Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Zagrałem w Dragon Ball: Sparking! Zero – i nieźle się bawiłem

Autor: Szymon Góraj
19 września 2024
Zagrałem w Dragon Ball: Sparking! Zero – i nieźle się bawiłem

Przyznaję bez bicia, że moje doświadczenia z tą ogromną i arcypopularną serią ograniczają się w głównej mierze do wyrywkowego oglądania odcinków DBZ w dzieciństwie (i nie ma co pytać, których konkretnie, bo nie mam zielonego pojęcia). Moje podejście do tytułu, który zaprezentowała mi Cenega, różni się zatem zdecydowanie od, dajmy na to, niedawnego obcowania ze Space Marine 2, gdzie startowałem jako fan uniwersum. Ale zawsze chętnie zagram w porządną bijatykę, toteż czym prędzej stawiłem się na miejscu i chwyciłem pada do PS5.

Dragon Ball: Sparking! Zero kontynuuje tradycje serii uznanych bijatyk Budokai Tenkaichi. Spike Chunsoft, ekipa odpowiedzialna za stworzenie tej gry, ma pewne doświadczenie przy współpracy z Bandai Namco, odnosząc już niejakie sukcesy na tym polu. Na rynku pojawi się 11 października, a rzeczeni twórcy wydają się być na tyle pewni sukcesu, że nie tylko pokazali sporo na Gamescomie, ale poczęstowali dodatkowymi atrakcjami.

Na pewno zaskoczyło mnie to, że mechanika rozgrywki jest znacznie bardziej skomplikowana niż przewidywałem. OK, to nie jest Guilty Gear, ale mimo wszystko zarówno poruszanie się (w tym latanie), jak i walka w 3D wymaga nieco wprawy. Na szczęście twórcy zamieścili kompleksowy samouczek, z którego skrzętnie skorzystałem. A do przyswojenia trochę jest. Poza zwykłymi kombinacjami ataków, jednym przyciskiem ładujemy np. specjalny pasek odpowiadający za Ki i pozwalający nam potem korzystać z dostępnych unikalnych dla danej postaci ataków (np. Kamehame-Ha Goku) – trzeba oczywiście uważać, aby przy tym nie oberwać od szarżującego przeciwnika. Możemy atakować kulami mocy (słabsze, pozwalające zalać nimi wroga, bądź te bardziej skoncentrowane), ale ostrzeliwana strona nie jest bynajmniej bezbronna. Tak za odbijanie pocisków, jak i przerywanie szarż wręcz odpowiadają inne przyciski. I lepiej zawczasu się do tego przyzwyczajać, bowiem w ogniu walki niełatwo jest już to robić. Bohaterowie mogą również „ewoluować” (i tutaj fani uniwersum muszą mi wybaczyć ewentualne problemy z nazewnictwem, trochę już to i owo z głowy wywietrzało), zyskując nieco inne zdolności. Ogólnie, choć pod koniec rozgrywki szło mi już całkiem niezgorzej, nadal nieraz mi się mieszało. Także jeśli ktoś nie grał zbyt dużo w inne gry serii, może mieć z początku problemy.

Po przejściu specjalnego treningu miałem do dyspozycji klasyczne versus, gdzie mogłem przetestować wybrane przez siebie postacie w szrankach z komputerem, oraz nieco później strzępki epizodów. Jeśli chodzi o te pierwsze, twórcy nie kłamali – naprawdę mamy od groma postaci z Dragon Balla. Od najbardziej cenionych klasyków z DBZ po chociażby niesławne sylwetki z Dragon Ball GT, dla wielu nadal gry „nieczystej”. Różne odmiany Cella, Vegety, Goku i tak dalej. Jest w czym wybierać. Zdążyłem sprawdzić całkiem sporo aren o różnych porach dnia, jak również wielu wojowników. Nikt nie powinien narzekać na efekty wizualne, bo można się poczuć niemal jak wewnątrz jednego z odcinków kultowego anime. Animacje pojedynków też są widowiskowe, bo choć rdzeń movesetów, jak i najsilniejsze rodzaje combosów nieco się powtarzają, większość wojowników ma własne, niepowtarzalne manewry i filmowe wręcz specjalnie ataki, na które przyjemnie się patrzy. 

Wydawało mi się, że efekty zniszczeń budynków tudzież poszczególnych elementów otoczenia mogłyby być lepsze, ale nie jest to jakiś gigantyczny zarzut. A pojedynki w wodzie czy konfrontacje pomiędzy przeciwnikami o znaczących różnicach w posturze mogły całkiem ubawić. Epizody zaś pozwoliły mi rozegrać fragmenty dziejów Goku, Freeza, czy Goku Black. Część tych historii została już pokazana w sieci, ale dla osób wolących poznać to wszystko samemu oszczędzę szczegółów. Scenariusze niespecjalnie mnie wciągnęły, natomiast wiadomo, że są one przede wszystkim po to, by urozmaicić doświadczenie. Co ciekawe, fabularny tryb pozwala na podejmowanie konkretnych decyzji w kluczowych momentach. I to bynajmniej nie iluzorycznych, bo zależy od nich to, jak potoczą się kolejne rozdziału. Zagrałem w zbyt mało zawartości, żeby ocenić, na ile istotne są w dłuższej perspektywie, ale to co widziałem i tak można uznać za niestandardowy pomysł, jak na gatunek.

Podsumowując, jako osoba mająca niewiele do powiedzenia o uniwersum (nie wspominając o byciu jakimkolwiek fanem), zabawiłem się naprawdę porządnie. Mogę sobie zatem jedynie wyobrazić, jaką frajdę dla fanów Dragon Balla może sprawić Sparking! Zero. Nie ma tu za bardzo innowacyjnych aspektów, ale chyba mało kto tego oczekiwał po tytule. A w ciągu danego mi czasu zdążyłem zaledwie liznąć całość, toteż w sumie nawet czekam na więcej.

Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.