oceniliśmy film na 58/100, co jest wynikiem gorszym, niż przywoływana często w redakcji jako niewypał poprzednia część głównej sagi, Ostatni Jedi. A Wy na ile ocenilibyście przygody największego galaktycznego przemytnika?Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]