Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

LFF 2017 - relacja z festiwalu: recenzujemy filmy Wojna płci i Dark River

Autor: Radek Folta
6 października 2017

Jeżeli dostrzec można na Londyńskiej imprezie jakiś trend po trzecim dniu festiwalu, to jest nim nadzieja. Wiele filmów podnosi na duchu, szuka jasnych punktów w najgorszych sytuacjach, każe nam brać lekcję z podręczników historii. Inaczej robią to Joanna Kos-Krauze i Krzysztof Krauze w Ptaki śpiewają w Kigali (nasza recenzja tutaj), który dziś miał premierę w Wielkiej Brytanii, inaczej robią to Amerykanie i Brytyjczycy.

BATTLE OF THE SEXES grip

Wojna płci

reż. Jonathan Dayton, Valerie Faris

Tytuł nawiązuje do legendarnego meczu tenisa, który w latach siedemdziesiątych rozegrali ze sobą najlepsza tenisistka świata, Billie Jean King, oraz będący na sportowej emeryturze Bobby Riggs, były triumfator Wimbledonu, a potem nałogowy hazardzista. Pretekstem do niego był protest sportsmenek, które stworzyły własną organizację tenisową jako sprzeciw do nierównego nagradzania kobiet w stosunku do mężczyzn. Czterdzieści lat później dyskusja jest nadal aktualna.

Zobacz również: Wojna płci - Emma Stone i Steve Carrell w polskim zwiastunie filmu

King (fenomenalna Emma Stone) jest światowym numerem jeden w świecie tenisa, przyciąga na korty tyle samo ludzi, co mężczyźni, ale jako nagrodę za zwycięstwo w turnieju otrzymuje trzynaście razy mniej. Pertraktacja z szefem organizacji tenisowej (Bill Pullman) spełzają na niczym, bo według niego słabsze kobiety oferują mniej atrakcyjny sport. Billy Jean zbiera koleżanki i zakłada własną organizację - WTA, znajdują sponsora dzięki zaradnej menadżerce (Sarah Silverman) i rozpoczynają udane tournee po Stanach Zjednoczonych. Mamy więc z jednej strony walkę o równouprawnienie, ale na marginesie też rewolucję seksualną. King zaczyna romans z fryzjerką Marilyn (Andrea Riseborough), mimo iż sama jest w związku małżeńskim (Austin Stowell). Po drugiej stronie barykady jest Riggs (Steve Carell), żyjący pod pantoflem bogatej i wpływowej żony (Elisabeth Shue), borykając się z uzależnieniem od hazardu. Tak przynajmniej widzi to otoczenie, on sam postrzega siebie jako zwycięzcę, a nie pozbawionego kasy obdartusa. Pomysł na rozegranie meczu pojawia się podczas rozmowy z kolegami, a Bobby widzi w tym nie tylko możliwość zarobienia niezłego grosza, ale też świetnej promocji. Zaczyna więc wygłaszać tyrady o wyższości mężczyzn nad kobietami, skazując je na pracę w kuchni, a nie grę w tenisa. Pajacuje na korcie z patelnią i przebrany za pasterkę. Ta postawa przysparza mu tyluż wrogów, co sympatyków, a o "wojnie płci" zaczynają mówić najbardziej wpływowe media. Kiedy King odrzuca propozycję pojedynku, Riggs zwraca się do kolejnej tenisistki.

BATTLE OF THE SEXES flowers

Wojna płci to kapitalnie zrealizowane kino, które ogląda się przyjemnie, wywołuje śmiech i łzy wzruszenia, a przy okazji porusza kilka ważnych kwestii. Aktorzy w głównych rolach nie zawodzą. Walka kobiet o równouprawnienie nie tylko w formie równej płacy, ale też traktowania ich poważnie w wypowiedziach, które są w najlepszym wypadku lekceważące i pobłażliwe, w najgorszym - seksistowskie i mizoginiczne. Seksualna orientacja powoli przestaje być tabu, a kolejne osoby zabierają głos w sprawie praw mniejszości seksualnych. Film pokazuje też początki zawodowego tenisa jaki znamy dziś, z kosmicznymi gażami i międzynarodową sławą. Wszystkie te tematy pozostają ciągle aktualne, a w kwestii równouprawnienia w świecie filmu jest jeszcze wiele do zrobienia. Doskonale się zatem złożyło, że za reżyserię odpowiadają kobieta i mężczyzna. To się nazywa równość!

Ocena: 75/100

DARK RIVER 01

Dark River

reż. Clio Barnard

Reżyserka rewelacyjnego Olbrzyma-samoluba powraca po czterech latach przerwy z filmem, po którym moi brytyjscy koledzy oczekiwali wiele. I kilku z nich robiło po projekcji dobrą minę do złej gry, bo Dark River zdaje się wypadkiem przy pracy, etiudą rozwleczoną do pełnego metrażu, w którym emocji ma być wiele, a wszystko wypada dość płasko. Na szczęście świetne kreacje aktorskie i zdjęcia rekompensują mielizny fabularne.

Alice (Ruth Wilson, Francuska suita) wraca na rodzinną farmę po piętnastu latach nieobecności. Zapuszczonymi budynkami i podupadającym gospodarstwem zajmuje się jej brat, Joe (Mark Stanley, Gra o tron). Kobieta decyduje się na powrót dopiero po śmierci ojca (Sean Bean), którego obecność ciągle ją prześladuje ze względu na pewne wydarzenia z czasów młodości. Alice stara się przejąć kontrolę nad posiadłością, by wyprowadzić ją na prostą. Chowający urazę do siostry Joe jest chodzącą bombą i mentalnym bałaganem, który chce robić wszystko po swojemu, prowadząc rodzinny przybytek i samego siebie do autodestrukcji.

Doskonały zmysł obserwacji i aktorzy nie są w stanie przyćmić problemów fabularnych: zarysowana narracja teatralnie zmierza do przewidywalnego końca, gdy pojawiła się strzelba, musi zostać użyta. Realizm społeczny ustępuje miejsca melodramatycznym posunięciom, przez co finał nie ma w sobie siły poprzednich filmów reżyserki. Nieodzowne porównanie z Pięknym krajem, jako że akcja toczy się na angielskiej farmie, wypada lepiej na korzyść debiutu Francisa Lee.

Ocena: 55/100

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Dziennikarz filmowy i kulturalny, miłośnik kina i festiwali filmowych, obecnie mieszka w Londynie. Autor bloga "Film jak sen".

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.