Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Poznajmy się od filmowej strony #1 - Łukasz Kołakowski

Autor: Łukasz Kołakowski
30 kwietnia 2018

Poznajmy się od strony filmowej. Ta idea przyświeca naszemu nowemu cyklowi rankingów. Cyklowi, w którym każdy chętny członek naszej redakcji odsłoni się przed Wami, podrzucając swój ranking TOP 10 najlepszych, najważniejszych, albo jak kto woli ulubionych produkcji, na jakie natrafił w swoim życiu. Wiadomo, że nigdy nie będzie to zestawienie optymalne, ponieważ nasza edukacja filmowa ciągle trwa i to zarówno w nadrabianiu klasyki, jak i byciu za pan brat z najnowszymi premierami. Na pierwszym ogień idę ja, Łukasz Kołakowski, na Movies Room odpowiedzialny od niedawna za koordynacje działu recenzji filmowych. Wybór nie był łatwy, właściwie to najtrudniejszy w tekście, jednak te magiczną topkę udało się w końcu wyselekcjonować. Topkę nieuporządkowaną od ukochanego do najmniej ukochanego, tego już ode mnie nie wymagajcie, jednak zawierającą tytuły mające największy wpływ na moją filmową edukację. Żadnej kolejności alfabetycznej też nie będzie, bo to mój ranking, więc zrobię go sobie, jak chce. Nie przedłużając, polecajmy:


Wesele (2004) reż. Wojciech Smarzowski

Może zawartość tego rankingu w późniejszym czasie nieco będzie się kłócić z tym, co powiem teraz, ale jestem osobą, która bardziej cieszy się z seansu znakomitego rodzimego filmu, aniżeli takowego z zagranicy. Jeśli kiedykolwiek miałeś okazje rozmawiać ze mną o kinie, prawdopodobnie powiedziałem Ci, że Wesele Wojciecha Smarzowskiego to najlepszy film świata. Jest tak z wielu powodów. Po pierwsze, żaden wcześniej ani później (choć wiele próbowało) nie trafił do mnie tak bardzo, mimo początkowej antypatii, jaką ma się do znakomitej większości jego bohaterów. Po drugie, żadnego filmu w życiu nie obejrzałem tyle razy, co Wesela. Po trzecie i najważniejsze, żadna z widzianych przeze mnie polskich produkcji nie ma tak złotego scenariusza, który po kilku seansach zamienia dzieło Smarzowskiego z przygnębiającego obrazu Polski i Polaków w znakomitą komedię. Na trzeźwo czy po paru piwkach, na smutno czy radośnie, Wesele zawsze wchodzi cudownie. Kocham całym serduszkiem.

https://www.youtube.com/watch?v=DGjU0fXovKg

Gwiezdne wojny: Część V – Imperium kontratakuje (1980) reż. Irvin Kershner

Prawdopodobnie najmniej znany reżyser w całym zestawieniu, bo Irvin Kershner obok takiego Coppoli, Scorsese, Tarantino czy Ridleya Scotta nie został zapamiętany w ogóle. A szkoda, bo to przecież on stał za kamerą zdecydowanie najlepszej części najważniejszej sagi filmowej świata. Zaiste wielki to film. A tę wielkość czuje się podczas każdej sekundy jego oglądania. Gwiezdna saga nigdy później nie była taka. Jest tu stawka, jest znakomita historia, są uwielbiani bohaterowie, jest wszystko. Siłę tego filmu można tłumaczyć, ale właściwie nie trzeba tego robić, bo to powtarzanie banałów. Ikoniczność poszczególnych scen i momentów, nawet biorąc pod uwagę samą sagę Star wars, wykracza ponad wszelką skalę. Bitwa o Hoth, najsłynniejszy spoiler w historii kina, I know Hana Solo, to wszystko jest w tych ekranowych dwóch godzinach. Tak się w ogóle da?

https://www.youtube.com/watch?v=sO-KR-14uXM Zobacz również: Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi - recenzja filmu

Obcy – ósmy pasażer Nostromo (1979) reż. Ridley Scott

Uwielbiam całą serię, całą bez wyjątku. Nawet równane z ziemią Przymierze, Prometeusza, czy eksperymentalną, a przy tym absolutnie fantastyczną w swojej głupocie część czwartą. Jednak jak to mówił Duke Nukem, Hail to the King, bo najznamienitszą jej odsłoną jest ta początkowa. Ta, która przestraszyła mnie jak żaden inny horror wcześniej ani później. Ta, której absolutnie niepowtarzalny klimat wspominam do dziś. W końcu ta, która pokazała światu najsłynniejszego potwora w historii i od razu kazała mu walczyć z największym badassem w spódnicy, jakiego widziało kino. Jeśli chcecie, abym polecił Wam jakiś horror, zawsze stwierdzam, że za dużo to tego nie oglądam, ale po prostu włączcie sobie Obcego. Pierwszy, drugi, czy który tam chcecie raz.

https://www.youtube.com/watch?v=7wsmc0n8JcY

Ojciec chrzestny (1972) reż. Francis Ford Coppola

Jeden z naszych byłych redakcyjnych kolegów zdefiniował kiedyś pięknie wielkość Ojca Chrzestnego jednym zdaniem: To film, który zasługuje na taki szacunek, że powinno się go oglądać w garniturze. To nie jest kolejny zwykły seans filmowy, to przeżycie, które mnie, młodego człowieka, pierwszy raz widzącego arcydzieło Coppoli w wieku 15 lat, po prostu zmieniło. Zmieniło moje podejście do kina, żeby nie powiedzieć zaczęło je w formie, w jakiej występuje dotąd. Gangsterska epopeja ma prawdopodobnie jeszcze lepszy sequel, jednak to w tej pierwszej odsłonie zawłaszcza sobie widza najbardziej. To, co obserwujemy na ekranie przez bite trzy godziny seansu nie jest zwykłym aktorstwem czy zwykłym filmem, jest czymś zdecydowanie więcej. Walka o mafijny prymat w Nowym Jorku to istny festiwal piękna kina, w każdej możliwej odsłonie.

https://www.youtube.com/watch?v=i96VS_z8y7g Zobacz również: TOP 10: Najlepsze sceny z trylogii Ojciec Chrzestny

Infiltracja (2006) reż. Martin Scorsese

Czas na dzieło mojego ulubionego reżysera. Nie będą to jednak Chłopcy z ferajny czy Taksówkarz, a właśnie ten film, za który Martin Scorsese zgarnął w końcu swojego upragnionego Oscara. I można się kłócić, że prawdopodobnie te wymienione wcześniej są lepsze, że Infiltracja nie ma do nich podjazdu. Wszystkie te dywagacje od pierwszej wizyty w Bostonie z Billym Costiganem i spółką mam jednak tam, gdzie słońce nie dochodzi. Infiltracja to bowiem moja filmowa żona. Film, który mam wrażenie, iż powstałby identyczny, gdybym osobiście poprosił Scorsese o jego nakręcenie. Jest tu absolutnie wszystko, czego szukam i co kocham w kinie. Kapitalna, ponad dwuipółgodzinna nerwówka, w której w każdej sekundzie boimy się o życie połowy bohaterów. Sami bohaterowie są fantastycznie wykreowani, niebanalni, niesztuczni, świetnie wpasowujący się w tę śmiertelną grę. No i życiówka DiCaprio, a nie tam jakieś Django czy inne Zjawy.

https://www.youtube.com/watch?v=WhqhP58t5O0

Toy Story 3 (2010) reż. Lee Unkrich

Najlepsza seria filmowa świata nie opowiada o żadnych gwiezdnych wojnach, porachunkach mafijnych czy wielkiej nieskończonej miłości. Najlepsza seria filmowa opowiada o niejakim Andym i pudełku jego zabawek. Miała dwóch znakomitych przedstawicieli w latach 90., jednak na tego trzeciego trzeba było czekać grube 13 lat. Ale warto było. Toy Story 3 to bowiem absolutnie najlepszy przykład geniuszu studia Pixar i najlepsza animacja, jaką miałem okazję widzieć w swoim życiu. To jednocześnie świetny film o przyjaźni, znakomity thriller i Heist movie z planem doskonałym. Dodajmy do tego najlepiej wykreowany czarny charakter tej dekady (sorry Thanosie, misiowi Tulisiowi to Ty nie dałeś rady), a będziemy wiedzieć, dlaczego ten film jest w tym topie. Najpoważniejszy kandydat na film tej dekady. No, chyba że czwórka…

https://www.youtube.com/watch?v=TwlwBR1XFB8

Absolwent (1967) reż. Mike Nichols

Gdy pierwszy raz oglądałem Absolwenta, byłem jeszcze na etapie: Jak może podobać mi się film, który ma tyle lat co mój rodzony ojciec? A może, oj może, głównie przez to, że ten Absolwent to cały czas jest jak najbardziej aktualny i nie zestarzał się ani trochę (oczywiście poza tym, że Dustin Hoffman ma teraz 80 lat, a wtedy ledwie kończył studia). W dalszym ciągu pani Robinson pociąga i hipnotyzuje. W dalszym ciągu w pokazaniu studenta nie do końca wiedzącego co zrobić ze swoim życiem po uzyskaniu wykształcenia nie ma sobie równych. No i, last but definitely not least, w dalszym ciągu ma najlepszą ścieżkę dźwiękową we wszechświecie. Within the sound of silence!

https://www.youtube.com/watch?v=-3lKbMBab18 Zobacz również: Powrót do przeszłości- recenzja filmu Absolwent (1967)

Pulp Fiction (1994) reż. Quentin Tarantino

A tutaj mam zagwozdkę. Bo choć oczywiście nazwanie Pulp Fiction jednym z najlepszych filmów, jakie widziało się w życiu, jest tak oryginalne, jak obiecanie swej kobiecie wykwintnego śniadania, jakiego nie jadła nigdy wcześniej, a potem usmażenie jajecznicy na boczku. Jednak przy każdym nazwaniu Pulp Fiction cudem kinematografii można dostać pytanie zwrotne: Dlaczego? Pytanie, na które mam ochotę odpowiedzieć nic więcej jak po prostu: Bo tak! Film Tarantino wielki jest, i już. Ma najlepsze dialogi świata, których mistrz już nigdy później nie napisał tak dobrze (i których już prawdopodobnie nikt nie napisze, mimo że do Hollywood szumnie wkracza człowiek z równie fantastycznym uchem, Martin McDonagh), ma plejadę fenomenalnych postaci, nie wiadomo czy lepiej zagranych, czy napisanych, a do tego jest kapitalną zgrywą z… no właściwie to ze wszystkiego. Na mojej liście najczęściej widzianych filmów w życiu zajmuje zaszczytne 3. miejsce.

https://www.youtube.com/watch?v=3gWNkTNnCFc

Pluton (1986) reż. Oliver Stone

Czas na linię frontu. Lecimy do Wietnamu, aby uczestniczyć w wydarzeniach znanych z, według mnie, najlepszego filmu wojennego wszechczasów. Ach jak długo forsowałem jego prymat w naszym rankingu produkcji tego gatunku. Przegrałem, ale mam teraz w tekście swoje pięć minut, więc bez wahania wskazuje Pluton. Bo jest to widowisko kompletne i totalne, które podczas swojego trwania znajduje czas na wszystko. Na wejście tak głęboko, jak się da we wnętrze prostych chłopaków posłanych na front. Na kapitalne ukazanie konfliktu zarówno zewnętrznego, jak i wewnętrznego, w niepodrabialnych scenach batalistycznych. A wszystko ubarwia Adagio, jeden z moich ulubionych głównych motywów muzycznych w historii. Nikt nie jest w stanie zrobić tak dobrego filmu wojennego, jak gość który w jednej osobie łączy reżysera, żołnierza i korespondenta wojennego. I widać to już ponad 30 lat.

https://www.youtube.com/watch?v=QEv3zzKyiFQ Zobacz również: TOP 50 - Najlepsze filmy wojenne w historii!

American Beauty (1999) reż. Sam Mendes

Zakończymy Samem Mendesem i jego pierwszym pełnym metrażem. Film, który ze względu na wybryki Kevina Spaceya stał się trochę tabu, ale jednak szacunek to mu się cholera należy, jak psu buda (Kevinowi tylko za rolę, filmowi tak ogólnie). Bo tak przenikliwego portretu rodziny klasy średniej to kino amerykańskie więcej nie zrobiło. American Beauty to dwie godziny śmiechu przez łzy na najwyższym możliwym poziomie. To aktorski duet Spaceya i Benning, wyglądający jak wyjęty żywcem z urzędu stanu cywilnego. To jednocześnie film bardzo świadomy tego, co chce nam powiedzieć i dający duże pole do rozważań. No i oczywiście to ten film z Meną Suvari w płatkach róż. Choć nad jego wyborem zastanawiałem się najdłużej, teraz widzę, że nie mogło go tu zabraknąć.

https://www.youtube.com/watch?v=g7NXm8YCPDw

Honorable mentions, czyli filmy, które prawdopodobnie znalazłyby się w tym zestawieniu, gdyby było to TOP 20: Między Słowami (2003), Zakochany bez pamięci (2004), Wall-E (2008), Casablanca (1942), Chłopcy z ferajny (1990), Powrót do przyszłości (1985), Księżniczka Mononoke (1997), Ojciec chrzestny 2 (1974), Sin City - Miasto grzechu (2005), Psy (1992)

ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.